Reklama

Mioduski: Barceloną nie będziemy, ale możemy grać w tej samej lidze

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

29 września 2014, 08:09 • 15 min czytania 0 komentarzy

– Samą konsekwencją w niecierpliwej polskiej piłce można wiele osiągnąć, i taki jest nasz pomysł na Legię w najbliższych latach. Później, jeśli wejdziemy na pewien poziom sportowy, to ograniczeniem mogą się okazać pieniądze. Legia ma jednak potencjał, by się rozwijać przez zwiększanie przychodów. Dziś mamy 100 mln zł budżetu. Nie ma powodu, żeby za 5-7 lat nie było to 100 mln euro. Barceloną czy Realem nie będziemy, ale możemy grać w tej samej lidze. Oni mogą być naszymi rywalami – mówi dziś w Gazecie Wyborczej Dariusz Mioduski, współwłaściciel Legii Warszawa.

Mioduski: Barceloną nie będziemy, ale możemy grać w tej samej lidze

FAKT

Nie lubimy poniedziałków, i warto zaznaczyć to już na wstępie. Polskie gazety idą na łatwiznę – często robią tylko to, co muszą i mając do dyspozycji dwie-trzy strony umieszczają tam tylko relacje ligowe. Zaczynamy Faktem, ale tutaj o relacjach wspomnimy tylko nagłówkiem, a zacytujemy bardziej wartościowe treści.

Image and video hosting by TinyPic

Tytuły ligowe brzmią tak:
– Brzytwa ratuje Legię
– Udany powrót Masłowskiego
– Pasy rządzą w Krakowie
– Lechia nie umie wygrać
– Mają obronę z żelaza (to o Bełchatowie)

Reklama

Co do tej obrony, to możemy spojrzeć jedynie na dość absurdalne stwierdzenie… Co ciekawe, defensywa GKS perfekcyjnie grała do momentu, gdy na trybunie zasiadła z Radosławem Majdanem (42 l.) Małgorzata Rozenek (36 l.), znana z programu „Perfekcyjna pani domu”. Gdy opuścili stadion, obrona gospodarzy nieco się pogubiła.

Z kolei po warszawskim hicie plaga kontuzji w Lechu.

Lech nie tylko stracił w ostatniej chwili zwycięstwo w meczu z Legią, ale też kilku kontuzjowanych piłkarzy. – Dopadł nas armagedon – martwił się trener Kolejorza Maciej Skorża (42 l.). Po meczu Lechici wyglądali, jakby wracali z wojny. Maciej Wilusz (25 l.) wychodził z szatni z ręką na temblaku, Dawid Kownacki (17 l.) kuśtykał na jednej nodze, Dariusz Formella (19 l.) narzekał na ból mięśni brzucha, a Gergo Lovrencsics (26 l.) wypadł ze składu jeszcze na przedmeczowej rozgrzewce, bo naciągnął mięsień. – Wilusz i Kownacki będą pauzować co najmniej kilka tygodni – na gorąco relacjonował szkoleniowiec Lecha.

Image and video hosting by TinyPic

Napastnik Hannoveru Artur Sobiech spodziewał się, że nie otrzyma powołania.

– (…) W przeddzień powołań zadzwonił do mnie trener Nawałka z informacją, że nie będzie mnie w kadrze na nadchodzące mecze. Trener tłumaczył mi, że to dlatego, że długo byłem kontuzjowany – powiedział nam Sobiech. Tłumaczeniem może wydawać się dziwne, bo piłkarz kontuzję wyleczył już dawno. – No tak, przepracowałem cały okres przygotowawczy, może nie gram za dużo w Hannoverze, ale biorę udział niemal w każdym meczu. (…)

Reklama

Natomiast Glik czuje się we Włoszech doceniany. W Fakcie krótsza wersja tej rozmowy, w PS – dostępna na całą stronę.

