Wielu kibiców w Poznaniu spodziewało się dziś powtórki tego, co Lech zrobił z Pogonią na finiszu rundy zasadniczej. Ale po pierwsze – szczecinianie dziś nie byli już tak żenujący, jak wtedy. Co więcej – byli nawet solidni. A po drugie – Lech nie miał ani Modera w środku, ani Puchacza na lewej obronie. Odmieniony personalnie Kolejorz zagrał swój najsłabszy mecz od porażki z Legią przy Bułgarskiej. No i nie skorzystał z szansy przeskoczenia w tabeli Piasta Gliwice.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Dariusz Żuraw przekombinował dziś ze składem. Być może chciał dać odpocząć niektórym piłkarzom (Puchaczowi czy Butce chociażby). A być może chciał bardzo usilnie udowodnić, że jego teza o “silnej i wyrównanej kadrze” się broni. Boisko pokazało, że się nie broni.
Zasadniczo pierwsza połowa stała pod względem wzajemnego naciskania się. Obie ekipy starały się nieco wyżej zaatakować rywala, przez to oglądaliśmy dość intensywne starcie w środku pola. Sęk w tym, że to wzajemne pressowanie przynosiło sporo niechlujstwa, niedokładności i dalekich podań. Szczecinianie próbowali poklepać coś w małej grze, ale wszystko kończyło się niedokładnym przerzutem na skrzydło. Lech z kolei dzióbał sobie piłeczkę w tyłach, ale nie bardzo było komu stworzyć przewagę już pod polem karnym Pogoni.
Groźne akcje? Na palcach jednej ręki
Akcje Lecha? Kontra Marchwińskiego, który został wyczyszczony przez wracającego Podstawskiego.
Ataki Pogoni? Mocne strzały Matyni i Kowalczyka, zmarnowana okazja Steca. Generalnie ta lewa flanka gości wyglądała obiecująco, ale mamy wrażenie, że głównie przez to, jak słabo Gumny wspierany był przez… No właśnie, przez kogo? Teoretycznie na prawym skrzydle grał Ramirez, ale widzieliśmy też tam Marchwińskiego. Obaj jednak cofać się nie chcieli, a i z przodu długo nie mieli za dużo do zaoferowania. Hiszpan rozkręcił się nieco po przerwie, Marchwiński nie rozkręcił się wcale. Generalnie mamy takie wrażenie, że ostatnio o tym jego wielkim talencie więcej słyszymy, niż go widzimy.
Aha, no i przecież powrót Muhara do składu! Nie powiemy, że z Moderem w składzie Lech cyknąłby rywali gładkim 3:0. Natomiast znów zobaczyliśmy starego, dobrego Karlo Muhara. Biegający zapalnik, którego strata przed przerwą mogła skończyć się golem dla Pogoni. Do tego van der Hart grający w siatkówkę przy dośrodkowaniu z rzutu rożnego… Cóż, ostatni raz byliśmy w takim szoku, gdy Magda Gessler rzucała talerzami w swoim programie. Jak wtedy, gdy umyliśmy auto, a wieczorem padał deszcz. Niemal tak bardzo, jak w momencie, gdy Korwin przed wyborami powiedział coś o Hitlerze.
Po przerwie Lech się nieco rozkręcił, Żuraw wpuścił Kamińskiego, Runjaic dał szansę Listkowskiemu. Ale oglądaliśmy taki pojedynek bokserski, w którym obaj zawodnicy badali się prostymi. Takie ciosy, które raczej sprawdzają dystans, aniżeli faktycznie stanowią jakieś zagrożenie dla gardy przeciwnika. Nikt nie posłał sierpowego, nikt nie poszukał podbródkowego. Pogoń puchła, Lech nieco przyspieszał, ale nie przyspieszył na tyle, by strzelić gola.
Lech jednak nie będzie wiceliderem
Jeśli ktoś dzisiaj oczekiwał fajerwerków, to dostał maksymalnie takie koperytka. Lech nie wykorzystał szansy, którą dała mu Lechia ogrywając Piasta. Pogoń? Cóż, coś drgnęło – bo z Lechem w zasadniczej było żenująco, z Lechią słabo, później z Lechią było obiecująco, a dzisiaj… Chcielibyśmy napisać, że dobrze, ale powiedzmy, że solidnie.
Aha, jeszcze słówko o kibicach. Ostatnio przy Łazienkowskiej na Żylecie oglądaliśmy chyba samych domowników, bo nikt o dystansie społecznym nie pamiętał. Dzisiaj w Poznaniu najbardziej zagorzali kibice Lecha też stali ramię w ramię. Coś czujemy, że sanepid za moment zaraz upomni się o powrót do starych zasad na stadionie…