Bilans Legii Warszawa w sześciu ostatnich meczach jest zatrważający. Tylko jedno zwycięstwo, dwa remisy i aż trzy porażki, w tym ta wczorajsza, przekreślająca szansę na dublet w sezonie 2019/20. To już nie jest tymczasowy spadek formy, to jest poważna zadyszka. Zadyszka, której prawdopodobnie nie dało się uniknąć, ale też zadyszka, która ma swoje bardzo konkretne przyczyny.
Całość jest o tyle łatwa do wychwycenia, że przecież Legia już w epoce post-pandemicznej potrafiła grać spektakularnie. Pierwsze cztery spotkania po wznowieniu rozgrywek to cztery zwycięstwa, w tym prestiżowy triumf w Poznaniu oraz rozjechanie Arki Gdynia. Dlaczego to wszystko tak nagle się skończyło? Widzimy cztery główne przyczyny.
KONTUZJE
No niestety, pewnych rzeczy się nie przeskoczy, jeśli nagle wypada trzech napastników, najlepszy zawodnik, a do tego dochodzą stare urazy, choćby jednego ze skrzydłowych – to musi się odbić na grze. Legia ma bardzo szeroką kadrę, właściwie na każdej pozycji ma dwóch w miarę przyzwoitych zawodników, ale niestety – kontuzji było tak wiele, że momentami nawet Vuković miewał problemy ze skompletowaniem w miarę optymalnej jedenastki. Po urazie Pekharta na rozgrzewce meczu z Jagiellonią, lista urazów wyglądała tak:
- William Remy
- Arvydas Novikovas
- Vamara Sanogo
- Jose Kante
- Marko Vesović
- Tomas Pekhart
Wiadomo, że nie wszyscy w tym gronie byli pierwszoplanowymi postaciami, a Remy’ego wymieniamy raczej z obowiązku. Ale nie zmienia to faktu, że pole manewru na niektórych pozycjach zwyczajnie się kurczyło. Najbardziej drastyczny przykład to Stolarski. Oczywiście, uraz Pekharta nie był poważny, za moment do gry powinni wrócić kolejni piłkarze skarżący się na urazy. Sęk w tym, że teraz jest już właściwie za późno. Celem od paru tygodni był już tylko dublet, mistrzostwo to przecież formalność.
WYBORY VUKOVICIA
Ale usprawiedliwiając Vukovicia urazami jego zawodników, nie można zapominać, że i on parę razy podjął decyzje kosztowne dla Legii Warszawa. Dzisiaj możemy gdybać zwłaszcza nad tym meczem w Poznaniu. Czy na pewno warto było wystawiać tam pierwszy garnitur, mając w perspektywie mecz pucharowy? Stanisław Czerczesow nie miał skrupułów, by swego czasu poświęcić jeden mecz ligowy na korzyść drugiego, rozgrywanego u siebie. Uznał, że woli mieć pełną kapelę na mecz przy Łazienkowskiej, niż napinać się w Szczecinie, a potem mieć zmęczonych zawodników na finał ligi.
Vuković nie wykonał takiego gambitu, choć już przed meczem było wiadomo, że Legia potrzebuje zaledwie punktu do mistrzostwa. Zwłaszcza w kontekście liczby kontuzji mogło to mieć wpływ na spotkanie z Cracovią. Oczywiście to mecz z Lechem, zawsze stawka podwyższona, bez względu na pozycję w tabeli – starcie honorowe. Vuko wyszedł bez kunktatorstwa. Ale finalnie legioniści wyłapali w czapę od poznańskich dzieciaków, a na Cracovii pokazali się… No nie pokazali się.
To jednak tylko dwa mecze na przestrzeni paru dni. Trzeba dodać, że i inne decyzje Vukovicia wyglądają w obecnych warunkach dziwnie. Dziwi na przykład przesuwanie Cholewiaka na szpicę, gdy na ławce kisi się Rosołek. Przesuwanie Luquinhasa na skrzydło, gdzie ewidentnie daje drużynie dużo mniej. To oczywiście wymądrzanie się post factum, zwłaszcza, że na domiar złego na Puchar Polski wypadł jeszcze Igor Lewczuk, dość drastycznie ograniczając możliwości rotacji w obronie. Ale zapewne sam Vuković wie, że mógł ten skład poukładać inaczej. W Poznaniu czy Krakowie, ale też w Białymstoku czy w meczu z Piastem.