Z tak mocną pozycją w klubie jest niewielu polskich piłkarzy. Czuje się pan niedoceniany w Polsce?
– W Italii jestem. Przez osoby, na których mi zależy, też. Dlatego się nie napinam na popularność, bo respekt tam gdzie ma być, tam jest. Nie pcham się do mediów. Nikt nie zobaczy mnie na Pudelku. Ludzie generalnie mało o mnie wiedzą. Żyję w spokoju i po cichu, dlatego może trochę się o mnie nie pamięta, ale ja też nie zabiegam o jakąś szczególną atencję. Robię swoje.

RZECZPOSPOLITA

W Rzepie mamy rozkład kilku obowiązkowych pozycji. Niestety, obowiązkowych nie do przeczytania, a do zrealizowania przez dziennikarzy. O, na przykład tekst o Polakach za granicą czy parę słów o Ekstraklasie – Plan kontra pycha.

Hit ekstraklasy, czyli mecz Legii z Lechem, nie rozczarował. Była dramaturgia, zwroty akcji, walka i pełne, rozśpiewane trybuny na stadionie przy Łazienkowskiej w Warszawie. Przede wszystkim było jednak dużo goli. Przypadkowych, dziwnych, kuriozalnych goli. Lech przyjeżdżał do Warszawy z góry skazany na pożarcie. Nie dość, że szkoleniowiec Legii Henning Berg tym razem wystawił zdecydowanie najsilniejszy skład – i to mimo że w najbliższy czwartek mistrz Polski zmierzy się w Lidze Europejskiej na wyjeździe z Trabzonsporem – to jeszcze Lecha przetrzebiły kontuzje. Nowy trener poznaniaków, w latach 2007–2010 szkoleniowiec Legii, Maciej Skorża został na hitowy mecz właściwie bez napastnika. Od dłuższego czasu leczy się Vojo Ubiparip, a w tygodniu, w spotkaniu Pucharu Polski z Wisłą, kontuzji doznał Zaur Sadajew. Jakby tego było mało, na rozgrzewce uraz odnowił się skrzydłowemu Gergo Lovrencsicsowi. Skorża jednak wcale nie przyjechał do Warszawy atakować. Lech miał banalnie prosty, ale aż do 90. minuty skuteczny plan. Postawić tamę w środku pola, tak, by duet napędzający grę Legii – Ondrej Duda i Miroslav Radović – został pozbawiony przestrzeni, a przede wszystkim podań.

Na polską piłkę spogląda również Stefan Szczepłek. Oto początek jego tekstu…

Emocje nie mają związku z poziomem rozgrywek. Przynajmniej pod tym względem ekstraklasa nie różni się od trzeciej ligi. Jak słusznie podkreśla Andrzej Strejlau, piłka nożna wszędzie jest taka sama. Różnica polega tylko na tym, że w trzeciej lidze gra się wolniej. Ten pogląd traci sens, kiedy na boisku pojawia się ktoś taki jak Leo Messi czy Cristiano Ronaldo. W Polsce nam to nie grozi, możemy więc skupić się na grze zespołowej.

SUPER EXPRESS

Karateka załatwił Białą Gwiazdę w derbach Krakowa. Kierujemy nasz wzrok na wczorajszy mecz.

Image and video hosting by TinyPic

Derby rządzą się własnymi prawami – ta stara piłkarska prawda po raz kolejny się potwierdziła, tym razem w meczu pomiędzy Cracovią i Wisłą. Kiedy już wydawało się, że 188. derby Krakowa zakończą się bezbramkowym remisem, Miroslav Covilo (28 l.) dał zwycięstwo „Pasom” dosłownie w ostatniej sekundzie spotkania. Nowy bohater kibiców Cracovii jeszcze kilka lat temu był… karateką! (…) – Sprawdzę CV, które przychodzą do klubu, i zobaczę, jakich mam przyjaciół – żartował po meczu trener Podoliński, odnosząc się do plotek na temat jego zwolnienia.

