Krakowski klub wprawdzie wydał w związku z tym specjalne oświadczenie, twierdząc, że pozycja Smudy „jest niezagrożona”, ale prawda jest taka, że właściciel Bogusław Cupiał (58 l.) był wściekły po porażce z Cracovią i zastanawiał się, czy nie dokonać zmiany. Smudę przed ewentualną dymisją może uratować zwycięstwo w piątkowym spotkaniu z Jagiellonią. (…) Bez względu na mniej lub bardziej racjonalne sportowe argumenty szefów Białej Gwiazdy w tej chwili po prostu nie stać na zwolnienie trenera. Franciszek Smuda ma kontrakt z Wisłą ważny do 30 czerwca 2016 roku i gdyby włodarze klubu chcieli go przedwcześnie rozwiązać, musieliby za to słono zapłacić – czytamy dziś w Fakcie i Przeglądzie Sportowym.
FAKT
W środowy poranek wita nas duży, na całą stronę, wywiad z Michałem Kucharczykiem.
Czym przekonał pan do siebie trenera Berga?
– Nie wiem, jak to się stało, że z głębokich rezerw przebiłem się do grona walczących o miejsce w składzie. Ale ciężko na to pracowałem.
Nie brakuje panu komfortu psychicznego?
– Kiedy piłkarz ciągle musi coś udowadniać, czasem wysiada pod względem mentalnym. Ja daję radę.
Co jeszcze musi zrobić Michał Kucharczyk, by mieć ten komfort?
– Może powinien lepiej żyć z prasą? Mam na pieńku z dziennikarzami. Ale ważniejsze, że radzę sobie w szatni i na boisku.
Wciąż czuje się pan w Legii jak piłkarz na wypowiedzeniu?
– W coraz mniejszym stopniu. Duża w tym zasługa Marka Saganowskiego, Inakiego Astiza i Bartka Bereszyńskiego. W szatni siedzimy obok siebie, rozmawiamy. Mam ich wsparcie. Wiosną, kiedy niewiele grałem, można było się załamać, ale los się odmienił. Od majowego meczu z Wisłą z szesnastu spotkań, w których grałem, tylko w dwóch nie strzeliłem gola albo nie miałem asysty. Szatnia pomogła mi przetrwać trudne chwile, trenowałem ciężko, choć momentami czułem się jak piąte koło u wozu. Ale okazało się, że czasem opłaca się dać szansę zawodnikowi na straconej pozycji czy – jak to pan ujął – na wypowiedzeniu. Nie lubię się poddawać, zawsze walczę o swoje i na razie wychodzę z tej walki wygrany.
Trochę w cieniu materiału pod kątem czwartkowego meczu Legii mamy Ligę Mistrzów. Fragment zapowiedzi.
Niepoukładana gra i kontuzje niemal wszystkich kreatywnych piłkarzy Borussii – te czynniki sprawiają, że w dniu meczu z Anderlechtem Juergen Klopp (47 l.) ma się czym martwić.Trzy porażki i remis w sześciu spotkaniach Bundesligi nikogo nie nastrajają na Signal Iduna Park pozytywnie. Szkoleniowiec BVB liczy, że uda się wywieźć Belgii komplet punktów. Wyjazdowe spotkanie ma być grą na przełamanie.
Co dalej ze Smudą? Franz mógł polecieć, ale to byłoby zbyt drogie.
Jeszcze niedawno, kiedy Wisła Kraków była liderem ekstraklasy, wszyscy wokół zachwycali się się stylem gry Białej Gwiazdy. Wystarczyły jednak dwie ligowe porażki, z Legią (0:3) i Cracovią (0:1), oraz odpadnięcie z rozgrywek o Puchar Polski, po przegranej w rezerwowym składzie z Lechem (0:2), by pojawiły się spekulacje o dymisji trenera Franciszka Smudy (66 l.). Krakowski klub wprawdzie wydał w związku z tym specjalne oświadczenie, twierdząc, że pozycja Smudy „jest niezagrożona”, ale prawda jest taka, że właściciel Bogusław Cupiał (58 l.) był wściekły po porażce z Cracovią i zastanawiał się, czy nie dokonać zmiany. Smudę przed ewentualną dymisją może uratować zwycięstwo w piątkowym spotkaniu z Jagiellonią. – Trener Smuda robi dobrą robotę w Wiśle – uważa były piłkarz Białej Gwiazdy Marcin Baszczyński (37 l.). – W trudnym okresie jakoś poukładał ten zespół. Oczywiście, można się przyczepić do pewnych decyzji. W niektórych sytuacjach mógł zachować się inaczej, może trochę za bardzo przywiązał się do pewnych nazwisk, ale uważam, że na razie nie ma co panikować. Wisła była w derbach zespołem lepszym, przegrała pechowo. Czasem trzeba po prostu przełknąć taką gorzką pigułkę – dodaje ekspert stacji telewizyjnej Canal Plus. Bez względu na mniej lub bardziej racjonalne sportowe argumenty szefów Białej Gwiazdy w tej chwili po prostu nie stać na zwolnienie trenera. Franciszek Smuda ma kontrakt z Wisłą ważny do 30 czerwca 2016 roku i gdyby włodarze klubu chcieli go przedwcześnie rozwiązać, musieliby za to słono zapłacić.
