Na Górnym Śląsku od lat się nie przelewa. Ma to także odzwierciedlenie w kondycji finansowej naszych piłkarskich klubów. Latem wyszło na jaw, że Górnik jest w dramatycznej sytuacji i że pieniędzy brakuje na wszystko. To między innymi spowodowało, że z klubem rozstał się prezes Zbigniew Waśkiewicz, który wcześniej, gdy obejmował urząd, deklarował, że ma wizję, jak przywrócić w Zabrzu dawny blask. Nie udało mu się to. Górnik ma wielomilionowe długi. Zalega z wypłatami między innymi sporej grupie piłkarzy. Funduszy nie było nawet na przedmeczowe zgrupowanie przed sobotnim arcyważnym starciem. Pieniądze na ten cel musiał wyłożyć sponsor – czytamy dziś w katowickim Sporcie przy okazji Wielkich Derbów Śląska.
FAKT
Polacy już szlifują formę na mistrzów świata. Konkretnie, na pewno dwóch – Rybus i Wawrzyniak.
Z powodu Fabio Capello (58 l.) dwóch reprezentantów Polski zamiast walczyć o ligowe punkty w Rosji, ćwiczy z pierwszoligowcem w Polsce. Maciej Rybus (25 l.) i Jakub Wawrzyniak (31 l.) do meczu z Niemcami (11.10) przygotowują się poprzez treningi z Dolcanem Ząbki, bo selekcjoner Sbornej zażądał wstrzymania rozgrywek. – W Rosji wszystko jest możliwe – tłumaczy z uśmiechem Rybus, który na co dzień broni barw Tereka Grozny. On oraz Wawrzyniak z Amkaru Perm od poniedziałku pracują nad formą z trenerem przygotowania fizycznego kadry Remigiuszem Rzepką (46 l.). – Robimy wszystko, żeby Maciek i Kuba nie odczuli braku gry. Chłopaki ciężko zasuwają, więc wszystko powinno być w porządku – wyjaśnia.
I tyle. Spoglądamy obok, gdzie Bogusław Leśnodorski przyznaje, że Legii nie stać na Boruca. Cytujemy fragment traktujący o czym innym.
Prawie rok temu wymyślił pan sobie projekt nowej Legii, z Henningiem Bergiem na czele. Można już powiedzieć, że to wypaliło?
– Gdybyśmy usiedli i pomyśleli w ten sposób, to za chwilę byłby jakiś spektakularny wp..dol. Na razie wszystko dzieje się tak, jak zakładaliśmy. Jest przewidywalność, a to najważniejsze. Wygraliśmy dwa mecze, jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidywalnego, jakaś plaga kontuzji, to nie wyobrażam sobie innego scenariusza, jak wyjście z grupy.
(…)
Ciężko się teraz ogląda mecze Ligi Mistrzów, gdzie Łudogorec gra z Realem?
– Takiej traumy, jak o Celticu, w życiu nie przeżyłem. Mam takie podejście, że wszystko w życiu ma jakiś sens. Może lepiej zrobić najpierw krok do przodu w Lidze Europy? Systematyczny rozwój jest w sporcie lepszy od falowych sukcesów. Zrobisz awans na hurra, dostaniesz worek pieniędzy, wydasz je w rok i potem trzy lata się odkuwasz. Może po prostu tak miało być? Może to był znak, żeby wszystko robić powoli?
Ivica Vrdoljak powiedział, że kobieta do męskiej szatni się nie nadaje. Piłkarze wcześniej zgłaszali obiekcje wobec Marty Ostrowskiej?
– Rozmawiam często z chłopakami, ale nigdy nie chciałem ingerować w to, co dzieje się w szatni. Istnieje taki mit, że nic nie powinno się stamtąd wydostawać. W przypadku Marty było tak, że słyszałem negatywny głos, a potem trzy inne, że wszystko jest w porządku. Nie ma co do tego wracać. Zostawmy ją, ona zapłaciła bardzo wysoką cenę za to, co się stało, nie można jej o wszystko obwiniać.
Lewandowski kontra Sobiech, czyli przed nami starcie Polaków w Niemczech.