No, my do tego, że tak bardzo Podoliński żartował, wcale nie jesteśmy przekonani.

Przerzucamy stronę i… znów same relacje. Czytamy o tym, jak tonąca Legia Brzytwy się chwyta, ale robimy to bardziej dla zasady.

– W szatni było nerwowo, wyjaśniliśmy sobie pewne rzeczy i na drugą połowę wyszliśmy z nastawieniem, że musimy jak najszybciej odrobić straty – zdradził Brzyski. Mimo rosnącej przewagi Legii, piłka długo nie chciała jednak wpaść do bramki Lecha. W końcu w 76. minucie „Brzytwa” zdecydował się na strzał rozpaczy. Biegnąc tuż przy bocznej linii, nagle walnął jak z armaty. Piłka dostała dziwnej rotacji, przelobowała kompletnie zaskoczonego Macieja Gostomskiego i wpadła do bramki. Jak wyliczyliśmy, szybowała 36 metrów, zanim zatrzepotała w siatce. – Piękny strzał? Chyba bardziej to miała być asysta – uśmiechał się po meczu Brzyski. – Przyznam szczerze, że bardziej chciałem dośrodkować, niż strzelać.

Image and video hosting by TinyPic

Dzisiejsze materiały w SE jak najbardziej do zapomnienia.

GAZETA WYBORCZA

Wyborcza to – przy dotychczasowych materiałach – zupełnie inny poziom. Na początek wywiad z Dariuszem Mioduskim autorstwa Przemysława Zycha.

Po co panu klub piłkarski?
– Jestem w miarę zamożnym człowiekiem, ale nie jakimś oligarchą. Gdybym jednak miał tysiąc razy więcej pieniędzy, moje życie nie uległoby zmianie. Z wiekiem dochodzi się do przemyśleń. Ja doszedłem do takich, że w życiu chodzi o to, by coś zmieniać i tworzyć. To zawsze się działo w mojej pracy zawodowej, a klub piłkarski to apogeum tej drogi. Futbol jest jedną z niewielu dziedzin życia w Polsce, która nie zawitała jeszcze w Europie. Mogę zmieniać coś, co zatrzymało się w latach 90. Czuję, że przez ten klub możemy zrobić dużo dobrego dla polskiej piłki.

(…)

Czemu najwięksi biznesmeni w kraju rzadko angażują się w polski futbol?
– Bo to trzeba kochać. Jeśli ktoś się angażuje w piłkę, by sobie pomóc w biznesie, to proponuję mu, by tego nie robił. Dziś polski futbol może w tym nawet przeszkodzić, choć wierzę, że kiedyś będzie pomagał. W polskiej piłce mamy taki czas, że trzeba chcieć coś zmienić, angażować się, dać coś od siebie.

Często właściciele polskich klubów angażują się za bardzo w codzienne funkcjonowanie piłki i w ten sposób szkodzą. Właściciel powinien być fanem, ale kim jeszcze?
– Przedsiębiorcą, który zaczynał od zera, prowadził mały biznes, wszystkiego sam dotknął, będzie raczej nie najlepszym właścicielem klubu piłkarskiego. Uznaliśmy, że kluczem jest dobranie odpowiednich ludzi. Samą konsekwencją w niecierpliwej polskiej piłce można wiele osiągnąć, i taki jest nasz pomysł na Legię w najbliższych latach. Później, jeśli wejdziemy na pewien poziom sportowy, to ograniczeniem mogą się okazać pieniądze. Legia ma jednak potencjał, by się rozwijać przez zwiększanie przychodów. Dziś mamy 100 mln zł budżetu. Nie ma powodu, żeby za 5-7 lat nie było to 100 mln euro. Barceloną czy Realem nie będziemy, ale możemy grać w tej samej lidze. Oni mogą być naszymi rywalami.

