Bardzo fajnie ogląda się w ostatnich tygodniach I ligę, serio. Nie ma w tym krzty ironii, nawet jeśli momentami brakuje defensywnego ogarnięcia czy technicznej dokładności – atrakcyjność zupełnie to rekompensuje. Dzisiaj w Legnicy znów za nami bardzo przyjemne 90 minut: cztery gole, sporo okazji, wymiana ciosów i wynik, który nie daje nam żadnych odpowiedzi przed finiszem sezonu.
W obu klubach wymiana trenerów miała na celu pobudzenie drużyn przed tym najważniejszym fragmentem walki o baraże, oraz oczywiście przed samymi barażami. Tabela zagęściła się w taki sposób, że obecnie i GKS Tychy, i Miedź Legnica czują na plecach oddech nawet… Chrobrego Głogów. Po wczorajszym zwycięstwie głogowianie tracili do GKS-u zaledwie dwa punkty, więc tak naprawdę w Legnicy stawką było również odskoczenie od peletonu.
To się nie udało. 2:2 to klasyczna sytuacja, w której mamy dwóch rannych, choć obyło się bez ofiar śmiertelnych.
Kto jest bardziej sfrustrowany brakiem zwycięstwa?
Chyba jednak Miedź Legnica, która dwukrotnie wychodziła na prowadzenie, a miała też doskonałe okazje zmarnowane choćby przez Marquitosa. Sporo było też kontrowersji w końcówce, gdy dwukrotnie gospodarze domagali się rzutu karnego, choć tutaj akurat zdaje się, że sędzia podjął dobre decyzje. Nie zmienia to faktu, że “na musiku” byli legniczanie. Gra u siebie, spora przewaga w posiadaniu piłki, ta setka po podaniu Kostorza – no wypadało utrzymać prowadzenie, zwłaszcza, że w ofensywie Miedź wyglądała przyzwoicie.
Kto najbardziej przyzwoicie? Damy nieoczywisty typ – 22-letni Adrian Purzycki. Tak, tak, nie żaden z hiszpańskich strzelców goli, nawet nie asystent przy obu trafieniach, ale właśnie Purzycki. To on rozpoczął obie akcje bramkowe bardzo nieoczywistymi zagraniami, których tak bardzo brakuje nam we wszystkich polskich ligach. Prostopadłe piłeczki do Łukowskiego i w pierwszej, i w drugiej połowie nie tylko przyniosły dwa gole, ale też kilka kolejnych okazji pod bramką Jałochy. Oddajmy jednak Łukowskiemu, że te kluczowe podania Purzyckiego to również jego zasługa. Po pierwsze – świetny ruch do piłki. Po drugie – za każdym razem dokładne podania do środka, najpierw do Santany, potem do Joana Romana.
GKS stawiał na odrobinę prostsze środki.
Pierwszy gol to nieprawdopodobny lot Lewickiego, który skończył strzałem głową na jakiejś absurdalnej wysokości świetną centrę Monety. Tu jednak znów widzieliśmy przede wszystkim apatyczność legnickich obrońców. Możecie w to nie wierzyć, ale Moneta przed centrą wykonał trzy żonglerki, w tym dwie udem. W Ekstraklasie w tym czasie zostałby dwa razy sfaulowany, a raz jeszcze ktoś odebrałby mu piłkę czysto. W I lidze ustawił sobie piłkę pod dośrodkowanie i zawiesił ją idealnie na Lewickiego. Drugi gol? To samo, Szumilas ma hektar miejsca na przedpolu i zakręca lewą nogą na długi róg bramki Załuski.
A był przecież jeszcze drybling Keona, który dokonał niemożliwego – minął trzech piłkarzy bez zmiany kierunku ani tempa biegu. Niestety, czwarty wyczuł, że Keon nie będzie już nigdy skręcał i przyspieszał, i zabrał mu futbolówkę. Gdy dodamy do tego jeszcze finezyjną kombinację Monety z Lewickim w pierwszej połowie, gdy ten drugi zagrał prostopadłą piłkę piętą, mamy obraz tego meczu. Działo się sporo, działo się pod obiema bramkami, ale równa w tym zasługa błyskotliwych linii ofensywnych, jak i ospałych obrońców. Jeszcze raz wrócimy do zmarnowanej sytuacji Marquitosa po zagraniu Kostorza. Gdzie mieli głowę Pikk i reszta obrońców – nie mamy pojęcia. Nie było ich ani na skrzydle, ani w środku.
Przyjemny meczyk, który pozostawia obie drużyny w identycznej sytuacji. Ostatnie kolejki I ligi to będzie walka o utrzymanie miejsca w TOP 6 i… jak najlepsze przygotowanie się do baraży. Niewykluczone, że oba kluby jeszcze się w tym sezonie spotkają.
Miedź Legnica – GKS Tychy 2:2 (1:1)
Santana 12′, Roman 61′ – Lewicki 40′, Szumilas 80′
Fot. 400mm.pl