A Śląsk wciąż gnębi Plaku.
Jego życie wygląda tak: rano trening biegowy, potem siłownia, popołudniu ćwiczenia z rezerwami, a do tego… dwa treningi pokazowe w Akademii. Plaku został ostatnio wysłany na mecz trzecioligowych rezerw, ale nie wpisano go do protokołu. Pozostawimy to bez komentarza.
RZECZPOSPOLITA
Ciąg dalszy Ligi Mistrzów, a dziś – zdaniem Rzepy – bal debiutantów. Przytaczamy początek tekstu.
Wielki wieczór w Sofii: Łudogorec podejmuje Real Madryt. Trzy lata temu bułgarski klub grał jeszcze w drugiej lidze, ale już w pierwszym sezonie po awansie został mistrzem i zdobył krajowy puchar. Wiosną tego roku przedstawił się szerokiej publiczności, docierając do 1/8 finału Ligi Europejskiej. Łudogorec – mały klub z 30-tysięcznego Razgradu – wszedł z rozmachem na piłkarskie salony i nie zamierza być na nich kopciuszkiem. Przed dwoma tygodniami napędził strachu Liverpoolowi (1:2), strzelając wyrównującą bramkę w 91. minucie. Gdyby nie rzut karny wykorzystany kilkadziesiąt sekund później przez Stevena Gerrarda, Łudogorec wróciłby z Anfield z punktem.
GAZETA WYBORCZA
Rafał Stec pisze dziś o królestwie napastników wiecznie zielonych i – nie licząc notki o wczorajszej Lidze Mistrzów – jest to jedyny piłkarski tekst w ogólnopolskim wydaniu.
W 197 golach Antonio Di Natalego w lidze nie byłoby nic niezwykłego, gdyby 150 z nich nie strzelił po trzydziestce. Kolejny włoski nieśmiertelny. Za dwa tygodnie skończy 37 lat. Wiosną obwieścił, że rzuca futbol, ale w Udinese – klubie sławnym przede wszystkim jako fabryka i eksporter talentów, z zaledwie 13. budżetem płacowym w Italii – wybłagali, by wytrzymał kolejny sezon. Nie tylko wytrzymuje – on jeszcze w sześciu meczach zdobył dziewięć bramek. Wydajność na miarę Ronaldo i Messiego, choć napastnik polegający na szybkości powinien boleśnie odczuwać upływ czasu. Di Natale wciąż rusza się żwawo, ale skuteczność zawdzięcza przede wszystkim “dobrze ułożonej stopie”, czyli precyzji strzału (także z rzutów wolnych). I pasji. W poniedziałek z Parmą miał nie grać, bo z poprzedniej kolejki wyszedł z posiniaczonymi plecami – uparł się, wybiegł na boisko, wbił dwa gole. Ilekroć owija stopą piłkę, wywołuje refleksje o nieodgadnionych zawirowaniach rzeczywistości, przez które jedni wirtuozi uginają się pod odznaczeniami, a inni, o zbliżonej skali talentu, schodzą do szatni w zapomnieniu. Gdybyśmy musieli wytknąć mu jakieś słabości, moglibyśmy zarzucić brak orientacji w terenie – zbyt często zagapia się i nie ucieka z pozycji spalonej – i kompletną nieprzydatność w defensywie, co w jego wieku zrozumiałe.
Cytujemy jednak jeszcze jeden materiał, który trafił chyba do wydania krakowskiego. Na pewno jest dostępny w sieci – szaleństwa Adama M.