Image and video hosting by TinyPic

Ten sam autor pisze kawałek dalej o przełamywaniu schematów w Ekstraklasie.

W polskim futbolu niełatwo przełamać schematy w myśleniu. Gdy w poprzednim sezonie Cracovia – szara ligowa drużynka – za sprawą nauk trenera Wojciecha Stawowego zaczęła wymieniać dziesiątki podań i próbować gry kombinacyjnej, szybko zyskała grono zażartych przeciwników. Takich, którzy na co dzień narzekają na brak technicznej piłki w ekstraklasie, a gdy jeden szaleniec próbuje nauczyć jej przeciętnych zawodników, wyśmiewają go. Tylko dlatego, że czołowe drużyny były w stanie tę odważną bandę pogonić, wygrywając 6:1 (Lech) i 4:1 (Legia). Krytycy nie chcieli dostrzec, że w wielu meczach Cracovia wzbudzała aplauz. Wizjonera Stawowego zwolniono, następca radzi sobie gorzej. To zapewne z przywiązania do schematów komentator Kazimierz Węgrzyn długo domagał się wystawienia w ataku Legii prawdziwego napastnika. Podobnie jak niektórzy inni byli piłkarze, których szczyt kariery przypadł na lata 90., gdy święcił triumfy system 3-5-2 z dwoma atakującymi. Na ich oczach kwartet Legii (duet ofensywnych pomocników Ondrej Duda i Miroslav Radović oraz dwaj skrzydłowi) krąży po niemal całej powierzchni boiska, wyciąga za sobą obrońców, po czym w zwolnioną przestrzeń w najmniej spodziewanym momencie energicznie wbiega. To zwykle kończy się golami Radovicia, ale być może nie jest łatwo się do tego przyzwyczaić.

Image and video hosting by TinyPic

Pomijamy felieton Wojciecha Kuczoka, a spoglądamy jeszcze w tekst Rafała Steca, którego bohaterem jest trener jak narkotyk, czyli Bielsa.

Trenerów piłkarskich zaczynam szczególnie podziwiać, gdy staję przy linii bocznej boiska. Stamtąd, co wie każdy poza nimi, niewiele widać, więc my, przeciętni zjadacze meczów, pochłaniamy je z perspektywy boskiej, jak szachiści spoglądający z góry na figury. Tylko wtedy orientujemy się, kto gdzie biega i po co, tylko wtedy ruchy piłkarzy składają się w system gry sensowny lub mniej sensowny, ewentualnie kompletnie bezsensowny. Z poziomu murawy dostrzegamy głównie nieprzenikniony las nóg, a przeciwległy aut leży daleko za horyzontem. Dlatego zbaraniały czytałem niegdyś słowa Marcelo Bielsy, który na pytanie, dlaczego przy linii bocznej kuca, odparł, że z tej wysokości najłatwiej zrozumieć mu, co się dzieje na boisku. I dlatego wcale nie zdziwiło mnie, że niedawny mecz z Reims ten argentyński trener – chwilowo zatrudniony w Olympique Marsylia – oglądał, siedząc na skrzynce z zimnymi napojami. Po prostu chciał być nisko, a zniszczone kolana nie pozwalają mu, jak wielokrotnie tłumaczył, wytrzymywać zbyt długo kucania. Nadążacie?! Bielsa nie tylko stamtąd widzi – on stamtąd widzi więcej. Bielsa nie tylko widzi, gdy przy boisku stoi, Bielsa wynosi z obserwacji jeszcze więcej, gdy niemal położy się na trawie. Że jest szurnięty, wiemy od zawsze. I ze względu na sławny przydomek “El Loco”. I ze względu na opowieści piłkarzy, których zagania do tak wariackiej harówy, że marzyliby o kamieniołomach. I ze względu na gwałtowność reakcji, przez którą sędziowie często wyganiają go na trybuny – Mart~n Palermo spudłował kiedyś dla Argentyny z trzech rzutów karnych w meczu, bo osadzony daleko od boiska ówczesny selekcjoner Bielsa nie zdążył przekazać mu przez współpracowników, by nie zbliżał się do piłki. Nasłuchaliśmy się też, że nasz bohater przygotowuje się do pracy z maniacką przesadą – zanim skompletował skład pierwszej drużyny w trenerskiej karierze, obejrzał 3000 (!) zawodników, a zanim objął Athletic Bilbao, obejrzał zapis wideo wszystkich 55 meczów Basków z poprzedniego sezonu, ba, 42 z nich obejrzał dwukrotnie.