W meczu 7. kolejki piłkarskiej Bundesligi w Monachium dojdzie do spotkania drużyn Bayernu oraz Hannoveru 96. Na boisku może zatem dojść do spotkania polskich napastników: Roberta Lewandowskiego (26 l.) i Artura Sobiecha (24 l.). Dużo więcej kibice mają prawo spodziewać się oczywiście po Lewandowskim, który choć wciąż zbiera niezłe recenzje za swoją grę, to ostatnio nie strzela zbyt często. Zdecydowanie trudniejszą sytuację w swoim klubie ma Sobiech, który błyszczał w okresie przygotowawczym, a teraz musi liczyć się z tym, że w drużynie jest spora rotacja. – Nasz trener Tayfun Korkut ustawia nas pod konkretnego przeciwnika, dlatego niekiedy gramy dwoma napastnikami i wtedy szansa na moją grę jest zdecydowanie większa. Ale jeśli gramy na jednego napastnika to najczęściej jest nim Joselu, Hiszpan sprowadzony za 5,5 miliona euro. Niedawno jednak grałem na lewej pomocy i nieźle, zdaniem trenera to wyglądało. Relacje z nim mam dobre, nie ma żadnych kwasów. Pozytywne jest to, że w każdym z sześciu spotkań trener ze mnie skorzystał – pociesza się Sobiech.
Na pytania czytelników jak co sobotę odpowiada Mateusz Borek. Jedno nas zaciekawiło: Czemu szczęsny tak często dostaje kartki?
Moja nauczycielka języka angielskiego często powtarzała, że lepiej robić błędy, niż milczeń perfekcyjnym angielskim. Te słowa łatwo można odnieść do Wojtka, który przecież wciąż jest bramkarzem młodym, na dorobku, który cały czas się uczy. Ludzie wyciągają mu błędy, cały czas o nich mówią, ale zapominają o tym, że Szczęsny wskoczył do bramki wielkiego klubu, jakim niewątpliwie jest Arsenal, w młodym wieku i radzi sobie tam bardzo dobrze. Wojtek gra dużo, więc błędy mu się przytrafiają, to normalne. Przecież nie mówimy o trzech babolach w miesiącu, tylko trzech wpadkach w przeciągu czterech lat. Nie ma co szukać problemu na siłę. Wojtek to dobry bramkarz i powinniśmy mu zaufać.
RZECZPOSPOLITA
Sanitariuszka Małgorzata – tutaj Stefan Szczepłek bierze się za recencję.
Nowa książka Juliusza Kuleszy „Zakazane gole” jest nie tylko opowieścią o warszawskiej piłce podczas hitlerowskiej okupacji, ale i romantyczną historią. Autor miał 16 lat, kiedy wybuchło powstanie, walczył w obronie Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, gdzie pracował jako rysownik litograficzny. Grał w piłkę i oglądał zakazane przez Niemców mecze. Polska była jedynym okupowanym krajem, w którym rozwiązano wszystkie kluby, związki sportowe i zabroniono gry w piłkę pod groźbą kary śmierci. Polacy wystawiali więc czujki w okolicach boisk i grali.
A Piotr Żelazny pisze o przygotowaniach do rewolucji w piłce.
Eliminacje Euro 2016: UEFA chce uczynić z międzynarodowej piłki dochodowy produkt. Mecz z nowymi mistrzami świata Niemcami będzie nie tylko egzaminem dla piłkarzy Adama Nawałki, ale także dla organizatorów. Chociażby dlatego, że niemiecka telewizja RTL, który po latach znów kupił prawa do pokazywania meczów reprezentacji mistrzów świata, będzie przeprowadzał z Warszawy niezależną transmisję. Kamery RTL zostaną rozstawione po przeciwnej stronie trybun niż stanowiska Polsatu. Producenci niemieckiej telewizji miesiąc temu wizytowali Stadion Narodowy. Planowali, gdzie umieścić kamery. – Na szczęście zrezygnowali z tych na piątym metrze każdego pola karnego. Na Narodowym nie ma w tym miejscu przestrzeni dla kamer i musielibyśmy ograniczać pojemność trybun. A tak będziemy musieli to zrobić tylko na linii 16. metra po każdej ze stron boiska – mówi szef biura prasowego PZPN Jakub Kwiatkowski. By Niemcy mogli ZAINSTALOWAĆ wspomniane kamery, trzeba wyłączyć w sumie około 100 krzesełek. A także kilka miejsc dla niepełnosprawnych, ponieważ tam RTL urządzi swoje stanowisko dla komentatorów, którzy muszą siedzieć z tej samej strony, z której transmitowany będzie mecz. W sumie Niemcy przywiozą 35 kamer, a swoje rozstawi także Polsat.
