Gdyby wszystkie mecze Ekstraklasy wyglądały jak ten Piasta Gliwice ze Śląskiem Wrocław, nie moglibyśmy od niej oderwać oczu. Przy Okrzei dostaliśmy niesamowicie przyjemne dla postronnego obserwatora widowisko, w którym nie było żadnego dłuższego przestoju odnośnie braku emocji. Serio, ciągle się coś działo. Strach było nawet iść po lód do herbaty, bo istniało ryzyko, że przegapi się coś istotnego.
Wystarczy zresztą spojrzeć na podstawowe statystyki: obejrzeliśmy aż 36 strzałów, z czego 12 celnych. Obaj bramkarze nie narzekali na nudę, do tego wrócimy.
Punkty z tego ma tylko Piast, ale kibice WKS-u tym razem raczej też nie będą przesadnie narzekali. Ich piłkarze zagrali z pomysłem i zaangażowaniem, ofensywnie i bez cienia kunktatorstwa, nikt nie kopał się po czole. Chyba nadal pamiętali, że jesienią wygrali w Gliwicach 3:0.
Dziś Śląsk zaczął z niesamowitym przytupem. Podopieczni Waldemara Fornalika przez pierwszych 20-25 minut wyglądali, jakby poprzedni mecz mieli nie osiem dni temu, ale godzinę temu. Notowali groźne straty, kompletnie nie mogli sobie poradzić z doskokami i agresywną grą zawodników gości, którzy w ciągu kwadransa oddali cztery celne uderzenia. Te w wykonaniu Filipa Markovicia i Roberta Picha zmusiły Frantiska Placha do trochę większego wysiłku, choć nie było to nic ponad standard. Taką interwencję Plach zaliczył dopiero po sytuacyjnym strzale głową Israela Puerto, popisując się świetnym refleksem.
Piastowi dopisywało szczęście i jakoś przetrwał tę nawałnicę. Wreszcie złapał oddech i jak już zaczął stwarzać sytuacje, to konkretne. Zajmijmy się jednak akcją najważniejszą.
Rozpoczął ją Jorge Felix, Kristopher Vida napędził podaniem do wbiegającego Martina Konczkowskiego, a dośrodkowanie znakomitą główką wykończył Piotr Parzyszek.
Piszemy to bez cienia ironii, obejrzeliśmy pokaz strzeleckiej klasy. Parzyszek wcale nie miał oczywistej okazji, uderzał w zasadzie bez rozbiegu, a mimo to wyszło idealnie. Matus Putnocky dwoił się i troił, ale ten jeden raz nic nie zdołał zrobić.
Skoro jesteśmy przy Putnockim, obronił dziś między innymi:
- zaskakujący strzał Parzyszka po obróceniu się z Tamasem na plecach
- bombę Milewskiego sprzed pola karnego
- mocne próby Vidy i poprawiającego Felixa
- sytuację sam na sam z Milewskim, po której jeszcze sporo się działo, ale to za chwilę
Plach różnicę zrobił tylko przy główce Puerto, na dodatek miał jeden pusty przelot po rzucie rożnym, gdy musiał go wspomóc stojący przed linią Jakub Czerwiński. Z tego względu nieco wyżej oceniamy występ bramkarza Śląska.
WKS do przerwy oddał pięć uderzeń w światło bramki, po przerwie – żadnego. Nie znaczy to, że nie stwarzał zagrożenia. Walczący dziś do upadłego Michał Chrapek kopnął nieznacznie obok słupka, Czerwiński interweniujący w rozpaczliwy sposób omal nie strzelił samobója (słupek), a Płacheta i Pich w jednej akcji zostali zablokowani przez obrońców gospodarzy.
Piast w drugiej połowie był jednak ewidentnie groźniejszy i aż dziw bierze, że nie podwyższył prowadzenia.
Przez moment wydawało się, że to zrobił. Vida pięknie wypuścił Milewskiego jeden na jeden z Putnockim, ale jak już wiecie, słowacki golkiper okazał się lepszy. Nie miałoby to jednak znaczenia, gdyby wprowadzony z ławki Patryk Tuszyński nie zaliczył kolejnego spektakularnego pudła. Główkował z metra do praktycznie pustej bramki i… trafił w poprzeczkę. Na obrazku wyglądało to tak:
Milewski to dobił, piłka w siatce, jednak jak już na pewno zdążyliście zauważyć, znajdował się na spalonym. Pamiętamy tę słynną akcję z Kielc, gdy Milewski z Tuszyńskim spalili sytuację 2 na 1, ale tutaj młodzieżowca mistrzów Polski byśmy się zbytnio nie czepiali, chyba że za wcześniejszą nieskuteczność. Jego starszy kolega miał obowiązek strzelić od razu.
Milewski tego dnia zabrał Vidzie dwie asysty, bo w pierwszej odsłonie okropnie spudłował będąc zupełnie niepilnowanym w polu karnym. Węgierski skrzydłowy samemu powinien zdobyć co najmniej jedną bramkę, ale mimo to rozegrał bez wątpienia najlepszy mecz w gliwickich barwach. Wreszcie, mając często więcej miejsca niż zwykle, pokazał coś ciekawego.
Piast doczekał się premierowego zwycięstwa w grupie mistrzowskiej i idzie łeb w łeb z Lechem Poznań. Przełamał się także jeśli chodzi o… gole z akcji. Nie strzelał ich w pięciu kolejnych meczach, trafiając jedynie z rzutów karnych. WKS mocno ograniczył swoje szanse na podium. To już cztery punkty straty, choć jeszcze byśmy nie przesądzali, bo teraz przed nim spotkania z plażowiczami ze Szczecina i Białegostoku oraz Lechią Gdańsk.
Fot. Newspix