Po anonimowym zgłoszeniu o zakłócaniu ciszy nocnej policja zawiozła obrońcę Cracovii do Miejskiego Centrum Profilaktyki Uzależnień przy ul. Rozrywki – Był nietrzeźwy i odmówił ściszenia muzyki – mówi Katarzyna Padło z biura prasowego krakowskiej policji. O nocnych zdarzeniach w mieszkaniu obrońcy Cracovii poinformował nas pan Paweł, czytelnik “Wyborczej” i sąsiad zawodnika: – Po derbach u piłkarza odbyła się impreza, która trwała aż do szóstej rano. Kilka razy przyjeżdżały patrole policji. Po jednym z nich funkcjonariusze zabrali zawodnika, ale impreza trwała dalej. Co chwilę było słychać głośną muzykę, krzyki i śpiewy. Poza tym goście piłkarza rzucali różnymi przedmiotami w okna sąsiadów. Na drugi dzień rozmawiałem z innymi mieszkańcami osiedla i wszyscy byli zbulwersowani, bo cisza nocna została wyraźnie zakłócona. Nie można było spać Co chwilę interweniowała też ochrona. Krakowska policja potwierdza zgłoszenie dotyczące zakłócania ciszy nocnej po derbach Krakowa. – O godz. 3.20 dostaliśmy anonimowe zgłoszenie, że w jednym z mieszkań za głośno gra muzyka. Adam M., który otworzył drzwi odmówił jej ściszenia i był arogancki. Jako że był nietrzeźwy został odwieziony do Miejskiego Centrum Profilaktyki Uzależnień – informuje komisarz Katarzyna Padło z biura prasowego krakowskiej policji. We wtorek dwukrotny reprezentant Polski normalnie wziął udział w treningu przy ul. Wielickiej. Przed zajęciami potwierdził zdarzenia z niedzielnej nocy. – W dniu derbów miałem urodziny i zorganizowałem imprezę – przyznaje i zapewnia, że nie było na niej innych zawodników zespołu. Twierdzi, że policjant wyciągnął go z mieszkania. – Pierwsza interwencja była wtedy, kiedy jeszcze byłem w środku – zaczyna zawodnik. – Przyszło dwóch funkcjonariuszy kobieta i mężczyzna. On był niemiły i zwróciłem mu uwagę, by nie mówił do mnie na “ty”, bo nie jesteśmy kolegami.
SUPER EXPRESS
Siódmy odrzut pomarańczy kubańskich, czyli rzecz o ostatnich transferach obcokrajowców do Ekstraklasy. Kto wypalił, a kto nie wypalił?
– Większość cudzoziemców, którzy trafiają do polskiej Ekstraklasy, to siódmy odrzut pomarańczy kubańskich. Ale można znaleźć także przyzwoite okazy – mówi Bogusław Kaczmarek (64 l.), nestor polskich trenerów. Według “Bobo” i “Super Expressu” najlepszy spośród cudzoziemców pozyskanych latem jest pomocnik Darko Jevtić (21 l.) z Lecha. – Posiada duży zmysł do gry kombinacyjnej – ocenia Kaczmarek. – Widać, że przeszedł dobrą szkołę w Basel, wyszkolenie techniczne to jego atut. Szwajcarzy tylko go wypożyczyli, a to oznacza, że liczą na niego w przyszłości. Jest liderem reprezentacji Szwajcarii do lat 21, ale może kiedyś zagra dla Serbii, skąd pochodzą jego rodzice. Furorę w lidze robią inni piłkarze z Bałkanów: chorwacki napastnik Lechii Antonio Colak (21 l.) oraz serbski pomocnik Cracovii Miroslav Covilo (28 l.). – Colak jest silny, agresywny, nie boi się walki w powietrzu, jest skuteczny (cztery gole w pięciu meczach). A Covillo to chłop jak dąb, chociaż to defensywny pomocnik, to w trzech meczach z rzędu zdobył gole, wliczając derby Krakowa – analizuje “Bobo”. Na drugim biegunie jest typowany na gwiazdę Ekstraklasy Francuz Olivier Kapo (34 l.) z Korony. Na razie strzelił gola w… trzecioligowych rezerwach w starciu z MKS Trzebinia/Siersza. Na liście niewypałów są też skrzydłowy Lecha Muhamed Keita (24 l.), a także napastnik Lechii Danijel Aleksić (23 l.). W Piaście nie sprawdził się Armando Nieves (25 l.), a Portugalczyk Mica (21 l.) to symbol nieudanych letnich transferów Zawiszy. – Kapo ma superwizytówkę, ale lekko się zestarzała. W ocenie Keity byłbym ostrożniejszy, przyglądałem mu się i wcale nie jest z niego taki leszcz – twierdzi “Bobo”.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka Przeglądu omija piłkę szerokim łukiem.