SUPER EXPRESS
W Wyborczej nic dziś nie ma, więc… Michał Mak zdradza dziennikarzom SE tajemnicę: GKS Bełchatów napędza Zenek. Kim jest?
Bełchatów szturmem bierze Ekstraklasę. Beniaminek po 10 kolejkach ma na koncie 19 punktów i tylko o “oczko” ustępuje Legii Warszawa. – Pokonaliśmy Legię na ich boisku. Teraz jedziemy do Poznania i chcemy ograć Lecha. Bierzemy ze sobą Zenka, więc musi się udać – uważa najlepszy gracz “brunatnych” Michał Mak (23 l.). O minutę młodszy z bliźniaków (Mateusz Mak leczy teraz kontuzję kolana) zdradza nam tajemnicę świetnej postawy Bełchatowa i wyjaśnia, kim jest Zenek. – To idol naszej drużyny, wokalista zespołu Akcent Zenon Martyniuk. Zenek napędza nas w szatni. “Dziewczyna z klubu disco”, “Granica”, “Wspomnienie”, “Królowa nocy”, “Życie to są chwile” czy najnowszy przebój “Tańcząca w deszczu”. Nie wyobrażam sobie, byśmy nie ładowali akumulatorów przy takich kawałkach – opowiada Michał. Michał śmieje się z tych, którzy… śmieją się z disco polo. – A w domu słuchają tej muzyki. Jest rytmiczna, dobrze wpada w ucho, a teksty są prawdziwe, z życia – twierdzi Mak i zdradza, że piosenkami Martyniuka zaraził drużynę pomocnik Patryk Rachwał. – Pewnego razu przyniósł płytę i powiedział, że puści nam coś fajnego. Tak się spodobało, że teraz zabieramy Zenka nawet na wyjazdy. W Poznaniu też z nami będzie – zapewnia. Jeżeli piłkarze z Bełchatowa utrzymają dobrą dyspozycję do końca rundy, to po ostatnim spotkaniu pierwszej części sezonu chcą zrobić sobie prezent i zaprosić zespół Akcent na kameralny występ. – Patryk już się dowiadywał, że jest taka możliwość – mówi napastnik. Michał dodaje, że jak tylko czas pozwoli wybiorą się z Mateuszem w wakacje do Ostródy, gdzie jedną z gwiazd koncertów organizowanych przez Polo tv jest właśnie lider Akcentu. My obiecaliśmy Makowi, że jeśli w jednym meczu strzeli przynajmniej dwa gole, to poprosimy kolegów z Polo tv, by postarali się o płytę z dedykacją od muzyków Akcentu dla Michała.
No, nietypowy tekst – to na pewno – wyróżnia się w dzisiejszej prasie.
W ramach promocji autobiografii Igora Sypniewskiego znajdujemy w tabloidzie fragment książki o Kosowskim, Żurawskim i Smudzie. Akurat ten pozytywny i zabawny.
Gdyby nie Kosa czy Żuraw, to w ogóle nie miałbym się do kogo w Wiśle odezwać. Na zgrupowaniu we Włoszech postanowiliśmy się zintegrować na poważnie, gdy któregoś dnia Smuda pozwolił nam pojechać wieczorem do miasta. Ruszyliśmy we trzech, z Kosą i Żurawiem, ale… szybko wróciliśmy, ponieważ okazało się, że do centrum mamy kawał drogi. Poszliśmy do pokoju chłopaków, bo Maciek Żurawski miał w lodówce kupioną na lotnisku whisky. Nie był to zwykły “Johnnie Walker”, a jakaś cholernie droga butelka. Mocne to było niemożliwie i śmierdziało straszliwie, ale grzecznie piliśmy ze szklaneczek – opowiada “Sypek”. – Nie lubię mocnych alkoholi, podobnie jak Kosa, a whisky wręcz nie znosiłem, ale nie wypadało odmówić. Siedzieliśmy w pokoju, opowiadaliśmy jakieś historie, śmialiśmy się. Usłyszał nas Smuda, który wściekły wparował do pokoju i zaczął krzyczeć, że odeśle nas do domu. Żurawiowi odpuścił początkowo, ale do Kosy się przyczepił: – Wiem, że pijesz, gdzie gorzała? – krzyczał, a Kamil spokojnie: – My sobie tylko siedzimy. Smuda wpadł w szał Szukał butelki: w koszu na śmieci, pod łóżkami, pod kołdrami, za telewizorem i w walizkach. Podłogę by zerwał, gdyby mógł! Zaczął grozić, że wezwie policję, żeby nas alkomatami zbadała, a Kosa na to: – Bardzo proszę. Pachniało awanturą Lodówka, gdzie spokojnie chłodziła się nasza flaszka, była chyba jedynym miejscem w pokoju, którego trener nie wziął pod uwagę. Nic by nam nie udowodnił, gdyby nie to, że… kazał mi iść do siebie do pokoju. Wstałem, zatoczyłem się i usiadłem – mocne alkohole nie były moją domeną. Znów wstałem i znów bym upadł…
SPORT
Taką okładka wita nas dziś Sport.