Co poniedziałkowy dodatek do Wyborczej to jeden z niewielu pozytywów. Zdecydowanie in plus.

SPORT

Okładka Sportu zadedykowana Michałowi Kwiatkowskiemu.

Image and video hosting by TinyPic

Plan mieliśmy taki, żeby pominąć relacje i zapowiedzi, ale… oznaczałoby to, że musimy zrezygnować z czytania Sportu. Dlatego poszukajmy czegoś ciekawego raz jeszcze, bardziej wnikliwie.

Z Hajtą w tle – taki tytuł nosi relacja meczu w Zabrzu, a w niewielkiej ramce znajduje się informacja na temat nowego trenera Lechii.

Tomasz Hajto pojawił się na Roosevelta. Siadł na trybunach stadionu, na którym przed wiele lat grał. Jednak to nie sentyment zdecydował o jego przyjeździe do Zabrza. Hajto od wtorku oficjalnie ma być trenerem Lechii. Chcą tego właściciele klubu, a jeżeli zarząd się nie zgodzi, to zostanie… odwołany. – Jestem prywatnie. Przejeżdżałem przez Zabrze, to z żoną wpadłem na mecz – żartował w przerwie. Stadion opuścił przy wyniku 2:1 dla Lechii i pojechał do Krakowa. W następnej kolejce Lechia zagra z Cracovią.

Image and video hosting by TinyPic

Falowanie i spadanie to określenie dla postawy Podbeskidzia w defensywie. Jednak wróciliśmy do zapowiedzi…

Czy przyczyną nierównej formy „górali” są problemy w defensywie? W tej chwili to najbardziej niepewna formacja tego zespołu. A przecież było zupełnie inaczej… Piłkarze Podbeskidzia sezon w ekstraklasie zaczęli od dwóch porażek. Za każdym razem trochę pechowych, ale jednak. W pięciu kolejnych meczach „górale” znacznie poprawili wyniki, zgromadzili w nich trzynaście punktów (cztery zwycięstwa i remis), stali się zespołem ścisłej czołówki i… szybko zostali sprowadzenia na ziemię. Porażki w Kielcach i u siebie z Górnikiem Zabrze spowodowały, że przed dzisiejszym meczem podopieczni Leszka Ojrzyńskiego balansują na granicy grup mistrzowskiej i spadkowej.

Dobra, wystarczy. Możecie nam wierzyć na słowo, że jeśli coś jeszcze by się nadawało, to na pewno byśmy zacytowali.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka PS jakże podobna do Sportu, a… jakże inna.

Image and video hosting by TinyPic

Adam Dawidziuk w sympatycznej formie opisuje sobotni hit – Pycha mistrza została ukarana.

Maciej Skorża wyściskał się z Ivicą Vrdoljakiem i Dusanem Kuciakiem, ale na jego twarzy widać było jedno: uczucie niedosytu. – To z powodu kontuzji. Wypadło mi trzech podstawowych zawodników. Z nimi zagralibyśmy inaczej – żałował. Kolejorz, pod względem taktycznym, rozegrał kapitalną pierwszą połowę. – Chłopaki w szatni przypominali mecz w Poznaniu w 2012 roku, kiedy Legia prowadziła do przerwy 3:0. Nam właśnie zabrakło tego trzeciego gola – dodał. Stadion mógł opuszczać z podniesioną głową, bo utarł legionistom nosa. Ci popełnili grzech pychy, poczuli się zbyt mocni, zostali sprowadzeni na ziemię i dopiero w końcówce uratowali punkt. Pewność siebie nie jest niczym złym, ale pomiędzy nią a bezradnością jest cienka linia. W sobotę legioniści ją przekroczyli.