Pierwsza informacja dotyczy wczorajszej Ligi Mistrzów – Skorupski nie pękł przed City.
Łukasz Skorupski zadebiutował w Lidze Mistrzów. Polak dał się pokonać tylko z rzutu karnego. Drogę do bramki Romy byłemu golkiperowi Górnika Zabrze utorowała kontuzja Morgana De Sanctisa. Podstawowy bramkarz giallorossich doznał urazu pachwiny w starciu z Veroną (2:0) w ostatnim ligowym meczu. Sztab Romy uznał, że nie ma sensu ryzykować zdrowia Włocha przed meczem na szczycie Serie A z Juventusem w niedzielę. Dwa i pół roku temu Skorupski był na zakręcie kariery po bójce w jednym z katowickich lokali. Wyszedł na prostą. Zamiast roztrwonić talent, wziął się za siebie, zapracował na transfer do Romy, a teraz zadebiutował w europejskich pucharach. W tunelu przywitał się ze stojącym w bramce City Joe Hartem, tak jakby byli starymi kumplami z boiska. Nie było widać po nim stresu. Niestety, już w 4. minucie Polak musiał skapitulować. Maicon w polu karnym przytrzymał Sergio Agüero i sędzia wskazał na 11. metr. Sam poszkodowany podszedł do piłki. Skorupski rzucił się w swój prawy róg, Argentyńczyk strzelił w lewy. Bramkarz Romy dołączył do grona polskich bramkarzy, których pokonał Agüero – Bartosza Białkowskiego, Łukasza Fabiańskiego i Wojciecha Szczęsnego. Dla Skorupskiego był to czwarty występ w barwach Romy. Tylko w debiucie (w Pucharze Włoch z Sampdorią; 1:0) zachował czyste konto. W kolejnych meczach puszczał po jednej bramce. Wczoraj wiele do roboty nie miał. Roma grała konsekwentnie w obronie i nie pozwalała The Citizens rozwinąć skrzydeł. Skorupski wyłapał kilka odbitych piłek, ale po strzale Agüero z 11 metrów City dopiero w 67. minucie uderzyło celnie na jego bramkę za sprawą Franka Lamparda.
Przerzucamy stronę i powracamy do wywiadu z Kucharczykiem. Spójrzmy na inny fragment.
Po wygranym 1:0 meczu z Lokeren powiedział pan: To nie nam sprawiają eurowpier…, tylko my im.
– I usłyszałem, że nam odbiło i po jednej wygranej już ponosi nas fantazja. A my po prostu czujemy się mocni, także w Europie. I jesteśmy gotowi na większe wyzwania.
W spotkaniu z Lokeren zaliczył pan znakomitą asystę przy golu Miroslava Radovicia. Kiedyś by pan strzelał zamiast podać.
– Nie byłoby tej akcji, gdyby nie świetne zagranie Tomka Jodłowca za plecy obrońcy. Zostało mi przyjąć piłkę i podać. Coraz częściej szukam lepiej ustawionych kolegów. Asysty zaczęły cieszyć mnie bardziej niż gole. Okazję, po której kolega musi tylko dostawić nogę, trudniej wypracować.
Koledzy jeszcze mówią do pana Ribery?
– Dawniej tak wołali na mnie Artur Jędrzejczyk i Michał Żewłakow. Dziś powoli zapominają, ale jak ktoś w szatni powie Ribery, to wiadomo, o kogo chodzi.
Kilka tematów z Polski:
– Śląsk chce się pozbyć Plaku (streszczaliśmy tekst z Faktu)
– Wisły nie stać na zwolnienie Smudy
– Unton i Kalkowski na dłużej w Lechii?
– Zawieszono asystenta trenera Garcii
No a Lech ma pomysł, aby grać jak Niemcy.
