Adam Chrzanowski ma dopiero 21 lat, a już szykuje się do drugiego zagranicznego wyjazdu w karierze. Mimo że w Ekstraklasie nie ma pokaźnego dorobku, uwagę na niego zwróciło walczące o Serie A Pordenone. Obrońca zapracował sobie na to grą w młodzieżówce Fiorentiny. W rozmowie z nami Chrzanowski wspomina pobyt we Florencji i to, czego się tam nauczył. Mówi też o tym, dlaczego mimo dobrych występów nie został w tym klubie oraz czym przekonał go do siebie beniaminek Serie B. Zdradza także, jak wyglądała sprawa braku powołania do reprezentacji U-20 na zeszłoroczne mistrzostwa świata.
Wiadomo, jak to było w ostatnich miesiącach, trafiło się trochę więcej wolnego. Można było na przykład pouczyć się języka włoskiego. U ciebie to była nauka czy raczej odświeżanie?
U mnie jest to bardziej odświeżanie niż nauka tego języka. Będąc tam wcześniej przez rok, poznałem włoski. Lecąc tam teraz, będę już pod tym aspektem przygotowany.
Pamiętasz jeszcze, jak trafiłeś do Fiorentiny?
Można powiedzieć, że trafiłem tam z dnia na dzień. Dostałem ofertę z Fiorentiny i zdecydowałem się na wyjazd, to było pod koniec okienka transferowego. Wyjeżdżając, nie znałem języka i kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Na szczęście jednak wszystko się ułożyło.
Pytałeś kiedyś, gdzie cię wypatrzyli?
Nie, jakoś nigdy się tym przesadnie nie interesowałem.
A, jak już wzięli, to jestem!
Dokładnie. (śmiech)
Jakie było twoje pierwsze wrażenie po zderzeniu z tym krajem?
Na pewno bardzo pozytywne. Mieliśmy bardzo dużo treningów taktycznych, nad grą w defensywie pracowaliśmy także indywidualnie. Bardzo się tam rozwinąłem. A jeśli chodzi o życie, wygląda to zupełnie inaczej niż w Polsce. Włosi na co dzień mają większy luz, więc rozwinąłem się przez ten rok też jako człowiek i myślę, że bardzo dojrzałem.
Czyli teraz nie boisz się już nowej rzeczywistości?
Nie, raczej nie. Będzie mi łatwiej wejść do szatni. Dobrze, że znam już język, bo to bardzo ważne, gdy przychodzisz z zagranicznego klubu. Włosi przywiązują uwagę do tego, żeby umieć się porozumieć w ich języku. Na początku miałem problem z tym że mało osób mówiło po angielsku. Trzymałem się wtedy z chłopakami z innych krajów, ale naukę zacząłem jeszcze w pierwszym tygodniu po przyjeździe. Do końca mojego pobytu miałem codziennie po dwie godziny zajęć. Dla nich to ważne.
Adam Chrzanowski z piłkarzami Fiorentiny U-19, w tym z Riccardo Sottilem, obecnie grającym w Serie A. Fot. Facebook
Kilku twoich kolegów z tamtej drużyny dziś gra w Serie A, jak Castrovilli i Sottil.
Po Gaetano Castrovillim zawsze widać było, że ma duży potencjał. Jako zawodnik na pozycje osiem/dziesięć zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Byłem pewien, że będzie grał w Serie A, czy to we Florencji, czy w innym klubie. Teraz to udowadnia. Federico Chiesa już wtedy grał w Serie A, do nas schodził na pojedyncze spotkania i też było widać, że ma duży talent. Cieszę się, że im wyszło, że postawili na siebie i dziś są czołowymi postaciami drużyny.
Mówisz, że trzymałeś się z zagranicznymi piłkarzami, byli w tej grupie Ianis Hagi lub Jan Mlakar? Oni zrobili największą karierę.
Trzymałem się z grupą bałkańską, Jan Mlakar w niej był. Był też Josip Maganjić i Vitja Valencić. Z nimi byłem najbliżej, bo z Josipem wspólnie mieszkaliśmy. Czasami bywało głośno, pukali do nas sąsiedzi w nocy… (śmiech) Albo zbyt głośno muzyka, albo za dużo krzyczeliśmy. Pod tym względem bywało wesoło.