Image and video hosting by TinyPic

Poza tym:
– Formella cieszy się, że Skorża mu zaufal
– Legia leci w środę do Turcji, skąd wróci dopiero w sobotę
– Wywiad z Tomaszem Łapińskim

No właśnie, i ten sam Łapiński mówi, że to nie koniec kłopotów Legii. Fragment.

Skorża mówił na konferencji prasowej: „Dziś jeszcze nie udało się wygrać z Legią, ale zobaczymy, co będzie za kilka miesięcy”.
– Mówić można wiele, ale dziś to słowa bez znaczenia. Kto wie, co się zdarzy za kilka tygodni? Na razie Legia nie ucieka rywalom. Traci punkty, przegrywa z Bełchatowem i Podbeskidziem, a to moim zdaniem nie koniec jesiennych kłopotów mistrza Polski. Wszystko rozstrzygnie się wiosną. Dla Wisły liczy się już tylko liga, Lecha czeka jedno nadprogramowe spotkanie tej jesieni, w Pucharze Polski. A przed Legią pięć meczów w Lidze Europy. Jestem przekonany, że w tej rundzie jeszcze straci punkty.

Szukamy tzw. boków, czyli tekstów dotyczących nie samych wydarzeń na boisku, tylko z nimi związanych. Oto jeden z nich – Kocian znów wezwany na dywanik.

Słowaka w poniedziałek czeka kolejna wizyta na dywaniku u kierownictwa klubu. Pierwsza miała miejsce w piątek. – Nie dostałem żadnego ultimatum – przekonywał wtedy trener, który w najczarniejszych snach nie przypuszczał, że po roku pracy, będzie musiał nagle zmagać się z tak dużym kryzysem. Kocian błąd popełnił w meczu z Bełchatowem. Postawił wtedy na system gry 3–5–2 i już w pierwszych minutach zespół stracił gola. Kolejne spotkania pokazały jednak, że jego piłkarzy dopadła zadyszka. Trener bardzo przeżywa ostatnie niepowodzenia. Od kilku dni chodzi przybity. Dziś znów będzie musiał się tłumaczyć. – Chcemy ponownie porozmawiać z Kocianem i dowiedzieć się, co się dzieje z drużyną – tłumaczy prezes Dariusz Smagorowicz. W klubie są zaskoczeni nagłym spadkiem formy Ruchu. Szkoleniowiec ma tylko pięć dni na wstrząśnięcie piłkarzami, bo w sobotę zespół podejmie Górnika. Dla kibiców to najważniejszy mecz sezonu. Fani wciąż popierają trenera. Zawodnicy również stoją za nim murem. A działacze? Przekonamy się w poniedziałek.

Image and video hosting by TinyPic

Z kolei Stano chce być jak Michał Probierz.