Jest trochę materiałów przed meczem Górnika z Ruchem i… właściwie tylko na nich można skupić swoją uwagę.
Tylko Cicha! – taki tytuł ma felieton Andrzeja Grygierczyka.
W dzisiejszych czasach coraz więcej zależy od urody architektonicznej obiektu, jego funkcjonalności i stopnia jego zapełnienia przez publiczność. Doczekaliśmy się dnia, w którym rozegrane zostaną 102. Wielkie Derby Śląska. Chciałoby się wyrazić życzenie, by były one takim wydarzeniem na 102. W tym miejscu, tak na wszelki wypadek, małe odniesienie do historii zwrotów frazeologicznych: otóż kiedyś powiedzenie zabawa na 102 oznaczało świetną imprezę i było najlepszym komplementem dla jej organizatorów. Jak będą pamiętane te dzisiejsze derby, i czy w ogóle w jakiś szczególny sposób zapiszą się w historii śląskiej piłki, to zależeć będzie głównie od graczy obu drużyn, od poziomu na który wejdą (wzniosą się), od liczby bramek, oczywiście również od zachowania publiczności. Ale gdzieś w tle uparcie majaczy sceneria takiego wydarzenia. Cokolwiek mówić, w dzisiejszych czasach coraz więcej zależy od urody architektonicznej obiektu, jego funkcjonalności i od stopnia jego zapełnienia przez publiczność. I szkoda więcej języka strzępić w tej materii. A stadion Ruchu – wiadomo! Kochany, wielbiony, historyczny i… kompletnie nieprzystający do dzisiejszych czasów. Przenieśmy te derby – oczami wyobraźni – na obiekt nowoczesny, wygodny, luksusowy. Ileż by na tym zyskały, o ileż łatwiej byłoby je sprzedać jako produkt marketingowy, o ileż ładniej prezentowałyby się w telewizji? Piszę to wszystko na marginesie ankiety, jaką przeprowadził wśród kibiców Ruchu portal niebiescy.pl. Zadano w nim pytanie, czy jesteś za przenosinami ligowych meczów drużyny z Cichej na Stadion Śląski?. Okazało się, że aż 83 procent odpowiadających – z blisko sześciu tysięcy! – jest przeciw. A z tych 83 procent aż 73 procent traktuje Stadion Śląski jako opcję w ogóle niewartą rozważenia! Bywa, że często idę pod prąd, ale tu absolutnie zgadzam się z vox populi. Po pierwsze, moją wyobraźnię przerasta 6-8 (niech będzie 8-10) tysięcy widzów na 55-tysięcznym obiekcie, a argument, że na WDŚ przyszłoby tam – raz w roku – 40 tysięcy nie wytrzymuje krytyki. Po drugie, Ruch nigdy tam nie będzie u siebie, choć to raptem 15-20 minut od Cichej piechotą.
W Zabrzu żyją nadzieją… – ciekawy tekst, który dobrze przedstawia dzisiejszą pozycję obu klubów.