No tak, jak spotkają się bałkański i polski charakter, to tak się to musi skończyć.
Tak, w szatni Lechii też mogłem tego doświadczyć. Żarko Udovicić też lubi sobie głośno śpiewać. Wtedy już się tego spodziewałem i nie byłem w szoku! Przy okazji podłapałem też języka chorwackiego. Początkowo z Josipem mówiliśmy w kilku językach. Ja trochę po polsku, on po chorwacku, przy okazji jeszcze angielski i włoski. Musiało to śmiesznie wyglądać, jak ktoś nas słuchał, ale dogadywaliśmy się wzorowo.
Jak wspominasz ten rok? Czego nauczyłeś się, jeśli chodzi o rzeczy pozaboiskowe?
Zupełnie inne życie, egzamin dojrzałości. We Florencji mieszkałem sam, nie mogłem pójść ani do rodziców, ani do nikogo. To też bardzo piękne miasto, polecam każdemu, żeby je odwiedzić. Teraz to niemożliwe, oczywiście w przyszłości. Wieczorami w centrum Florencji dużo się dzieje. Ale ja też jakoś bardzo się w nie nie zagłębiałem, bo na każde wyjście potrzebowałem pozwolenia. Rodzice musieli pisać maila do klubu. Nie miałem też samochodu, więc poruszanie się było trochę utrudnione. Raczej zostawałem w centrum, zwiedzałem tamtejsze zabytki.
Ale przede wszystkim grałeś tam w piłkę. Zostałeś nawet wybrany do jedenastki rundy.
Na początku musiałem czekać na pozwolenie na grę w meczach oficjalnych. Zeszło z tym miesiąc i jak słyszałem był to bardzo dobry wynik. Potem już nad niczym się nie zastanawiałem, bo wiedziałem, że nie mam niczego do stracenia, mogę tylko zyskać. To zaprocentowało wyróżnieniem na koniec rundy. To było wyróżnienie od mediów, natomiast w klubie jakichś nagród nie było, jedynie co, to dostawaliśmy premie za awans do kolejnej rundy Primavery.
Włosi słyną z tego, że rozwijają obrońców. Wspomniałeś, że dużą wagę przywiązywano do ćwiczeń typowo defensywnych. Co udało ci się rozwinąć?
Wyglądało to dokładnie tak, że dwa razy w tygodniu przed treningami mieliśmy zajęcia typowo defensywne. Dużo mi to dało, dzisiaj wiem jak się zachować w danej sytuacji, jak się ustawić. Ustawienie ciała, decyzyjność — kiedy wyjść, kiedy się cofać. Dokładne wprowadzenie piłki to jak można wpłynąć na kolegów. Pod tymi względami mocno się rozwinąłem, wciąż się na tym wzoruje.
Wydaje się, że zostawiłeś po sobie dobre wrażenie. Nie miałeś szans, żeby zostać? Albo trafić do innego włoskiego zespołu?
Moim zdaniem sytuacja we Florencji była mocno zakręcona. Jednego dnia dostawałem informacje, że są zdecydowani na mój wykup, potem była cisza, potem natomiast decyzja, że będzie wypożyczenie na kolejny rok i znowu cisza. Tak to się ciągnęło do końca mojego pobytu w klubie. Zresztą do Polski wracałem z myślą, że wrócę do Fiorentiny, zostawiłem nawet swoje rzeczy. Niestety do kraju wróciłem z kontuzją i zostałem już w Lechii. Ale w sumie nie żałuję tego ruchu, pół roku się leczyłem, a potem od razu zacząłem grać w Ekstraklasie. Widać było, że pod względem piłkarskim się rozwinąłem. Czemu nie zostałem we Florencji? W zasadzie do dziś tego nie wiem. Potem nie odbierali już nawet telefonów od mojego menedżera. Ale nigdy się nad tym nie użalałem.
Zacząłeś grać w Ekstraklasie, a potem trafiłeś na wypożyczenie do Wigier. Spodziewałeś się, że krótko po pobycie w Primaverze będziesz walczył o utrzymanie w pierwszej lidze?
