Jacek Kruszewski, prezes Wisły Płock, w poniedziałek w Weszłopolskich mówił nawet, że wyniki płocczan są słabe, AAAALEEEE w niektórych meczach wyglądali dobrze. Że ze Śląskiem prowadzili, że z Jagiellonią przeważali. Mamy nadzieję, że po spotkaniu w Krakowie prezes nie będzie nawijał nikomu makaronu na uszy. Wisła Płock może się cieszyć, że natrzepała trochę punktów jesienią, bo z taką grą byłaby murowanym kandydatem do spadku obok Korony i ŁKS-u.
Na początek może fakty:
-
z ostatnich dziewiętnastu meczów Wisła wygrała dwa
-
ostatni raz Wisła zwyciężyła na początku marca
-
po odmrożeniu rozgrywek bilans ekipy Radosława Sobolewskiego wygląda tak: pięć goli strzelonych, dziesięć straconych, trzy punkty w pięciu meczach
I na deser jeszcze to, co płocczanie odstawili dziś w Krakowie. Tak naprawdę po tym występie zawodnicy Wisły powinno dostać tylko dyplom za uczestnictwo i mamy nadzieję, że nikt w zespole nie ma premii-wejściówek za wystąpienie w meczu. Tak z czystej przyzwoitości głupio byłoby nam takie pieniądze przyjąć. Ale czy można się temu dziwić? Dzisiaj stężenie ligowego dżemiku w składzie gości było naprawdę wysokie. Nie można w nieskończoność przecież liczyć na to, że Dominikowi Furmanowi siądzie kolejny stały fragment gry i na tym opierać cały pomysł na ofensywę.
A dzisiaj za kreowanie poza Furmanem mieli odpowiadać:
-
Sahiti – zero goli, zero asyst, zero kluczowych podań w tym sezonie
-
Ambrosiewicz – zero goli, zero asyst, zero kluczowych podań
-
Kwietniewski – gol, asysta, zero kluczowych podań
-
Adamczyk – zero goli, zero asyst, zero kluczowych podań
-
Angielski – zero goli, zero asyst, zero kluczowych podań
To trochę tak, jakby na wojnę w pierwszym froncie wystawić Pierwszą Dywizję Krótkowidzów. No nie dało się w ten sposób w Krakowie czegoś ugrać. Efekty był takie, że w tej sytuacji Karol Angielski podjął fantastyczną decyzję, by pierdolnąć piłką w aut. Inaczej nie potrafimy tego nazwać.
Czy Wisła Kraków była dzisiaj w jakiejś znakomitej formie? No nie. Wystarczyła solidność i wykorzystanie tego, jak bardzo dziadowska była jej imienniczka. Gospodarze mieli przede wszystkim Błaszczykowskiego, który po prostu samą jakością wyrasta ponad resztę zawodników hasających po boisku. Wisła miała całkiem przyzwoite wrzutki Niepsuja (z wyjątkami – jak te, które posyłał do Sadloka biegającego gdzieś w okolicach chorągiewki). Miała Bashę, który powoli wraca do świata żywych. No i miała w obronie świetnie dysponowanego Janickiego, który schował do kieszonki Karola Angielskiego. Choć to trochę tak, jakby wygrać z Krzysztofem Skibą w konkursie wsadów.
Wystarczył jeden karny
Jedyny gol w tym meczu padł po rzucie karnym. Wrzutka z prawej flanki, Turgeman strzela, a zawodnik Wisły Płock broni bardzo eleganckim i przytomnym “pajacykiem”. Gdyby zrobił to Krzysztof Kamiński, to podnieślibyśmy mu notę o jeden punkt. Gdyby zrobił to Thomas Daehne, to… nie, nie zrobiłby tego. Ale niestety dla gości – zrobił to Michał Marcjanik, za co sędzia słusznie wskazał na wapno – choć dopiero po wideoweryfikacji. Skoro karny, to Błaszczykowski. A skoro Błaszczykowski i karny, to gol.
Jeszcze w pierwszej połowie zapachniało nam czerwoną kartką po wejściu Kuveljicia w Sahitiego. Piłka wybita przez zawodnika gospodarzy, ale później noga idzie do góry, wyprostowana trafia rywala… I z asa kier, i z żółtej sędzia Frankowski by się wybronił. Tymczasem nie było ani czerwonej, ani żółtej, ani nawet faulu. Serio.
Płocczanie w drugiej połowie zagrali ciut lepiej, ale to wciąż był taki poziom Huberta Adamczyka w skali od Busuladzicia do Pirlo. Furmanowi nie udało się trafić żadnego z kolegów prosto w głowę, więc krakowianie wygrali. Co to oznacza? Ano to, że wiślacy wykonali ważny krok w kontekście utrzymania – zwłaszcza w obliczu zwycięstwa Arki. Pięć punktów przewagi nad ekipą trenera Mamrota, a właściwie sześć, bo przed podziałem byli przed Arką – jest to wynik do roztrwonienia, ale też zdajemy sobie sprawę, że gdynianie nie będą punktować co kolejkę.
A Wisła Płock? Naprawdę niech się tam cieszą, że jesienią udało się nastukać punktów na zapas. Bo w 2020 roku tylko Korona i ŁKS grają tak żenująco, jak płocczanie.