Na Górnym Śląsku od lat się nie przelewa. Ma to także odzwierciedlenie w kondycji finansowej naszych piłkarskich klubów. Latem wyszło na jaw, że Górnik jest w dramatycznej sytuacji i że pieniędzy brakuje na wszystko. To między innymi spowodowało, że z klubem rozstał się prezes Zbigniew Waśkiewicz, który wcześniej, gdy obejmował urząd, deklarował, że ma wizję, jak przywrócić w Zabrzu dawny blask. Nie udało mu się to. Górnik ma wielomilionowe długi. Zalega z wypłatami między innymi sporej grupie piłkarzy. Funduszy nie było nawet na przedmeczowe zgrupowanie przed sobotnim arcyważnym starciem. Pieniądze na ten cel musiał wyłożyć sponsor. Od kilku tygodni mówi się, że sytuacja zabrzan szybko poprawi się dzięki nowemu strategicznemu sponsorowi. Ma on wesprzeć finansowo klub z ulicy Roosevelta w zamian za reklamę. Logo firmy ma pojawić się między innymi na koszulkach meczowych. Gdy w Zabrzu żyją nadzieją, w Chorzowie w tym roku sytuacja finansowa poprawiła się i to znacznie. Zaczęto od mocnego zaciskania pasa. Działacze przyznawali otwarcie w wywiadach, że biorąc pod uwagę także poprzedni rok, klub wydał aż 12 milionów złotych na różne zobowiązania.
Mimo lekkiej poprawy w Chorzowie, szara – nawet bardzo szara rysuje nam się rzeczywistość.
Jest też trochę o kobietach, bo futbol to nie tylko męska gra. Spójrzmy, o co chodzi.
Baba w szatni przynosi pecha? Jedni powiedzieliby: “taka tradycja”. Inni “męski szowinizm”. A one mówią: “praca i pasja”. Donata Chruściel i Joanna Haśnik – rzeczniczki prasowe (odpowiednio) Ruchu i Górnika. Dłużej (w przypadku Donaty) lub krócej (w przypadku Joanny) próbują odnaleźć się w świecie niegdyś zastrzeżonym przede wszystkim dla mężczyzn. I odnajdują się – z całkiem niezłym skutkiem, o czym świadczy zarówno miejsce obu klubów w rankingach medialnej popularności, jak i… ten materiał. Chorzowianka była pierwsza. Chorzowianka… trochę przyszywana. Pochodzi z Zagłębia (- Ale może o tym cicho sza w Chorzowie? – zastanawia się ze śmiechem), a na pierwsze mecze chodziła… w Wałbrzychu. – Z dziadkiem, na tamtejszego Górnika – podkreśla. – Generalnie piłka mi się podobała. Liga Mistrzów, reprezentacja; lubiłam futbol – zaznacza. Na Cichą – do piłki – trafiła jednak okrężną drogą, po przygodzie z dziennikarstwem telewizyjnym, m.in. w Superstacji i Polsacie News. Do “rzecznikowania” w Ruchu z czasem zaczęły dochodzić i inne obowiązki, związane z organizacją meczu, marketingiem. – Czasem śmieję się, że już tylko… w piłkę nie gram – zauważa. Joanna Haśnik w Górniku pracuje od ponad czterech lat, ale dopiero kilka miesięcy temu znalazła się “na pierwszej linii frontu”. – Dziwne i zaskakujące sytuacje? Pewnie jeszcze przede mną. Na razie przeszłam “chrzest bojowy” – dziś już śmieje się na wspomnienie pierwszych tygodni w roli rzecznika. Wtedy jednak była to przede wszystkim ciężka robota. – Najpierw wizyta Lukasa Podolskiego, czyli ważne medialnie wydarzenie w życiu klubu. Potem – nieoczekiwana rezygnacja prezesa Zbigniewa Waśkiewicza. A po drodze – jeszcze ten golas na murawie… – wzdycha.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tymczasem w PS…
Pierwsze dwie strony z relacjami pomijamy i wracamy do rozmowy z Leśnodorskim.
Michał Żyro jest pierwszym zawodnikiem przeznaczonym na sprzedaż?
– Jest nim bardzo duże zainteresowanie. Fizycznie, mentalnie i psychicznie jest gotowy, by grać w piłkę na poważnym poziomie. Nie będzie potrzebował czasu na aklimatyzację, jak Milik, Wolski czy Furman.
W drugą stronę, Artur Boruc wysyła jasny sygnał, że chciałby wrócić.
– Wiadomo, że naturalne miejsce dla niego na zakończenie kariery. Na dziś nie ma tematu. Przede wszystkim nas na niego nie stać.
Inne kluby nie skarżą się, że podbieracie im młodych zawodników?