Wypożyczenie miało taki cel, żebym grał co tydzień. Trener Jacek Magiera postawił takie wymaganie, że jeśli ktoś marzy o wyjeździe na mundial do lat 20, musi grać. Nieważne gdzie, ale grać. Akurat w Lechii trener Piotr Stokowiec postawił na Michała Nalepę i Błażeja Augustyna, którzy prezentowali wysoki poziom, był jeszcze Steven Vitoria.
Ale na mundial mimo to nie pojechałeś. Pewnie bolało.
Powiem szczerze, początkowo mnie to zabolało. Pojechali ci, którzy nie byli nawet na naszych zgrupowaniach, więc jakiś ból był. Szybko jednak minął, bo chciałem błyskawicznie wrócić do Gdańska i skupić się na pracy. Trzymałem kciuki za chłopaków, byłem na meczach w Gdyni, więc nie użalałem się nad tym. Zaakceptowałem decyzję i chciałem walczyć dalej.
Rozmawiałeś kiedyś z trenerem Magierą o tym, dlaczego tak się stało?
Mieliśmy się spotkać po mundialu, ale ostatecznie do tego nie doszło i nie miałem okazji spytać.
Nawet Ariel Borysiuk był zdziwiony, że nie ma cię w kadrze. Twój kolega z szatni Tymoteusz Puchacz, też mówił, że brakowało cię w drużynie.
O, nie czytałem tego, ale miło to usłyszeć, bo z Tymkiem przez wiele lat tworzyliśmy lewą defensywę tej kadry. Cóż, dałem z siebie sto procent, żeby pojechać na ten mundial. Ciężko coś więcej powiedzieć.
Wróciłeś do Gdańska, gdzie jednak nie byłeś podstawowym zawodnikiem. A jednak zainteresowało się tobą Pordenone.
Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło. Akurat kończył mi się kontrakt w Lechii, został mi ostatni rok. Włosi zgłosili się, mówiąc, że dostałem dobre oceny od trenera z Florencji. Chcieli zobaczyć mnie w akcji i przyjechali na mój mecz w… czwartoligowych rezerwach Lechii.
Niecodzienne, dyrektorzy klubu z Serie B przyjeżdżają na czwartą ligę w Polsce.
Tym bardziej że wiemy, jaki jest poziom w czwartej lidze. Były takie mecze, które wygrywaliśmy 11:0, bo schodziła większa liczba zawodników. To tylko mi udowodniło, że bardzo chcą mnie ściągnąć. Skoro przyjeżdżają na taki mecz, to widać, że im zależy.
A czym przekonało cię Pordenone jako klub? Jaką wizję ci przedstawili?
Poziom we Włoszech, w Serie B jest porównywalny. Może Ekstraklasa to nie to samo, ale jest porównywalnie. Byłem tam, wiedziałem, jak to funkcjonuje i bardzo chciałem tam wrócić. Oczywiście obawy są, bo kolejny raz będę wyjeżdżał sam, ale można powiedzieć, że tam jest teraz polska kolonia. Znam choćby Bartka Drągowskiego, więc nie będę się nudził, może go odwiedzę.
Zresztą Pordenone to ładne miejsce do życia. Blisko w góry, nad morze…
Rano na plażę, potem trening i wieczorem na narty! (śmiech)
Krajobrazy ładne, a jak wygląda sam klub? To na pewno anonimowa nazwa dla polskich kibiców.
Byłem tam w styczniu albo w lutym i byłem miło zaskoczony. Baza treningowa jest na bardzo wysokim poziomie. Jest duża sala treningowa, oddzielna siłownia, trzy boiska naturalne tylko dla drużyny seniorów, mamy nawet boisko do kosza.
Sam klub jest teraz między Serie A i Serie B.
Są na miejscach barażowych, mieli świetną rundę. W pewnym momencie złapali dołek, ale trzymam kciuki za awans.
Nie boisz się, że jeśli awansują, będziesz miał ciężej o grę?
Bez różnicy, to wszystko zależy ode mnie. Nikt mi miejsca w składzie nie da, ale to zależy tylko ode mnie i od tego, co zrobię na treningach.
Rozmawiałeś już z trenerem, wiesz, jaką ma wizję gry?
Zamieniliśmy kilka słów, oglądałem też trening chłopaków. Wiem, jakim grają systemem, czego mniej więcej mogę się spodziewać.