ZJAZD WSZOŁKA
Paweł Wszołek w Ekstraklasie był powiewem świeżości i jakości. Wjechał z marszu, bez jakiegoś ostrożnego wprowadzania do gry po dłuższej przerwie, od razu gwarantował gole, asysty i niezliczone dryblingi na skrzydle. Grał to, czego oczekiwano od Novikovasa, który zupełnie sobie z pierwszymi tygodniami w Legii nie poradził. W pierwszych dziesięciu meczach ligowych Wszołek wykręcił u nas średnią not 5,50, czyli jedną z lepszych w lidze. Ogółem ma już w lidze 6 goli, 7 asyst i 4 kluczowe podania.
Sęk w tym, że jego ostatni dobry występ to popis z Arką, podczas którego niemal zakończył karierę Adama Marciniaka. Raju, jak on tam kręcił, to było wręcz nieprzyzwoite, gdyby Legia była odrobinę bardziej konsekwentna i skuteczna, Wszołek wyrobiłby normę w klasyfikacji kanadyjskiej na parę dobrych kolejek. Później porządnie zagrał jeszcze ze Śląskiem, poza tym same wtopy, zakończone ostatecznie wylądowaniem na ławce z Cracovią. Gdyby Wszołek dalej był w formie, jesteśmy przekonani, że mistrzostwo byłoby już oficjalnie przyklepane. Nie wykluczamy, że i losy Pucharu Polski wyglądałyby inaczej.
Tu powraca pytanie o ewentualne zmęczenie skrzydłowego. Nie mamy dostępu do sport-testerów w Legii, nie mamy dostępu do badań, jedno jest pewne – czołowy skrzydłowy całej ligi, ostatnio nie jest nawet czołowym skrzydłowym Legii. A być może to jedna z nieprzewidzianych konsekwencji urazu Vesovicia? Jeśli tak – więzadło Czarnogórca byłoby zarzewiem problemów całej prawej flanki, Wszołka i Stolarskiego.
ROZPRĘŻENIE PSYCHICZNE
Nie da się chyba uciec od tego tematu. Komfortowa przewaga w lidze. Traktowanie dopięcia tytułu jako formalności, na zasadzie: jak nie dziś, to za trzy dni. Liczne pochwały w mediach, ale też po prostu – świadomość własnej siły. W końcu po takich meczach jak z Arką możesz śmiało spojrzeć w lustro i mruknąć: jestem o dwie klasy lepszy. Problem pojawia się, gdy leniwe koty próbują ugrywać wyniki po linii najmniejszego oporu. Widać to było w Białymstoku, gdzie Legia wydawała się w pewnym momencie całkiem zadowolona z remisu.
Minimalizm zawsze się mści, czasem w najmniej spodziewanych momentach. Legii mistrzostwa już nic nie odbierze, ale szansa na dublet została zmarnowana.
***
Do tego jest jeszcze jedna przyczyna, co do której pewni nie jesteśmy, ale nasuwa się sama. Wszyscy trenerzy przygotowania fizycznego, wszyscy lekarze i eksperci od obciążeń podkreślali – przerwa pandemiczna będzie ogromnym wyzwaniem dla sztabów. Tak naprawdę Legia, która zaczynała granie już w końcówce maja, miała 4 tygodnie, by przygotować się na 8 tygodni szczelnie zapełnionych meczami, w dodatku po okresie 8 tygodni właściwie bez piłki, a już na pewno bez normalnych treningowych obciążeń. To była jazda bez trzymanki i działanie na czuja, od Szczecina po Rzeszów. Jedni podostrzyli, żeby wyglądać dobrze fizycznie, inni woleli nieco zejść z obciążeń, by uniknąć urazów.
W Legii trudno nie połączyć fali kontuzji z obecną formą. Zdaje się, że Legia szczyt formy zanotowała w pierwszej połowie czerwca, gdy wyglądała znakomicie na tle wszystkich ówczesnych rywali. Być może to kwestia obciążeń w okresie przygotowawczym, które dopiero teraz zaczynają się dawać we znaki. Dlatego piłkarze Legii odczuwają różne bóle mięśniowe częściej, przez co biegają wolniej i krócej – pisząc w dość łopatologicznym stylu.
Nie ma też sensu deprecjonowanie zwyczajnego pecha. Jeśli Piast oddaje jeden celny strzał w meczu, z rzutu karnego, i wywozi z Łazienkowskiej punkt… Cóż, nasze zalecenia na najbliższe tygodnie? Ogarnąć Wszołka, wyleczyć urazy, pomodlić się i jeszcze raz sprawdzić stan zdrowia poszczególnych piłkarzy. Wydawało się, że Legia Vesovicia, mocnego Antolicia, bramkostrzelnego Kante, przebojowego Wszołka i doskonałego Karbownika ma szansę wreszcie powrócić do fazy grupowej europejskich pucharów. Legia z wczoraj nie miałaby szansy nawet z mistrzem Luksemburga którymkolwiek z rywali na drodze do Ligi Mistrzów.
Fot.FotoPyK