– Zawsze jest element emocji. Nasze kluby są na różnych etapach. Jak zawodnik się wyróżnia, to w każdej drużynie naszej ligi się nie wypromuje, musi przejść do lepszej, by zrobić krok do przodu. Widzę duży progres w mentalności, zaczyna to wyglądać sensownie. My naprawdę uważamy, że sami nic nie zrobimy, cała liga musi się rozwijać. Jak słyszę, że Lech ma tyle kontuzji, mnie to martwi. Uważam, że to kłopot dla wszystkich.
Sugeruje pan, że to modne trzymać z Legią?
– Nie. Ludzie, którzy zarządzają klubami, muszą oddzielić emocje od zdrowego rozsądku. My staramy się pomagać, taki Masłowski czy inni leczyli się u nas za darmo. Trzeba myśleć, jakrazem być lepszym. Dzięki temu może za kilka lat tę Europę dogonimy,bo 70. miejsce na świecie sukcesem przecież nie jest. Dlatego od jakiegoś czasu głośno mówię o podziale środków pieniężnych. Musi byćtak, że kluby grające w europejskich pucharach regularnie, będą promowane. Bo wiecie co jest największą naszą tragedią? Wcale nie wyniki reprezentacji, a fakt, że tak rzadko polskie drużyny występują w fazie grupowej przynajmniej Ligi Europy.
Znów powracamy również do głównego wydarzenia w ten weekend. Derby Górnego Śląska jak w Liverpoolu.
Robert Warzycha brał udział w derbach Górnego Śląska i jako piłkarz, i trener. Ich otoczkę porównuje do świętych wojen na Anfield i Goodison Park, które też dobrze poznał. – Gdy grałem w Górniku, mieliśmy porównywalną pozycję do dzisiejszej Legii. Wtedy w lidze dominowały drużyny z Górnego Śląska. Najpierw świętowaliśmy mistrzostwo, a w następnym sezonie to Ruch był najlepszy i wygrał z nami. Jako piłkarze bardzo się szanowaliśmy, byliśmy kumplami z reprezentacji. Poza tym nie było internetu czy komórek, więc często się spotykaliśmy – opowiada dyrektor sportowy Górnika. – To były inne czasy, bo nasze mecze decydowały o mistrzostwie, w obydwu zespołach grali ludzie z regionu, było także wielu reprezentantów. Teraz tak nie jest. Gdy byłem piłkarzem, wielkokrotnie nasi sponsorzy, a było ich wielu, obiecywali nam dodatkowe pieniądze za wygraną z Ruchem. To był jednak tylko dodatek, bo liczył się przede wszystkim prymat na Górnym Śląsku – dodaje Warzycha. Czy kibice znów mogą się doczekać wielkiego Górnika i Ruchu? Warzycha uważa, że tak, ale pod pewnymi warunkami. – Tamte czasy mogą wrócić, ale muszą być pieniądze. Obecnie trudno wygrać ligę bez solidnego zaplecza. Dlatego właśnie Legia dominuje, bo jest świetnie zabezpieczona. Mam nadzieję, że otwarcie nowego stadionu Górnika i Stadionu Śląskiego przyciągnie większe pieniądze do klubów z Zabrza i Chorzowa, bo potencjał kibicowski jest – dodaje Warzycha, który często był mylony z Krzysztofem Warzychą, byłym wyśmienitym napastnikiem Ruchu i Panathinaikosu Ateny. – Można powiedzieć, że Ruch i Górnik miały swojego Warzychę. To bardzo zabawna sytuacja, bo do dziś jestem z nim mylony. Niektórzy mocno by się zdziwili, gdyby usłyszeli, przez kogo. Mnie to jednak nie denerwowało, wręcz przeciwnie. Zawsze było miło, że mam takiego brata, bo Krzysiek zrobił wielką karierę i mam do niego ogromny szacunek – wyjaśnia dyrektor sportowy zabrzańskiego klubu.
Obcy wśród swoich – to o Michale Janocie. Czyli coś poszło u tego chłopaka nie tak.