Bardzo burzliwie przebiegł pierwszy miesiąc Pavola Staňo w drużynie Podbeskidzia Bielsko-Biała. Słowak sprawiał w tym czasie wrażenie, jakby bardzo szybko chciał nadgonić kilka kolejek straconych na początku sezonu na szukanie klubu. Nie tracił odpoczywał, tylko jeździł na rowerze ponad 50 kilometrów dziennie, dużo biegał, więc trener Leszek Ojrzyński mógł go bez obaw wystawić na mecz z Legią Warszawa już dwa dni po podpisaniu kontraktu. O dobrym przygotowaniu do sezonu świadczyły testy wytrzymałościowe. Staňo był jednym z lepszych w nowej drużynie. Później wszystko poszło już bardzo szybko. Podróż sentymentalna do Kielc, pierwszy zdobyty gol w barwach Podbeskidzia, pierwsza czerwona kartka w karierze, pierwsza porażka w sezonie, wreszcie w sobotę… mandat drogowy na Słowacji. – I o mandat i o czerwoną kartkę jestem wkurzony. O ile mandat to tylko moja wina, to o czerwoną kartkę w Kielcach miałem trochę pretensji do sędziego – przyznaje Słowak. (…) – Z Jagiellonią chciałbym podtrzymać tę serię, choć nawet nie wiedziałem, że taką mam. Może pomaga mi, że znam rywali, którzy mnie pilnują na boisku? Jednak chyba jest w tym sporo przypadku – mówi Słowak. Z Białymstokiem obrońcę Podbeskidzia wiążą przyjemne wspomnienia. – Sportowo był to dla mnie bardzo dobry okres, prywatnie zresztą też. Do dzisiaj mam tam sporo kolegów. Utrzymuję też kontakt z trenerem Michałem Probierzem, którego poznałem jeszcze w Bytomiu. To jeden ze szkoleniowców, którego nauki chciałbym stosować, gdy będę pracował jako trener. Praca z nim dała mi sporo inspiracji – przyznaje Staňo. Na razie chce pomóc Podbeskidziu, które przegrało dwa ostatnie mecze ligowe, i golem sprawić sobie prezent na 37 urodziny, które dziś obchodzi.

A w Śląsku superrezerwowy Ostrowski okazuje się mistrzem wytrzymałości.

Krzysztof Ostrowski w spotkaniu z Górnikiem Łęczna po raz setny wystąpił w ekstraklasie i jubileusz uświetnił zdobyciem bramki. Dorobek 32-letniego skrzydłowego w ostatnich pięciu meczach ekstraklasy to dwa gole i trzy asysty. A przecież przebywał na boisku łącznie zaledwie 130 minut! Każde z tych spotkań zaczynał na ławce. – Ostatnio wręcz przepraszałem Krzyśka Ostrowskiego, że nie wychodzi w pierwszej jedenastce, choć widzę jego doskonałą formę zarówno w meczach, jak i na treningach. Podoba mi się jego profesjonalne podejście. Nie obraża się, mówi, że rozumie decyzje sztabu szkoleniowego – powiedział Tadeusz Pawłowski, trener Śląska. Ostrowski szansę gry w wyjściowej jedenastce ostatnio dostał tylko raz – kilka dni temu w meczu Pucharu Polski z Widzewem. Okazało się, że fizycznie dobrze zniósł grę przez 90 minut, bo testy zmęczeniowe przeprowadzone w czwartek wykazały, że poziom jego zakwaszenia wynosił 0,9 milimola na litr. Jak na dwa dni po meczu, w którym piłkarz przez półtorej godziny biegał na wymagającej sporo sił pozycji, czyli na skrzydle, to bardzo dobry wynik. – Pod względem fizycznym Ostrowski to gladiator. Nie tylko jest szybki, ale doskonale się regeneruje – komentuje II trener Śląska Paweł Barylski. – Spokojnie wytrzymałby cały mecz ekstraklasy w tempie, jakie pokazuje, wchodząc z ławki – dodaje Pawłowski. Rysą na wizerunku piłkarza są tylko problemy z astmą, które pojawiły się rok temu przy okazji gry w europejskich pucharach, ale to już nie jest pora roku, kiedy pyłki roślin go uczulają. Niezbyt dobre wyniki testów zmęczeniowych ma ostatnio Robert Pich, jeden z konkurentów Ostrowskiego do gry na skrzydle. Słowak nie regeneruje się tak szybko jak koledzy. – Robert chyba źle odpoczywa. Po galeriach się szwenda czy co? – śmieje się szkoleniowiec wrocławian.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...