Na początku ubiegłego tygodnia z atakujących pauzował tylko Vojo Ubiparip, który zmaga się z niegroźnym urazem mięśnia. Potem podczas meczu Pucharu Polski z Wisłą Kraków (2:0) staw skokowy skręcił Zaur Sadajew. Jakby tego było mało, w sobotę przeciwko Legii (2:2) na stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie pech dopadł Dawida Kownackiego. On również ma problem ze stawem skokowym, w którym zerwane zostało jedno z więzadeł. Maciej Skorża ma więc pole manewru, jeśli chodzi o napastników, ograniczone do zera. Po niedzielnym meczu z PGE GKS Bełchatów nastąpi dwutygodniowa przerwa związana ze spotkaniami reprezentacji narodowych. Po niej do gry powinien już być gotowy Sadajew. – Lekarz zapewnia mnie, że wrócę na boisko w połowie października, czyli zaraz po eliminacjach Euro 2016 – przyznaje Czeczeniec. Problem w tym, że trzeba poszukać kogoś w jego miejsce na spotkanie z PGE GKS. Szanse na grę z nominalnym napastnikiem daje wyłącznie postawienie na nogi Ubiparipa. Serb wznawia już treningi, ale pytanie, czy będzie w pełni sił na niedzielne popołudnie. Jeśli nie, trener Skorża będzie musiał zdecydować się na wariant zastępczy. Już próbował ataku z Finem Kasperem Hämäläinenem, a nawet – choć oczywiście z konieczności – z Szymonem Pawłowskim, który na szpicy biegał w pod koniec spotkania przy Łazienkowskiej.– Nie wiem jeszcze, co zrobię – mówił po meczu z Legią Skorża. Wydaje się, że teraz ma już pewien pomysł. – Możemy oczywiście grać bez nominalnego napastnika, czasem na treningu ćwiczymy takie ustawienie. Ale jedno jest pewne. Mecz z PGE GKS Bełchatów gramy u siebie i chcemy go wygrać, więc musimy zagrać ofensywnie – dodaje opiekun Lecha. Szkoleniowiec już zaraz po przejęciu zespołu sygnalizował, że możliwy jest pomysł z fałszywą dziewiątką. – Reprezentacja Niemiec grała tak na mundialu i wywalczyła mistrzostwo świata – przypominał trener wicemistrzów Polski.
Sandomierski ma natomiast duży problem i rozpoczyna rachunek sumienia.
Transfer Grzegorza Sandomierskiego do Zawiszy był tego lata jednym z najważniejszych powrotów do ekstraklasy. Młody bramkarz miał już dość nieudanej tułaczki na Zachodzie, gdzie nie przebił się w trzech klubach. Zawisza wydawał się idealny na odbudowę. Miejsca w składzie mógł być pewien, został bowiem sprowadzony do Bydgoszczy w miejsce kontuzjowanego Wojciecha Kaczmarka. Mógł się martwić jedynie o to, które miejsce w hierarchii zajmie za pół roku, gdy do zdrowia dojdzie jego konkurent. Tymczasem po dziewięciu kolejkach trener Mariusz Rumak uznał, że jego miejsce jest na ławce, do składu wstawiając Andrzeja Witana. – Nie szukam winnych, rachunek sumienia zaczynam od siebie. Wiem, że nie pomagałem zespołowi tak, jak od siebie wymagam. Gra na alibi, uciekanie od odpowiedzialności – nie to chcę prezentować. Ale nie zamierzam płakać komuś w rękaw. Teraz muszę powalczyć i udowodnić, że stać mnie na lepszą grę – przyznaje Sandomierski. Na jego formę mogła mieć wpływ kontuzja. Naderwany mięsień dwugłowego uda spowodował, że musiał pauzować trzy kolejki. – Nie chcę szukać w ten sposób usprawiedliwienia. Od początku brałem udział w przygotowaniach do sezonu, wszystko mi sprzyjało, dostałem kredyt zaufania. Nie udało mi się jednak sprawić, by obrońcy Zawiszy mieli poczucie, że za ich plecami stoi gość, który uratuje im tyłek – przyznaje bramkarz. – To olbrzymie zaskoczenie, że musiał ustąpić miejsca Witanowi. Wydawało się, że może przegrać rywalizację z Kaczmarkiem, ale nie z Witanem – mówi trener Czesław Michniewicz, który prowadził Sandomierskiego w Jagiellonii.