Z Wojciechem Szczęsnym i Grzegorzem Krychowiakiem miał podbijać piłkarski świat, ale od trzech lat kisi się w Koronie Kielce. Jeżeli chcesz popatrzeć w naszej lidze na polskiego piłkarza, przy którym piłka nie wygląda jak ciężka kula u nogi, spójrz na Michała Janotę. Jeżeli chcesz zobaczyć zawodnika, wyglądającego na boisku zwykle tak, jakby rozgrywał swój osobny mecz, rzuć okiem na tego samego człowieka. – Z mańkutami trzeba umieć się obchodzić, nie każdy trener potrafi. Z Michała może być kawał piłkarza, jeszcze nie jest za późno. Musi jednak trafić na swojej drodze na właściwych ludzi – mówi Bogusław Kaczmarek, który przyznaje, że gdy prowadził Lechię Gdańsk, próbował ściągnąć do Gdańska. – Był taki temat, ale nic z tego nie wyszło. Szkoda dla Michała, bo zmiana drużyny pewnie dobrze by mu zrobiła – zgadza się szkoleniowiec. Ten sezon jest dla Janoty prawdziwą udręką. Zaczęło się źle i trudno to zmienić. Miał kłopoty osobiste, w pierwszych dwóch meczach do gry wchodził dopiero w drugiej połowie. – Zmarł mój ojciec, musiałem się jakoś pozbierać. Inni byli lepiej przygotowani do rozgrywek, więc usiadłem na ławce – wspomina piłkarz. Ryszard Tarasiewicz, nowy trener, nie chciał jednak długo czekać. Drużynie nie szło, więc Janota wrócił do wyjściowego składu. Szału nie było. Mecz ze Śląskiem (0:1) znowu zaczął na ławce. – Byłem zły na siebie, została urażona moja piłkarska duma. Co by ze mnie był za piłkarz, gdybym się nie przejmował? Kiedyś przecież postanowiłem wrócić do polskiej ligi, żeby regularnie grać, dla mnie to było oczywiste – tłumaczy. We Wrocławiu zagrał w drugiej połowie. Był najlepszy, ale Korona straciła gola. Po tygodniu mecz z Piastem Gliwice (1:0) zagrał już od początku i znowu błyszczał. Starał się być wszędzie, dużo biegał, walczył i dokładał tę swoją nietuzinkową technikę. Aż przesadzał z nienaturalnym zaangażowaniem. Energia go rozpierała. Wyglądało to tak, jakby podjął jakąś strategiczną życiową decyzję i od razu przystąpił do realizacji planu.
Sobotnie felietony w liczbie trzech. Spoglądamy na tekst Krzysztofa Stanowskiego. Głównym tematem jest matematyka, statystyka i to, jak analizujemy fakty.
Niedawno przeczytałem interesujący tekst na portalu weszlo.com – jeśli wziąć pod uwagę ostatnie 33 kolejki ligowe, a to przecież szmat czasu, Dariusz Wdowczyk jest najrzadziej wygrywającym trenerem w ekstraklasie. W tym czasie zanotował zaledwie siedem zwycięstw, co jest wynikiem – przyznajmy to głośno – żałosnym. Liczby nie korespondują jednak z wizerunkiem tego szkoleniowca. Twardego, charyzmatycznego człowieka, który z Pogoni zrobił naprawdę liczący się klub. Jeśli ktoś powiedziałby, że pod wodzą Artura Skowronka Pogoń wygrywała częściej, zostałby uznany za nieszkodliwego wariata, a przecież to nie opinia, tylko fakt. Niewiele częściej, ale częściej… I to bez Marcina Robaka. Pod wspomnianym artykułem przeczytałem mnóstwo komentarzy, ale żadnego w stylu „o rany, nie zdawałem sobie sprawy”. Raczej były tam próby udowadniania, że to stek bzdur, ewentualnie natrafiłem na bronienie trenera i szukanie usprawiedliwień. Dlatego, że to Wdowczyk. Skowronka nikt by w taki sposób nie bronił, zostałby takimi liczbami zastrzelony. Gdyby ogłoszono plebiscyt na najlepszego trenera w lidze, na pewno Wdowczyk byłby w czołówce. W rzeczywistości – biorąc pod uwagę suche wyniki – jest jednym z najgorszych, ale w świadomości kibica funkcjonuje jako szkoleniowiec z absolutnego topu. Kamil Kiereś dla odmiany, z pewnością nie zdobyłby uznania dużej liczby fanów, mimo że punktuje w ekstraklasie zdecydowanie lepiej od Wdowczyka – tak teraz, jak i przed spadkiem Bełchatowa.