Zimą przeniosłeś się do Legnicy, żeby poszukać regularnej gry. Nie widziałeś dla siebie szans w Lechii?
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Trener Stokowiec szukał dla mnie miejsca na lewej obronie, a ja się lewym obrońcą nie czułem. W moim wieku najważniejsza jest gra, a tam nie mogłem sobie tego zagwarantować. Dlatego też przed wyjazdem chciałem pójść na wypożyczenie i grać co tydzień. Inaczej człowiek się czuje, kiedy wchodzi do szatni i wie, że co tydzień może zagrać, niż jak kolejny raz jedzie na rezerwy albo na trybuny.
Jak czujesz się teraz w Miedzi? Jakie widzisz różnice względem wcześniejszego pobytu w Wigrach?
Organizacyjnie wszystko jest na plus. Mamy dwa boiska naturalne, jeszcze trzecie w innym miejscu, więc nie ma na co narzekać. Sportowo mamy wszystko zagwarantowane. Co do Wigier, to zupełnie inna drużyna. Mamy dużo większy potencjał, więc nie chciałbym tego porównywać. Tam mieliśmy bardzo młodą szatnię, a tu mamy i doświadczenie i umiejętności. Mam nadzieję, że uda nam się awansować.
A Puchar Polski?
Główny cel to awans do Ekstraklasy, chcielibyśmy to zrobić nawet bez barażów. Ale oczywiście, z Legią też chcemy wygrać i najpierw skupiamy się na tym.
Czujesz żal, rozczarowanie, że nie zaistniałeś w Lechii?
Nie mam żalu, przechodziłem do Lechii w wieku 16 lat i po dwóch tygodniach grałem już z Juventusem. Lechia dała mi dużo jako piłkarzowi, jako człowiekowi. Tam dojrzewałem cztery lata, tam zadebiutowałem w Ekstraklasie, strzeliłem pierwszego gola… Jestem zadowolony, że byłem częścią tej drużyny. To, że nie grałem, było wynikiem przegranej rywalizacji. Michał Nalepa wskoczył na taki poziom, że jest jednym z najlepszych obrońców w Ekstraklasie. Do tego Mario Maloca, był Błażej Augustyn… Rywalizacja na środku obrony była bardzo duża. Na lewej obronie dostawałem szanse, choćby z Wisłą Kraków i uważam, że ją wykorzystałem. Potem był jeszcze Puchar Polski i tam zagrałem gorzej. Po takiej przerwie człowiek nie ma pewności i tego mi brakowało.
Nie myślałeś o lewej obronie na stałe? W Polsce tacy piłkarze są w cenie.
Wolałbym zostać na środku obrony, tu się czuje najlepiej. Ale jeśli będzie trzeba, zagram tam. Tak samo, jak i jako defensywny pomocnik.
Skoro mówiliśmy o wspomnieniach z Lechii, to zapytam cię o Egy’ego. Widziałem, że oblegli cię fani z Indonezji. Przyjaźnicie się?
Egy to mega talent! Bardzo szybka lewa noga, świetny w ofensywie. Mam nadzieję, że dostanie więcej szans, zwłaszcza że teraz będą mecze co trzy dni. A co do naszej znajomości to tak, było śmiesznie. Jak przychodził do Lechii, to podciągał się dwa razy. Teraz daje radę już 14 razy, więc jest progres! (śmiech) Przyjeżdżał do mnie czasami, sympatyczny kolega.
A ty ile razy się podciągasz?
Niestety od trzech miesięcy nie mogłem tego sprawdzić, ale coś koło tego wyniku.
Teraz gracie w Pucharze Polski, potem w lidze czeka was gra co trzy dni. Nie boisz się większej intensywności?
Uważam, że dla zawodnika to jest najlepsze. Przegrasz mecz, zremisujesz, coś zrobisz źle i nie musisz czekać cały tydzień. Ja się z tego cieszę, nie obawiam się jakichś kontuzji przeciążeniowych, nie mam żadnych obaw.
Co będzie pierwszą rzeczą, którą zrobisz po powrocie do Włoch?
Zjem dobrą włoską pizzę!
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Fot. Przemysław Karolczuk/Newspix