Patrząc na wyjściową jedenastkę Legii Warszawa, którą na wyjazdowy mecz z Miedzią Legnica przygotował Henning Berg, złapaliśmy się za głowy. Toż to ustawienie nawet mocniejsze od tego, co w niedzielę wyszło przeciw Wiśle w pojedynku o lidera Ekstraklasy! Wyrok mógł więc być jedyny możliwy: gładkie zwycięstwo mistrzów Polski, i tak też rzeczywiście było. Każdy inny rezultat świadczyłby przecież o tym, że goście spektakularnie zlekceważyli pierwszoligowca.
W porównaniu do składu, który rozpoczął starcie z Białą Gwiazdą, zamiast Sa i Pinto wystąpił świetnie rozumiejący się duet: Radović-Duda, z kolei za Dossę pojawił się wracający po kontuzji Astiz. Wczoraj głośno zrzędziliśmy, że Smuda lekceważy Puchar Polski, zabierając nań kadrę daleką od ideału. Upieraliśmy się, że lepiej dać odpocząć kluczowym zawodnikom w lidze, w mniej ważnym spotkaniu, gdzie kolejek jest 37, a tutaj o odpadnięciu decyduje jeden wynik. Przyjmujesz baty – nie ma cię, lecisz. Psioczyliśmy również na Berga, w niedzielę – bo ten przegiął w drugą stronę -chowając swoje gwiazdy w hicie Ekstraklasy, tak mocno promowanym przez media, (nie)świadomie obniża wartość rozgrywek. Zwłaszcza że Legia pieniędzy za transmisje chciałaby więcej i więcej.
Tak czy inaczej: warszawski walec zmiażdżył Miedź.
Gospodarze, z ręką na sercu, bramce Kuciaka zagrozili ledwie raz, tuż przed samą przerwą. Za to – oddajmy im – wyjątkowo konkretnie. Szymański sprawnie ruszył do prostopadłego podania i nieźle przymierzył po długim rogu, lecz piłka trafiła w słupek. Byłaby przerwa, byłoby 1:1, więc po zmianie stron mielibyśmy emocje. Jakiekolwiek. A tak – odliczanie. Ile strzelą, dwie i spać? Ostatecznie wpadło cztery razy, kolejno odlicz: Vrdoljak, Radović, Kosecki, Radović razy dwa.
I co w związku z tym? – ktoś zapyta. Legioniści są w 1/8, a przed nimi hit, szlagier rundy, czyli sobotnia bitwa z Lechem przy Łazienkowskiej. Patrząc po tym, kto i ile zagrał, dwóch z ofensywnej czwórki , która wyjdzie na Kolejorza, możemy wam podać już teraz. Mianowicie: Żyro i Sa. Portugalczyk, lubujący się w grze tyłem do bramki i przepychaniu, kontra Kamiński. Marcin Kamiński, który nie przepchnąłby nawet zatkanego zlewozmywaka…
Aha, na koniec obrazek, który z Legnicy zapamiętamy na długo. Kosecki w powietrzu po faulach przebywał dziś na tyle długo, że dałoby się go chyba zlokalizować na flightradar24. Akurat w tej sytuacji marchewkę skrobie Garuch, wzrostu 154 cm. Gdy bezczelny Kubuś już wstał i się otrzepał – tak, tak – spojrzał na przeciwnika z wyrzutem. Mało tego: spojrzał na niego z góry, a to widok – przyznacie – niespotykany.
Aha, to była pierwsza z dwóch żółtych kartek agresywnego dziś Garucha. Cóż, może i mały, ale z pewnością wariat. Potem w jego ślady poszedł Brzyski, drugie upomnienie otrzymawszy za przewinienie, wiedząc, że ma się już jedną kartkę… Określenie wybierzcie sobie sami: mocno naiwne lub idiotyczne wręcz. Wstydem było protestować.
Fot.FotoPyK