Gdy William Remy przychodził do Legii Warszawa, nie musieliśmy specjalnie się wysilać, żeby znaleźć plusy tego transferu. Oto do Ekstraklasy wjeżdżał gość, który regularnie grał w Ligue 1, o którego zabiegały angielskie kluby. Oczywiście – wjeżdżał do niej dlatego, że w międzyczasie pokłócił się z szefostwem i trochę od piłki odpoczął. Ale jednak argumentów za tym, że na polskich boiskach może to być kozak, było sporo. Dziś na liście plusów wiele już nie pozostało. Remy od ponad roku częściej podziwia mecze sprzed telewizora niż sam w nich uczestniczy.
Cofnijmy się jednak do momentu transferu, za który zresztą Legię chwaliliśmy. Wysoki, dobrze zbudowany, ale nie jakiś typowy fizol. Gość, który potrafi rozegrać piłkę, o czym świadczy fakt, że mógł grać nie tylko na stoperze, ale i jako defensywny pomocnik. Legia ochoczo z uniwersalności Remy’ego korzystała, a on z miejsca wskoczył do składu i grał praktycznie od deski do deski. Wszedł do Ekstraklasy z futryną – w pierwszym spotkaniu daliśmy mu “siódemkę”, bo to on najskuteczniej zabezpieczał tyły w meczu z Zagłębiem Lubin. Potem zdarzały mu się także mecze słabsze, jednak koniec końców wykręcił u nas notę 5,08 za premierową rundę na polskich boiskach. Nadmieńmy – najlepszą spośród wszystkich obrońców Legii.
Na zakończenie sezonu umieściliśmy go nawet na pudle, jeśli chodzi o topowe transfery w lidze. Trzecie miejsce dla Francuza argumentowaliśmy tak: – Świetny początek, imponował siłą i pewnością w swoich interwencjach. Potem już tak dobrze nie było, Francuz był też ustawiany jako defensywny pomocnik (sam twierdzi, że na tej pozycji czuje się najlepiej), a momentami przegrywał rywalizację o miejsce w składzie. W grupie mistrzowskiej trzy razy wchodził na boisko jako rezerwowy. Wydaje się jednak, że jak na polską ligę w dłuższej perspektywie może wymiatać.
Powrót na białym koniu
Taka przystawka tylko rozbudziła apetyty. Niestety, Remy nie mógł potwierdzić, że wyrośnie z niego coś dobrego. Na starcie nowego sezonu bardzo szybko złapał kontuzję. Diagnoza? Naderwane więzadła w kolanie. Francuz, który był szykowany do roli lidera defensywy, wypadł w kluczowym momencie. Tuż przed meczami o być albo nie być w europejskich pucharach. Do gry wrócił dopiero pod koniec listopada. Ale z jakim skutkiem! Znów Zagłębie i znów “siódemka” od nas. Do zwycięskiego gola Remy dołożył solidną pracę w defensywie. O jego powrocie pisaliśmy tak: – Miło znów widzieć tego zawodnika na polskich boiskach. W tyłach Francuz zrobił swoje. Dobrze się ustawiał, przeważnie wygrywał starcia w powietrzu, wprowadzał spokój. Zaliczył bardzo ważną interwencję w końcówce, wybijając piłkę spod nóg Bohara w polu karnym. Krótko mówiąc, był dziś zawodnikiem wielofunkcyjnym, z którego drużyna miała pożytek w każdym aspekcie.
Do końca rundy obrońca utrzymał poziom więcej niż solidny. Wróżyliśmy, że jeśli nagle nie przydarzy mu się kolejna poważna kontuzja, Legia może jeszcze na nim zarobić. Szybko zresztą okazało się, że to prawda, bo w styczniu 2019 roku “France Football” pisało o tym, że zawodnik ma ofertę z Norwich. Wszystko układało się więc bajkowo. Problem w tym, że 2019 roku ta bajka zaczęła iść w złą stronę. Najgorszą z możliwych. Coś, jak odwrotność brzydkiego kaczątka. Nagle u Francuza przez wady, które niewątpliwie miał, skoro grał w Ekstraklasie, przestały przebijać się zalety.
Stempel dla Javiego
Sygnałem ostrzegawczym, że w głowie Remy’ego zaczyna hulać wiatr, był mecz z Cracovią. 74. minuta gry, Legia przegrywa 0:2. Obrońcy totalnie puszczają styki, gdy Javi Hernandez pada na ziemię po starciu z nim w środkowej strefie. Zamiast najzwyczajniej w świecie przejść nad tym faktem do porządku dziennego, Remy postanawia przystemplować leżącego rywala korkami. Zachowanie kretyńskie, ale równie głupie było to, co Remy zrobił po faulu. Z racji tego, że była to jego druga żółta kartka domagał się wideoweryfikacji. Sędzia Lasyk przychylił się do tej prośby, czego efektem była jedna z najbardziej komicznych scen tamtego sezonu.
https://twitter.com/MarcinLechowski/status/1097205476239048705
Oczywiście szybko okazało się, że to bezpośredni kier to tylko preludium przed przysoleniem Francuzowi konkretnej kary. Cztery mecze zawieszenia – niby niewiele, ale nie kiedy masz już za sobą 18 meczów przymusowej pauzy w sezonie. Dla Remy’ego rozgrywki 2018/2019 były spisane na straty. A co gorsza, dał Legii konkretne powody, żeby w Warszawie zaczęto wyraźniej zerkać na jego ciemne strony. – Remy zaliczył imponujące wejście do ligi, ale z czasem zaczęły wychodzić na wierzch jego braki w koncentracji. Prawie w każdym meczu miał 1-2 momenty, w których się zawieszał i popełniał poważne błędy – tak pisaliśmy o tych, które dotyczyły boiska. Natomiast “Sport.pl” wyliczał pozaboiskowe problemy już wtedy, gdy były zawodnik Montpellier trafiał do Warszawy:
- Zdarzyło mu się zaspać na przedmeczową zbiórkę, przez co nie wsiadł do samolotu
- Na kilka tygodni wypadł z gry po wypadku samochodowym
- Wspomniane już wcześniej kłótnie z Montpellier, które zatrzymały jego karierę na rok
Od razu widać, że mamy do czynienia z niezłym gagatkiem. Zresztą Remy’emu chyba nie do końca zależało na tym, by tę łatkę odkleić. Kibice Legii, choćby na Twitterze, często sugerowali, że Francuz nie jest typem domatora. Zdarzyło się też tak, że w trakcie pauzy spowodowanej czerwoną kartką, obrońca pojechał na sparing drużyny rezerw niedługo po zakończeniu nocnej imprezy. Cóż, przynajmniej wtedy nie zaspał.
Czterdzieści i cztery
Ale wiadomo, znaliśmy i takich, którzy potrafili się pobawić na mieście tak dobrze, jak potem prezentowali się na boisku. Tyle że w przypadku Remy’ego zaczęło brakować właśnie tego – dobrych występów. A w zasadzie jakichkolwiek występów. Nie ma co ukrywać, w obecnym sezonie wychowanek Lens jest w Warszawie bardziej w roli turysty niż zawodnika. Na starcie zdążył jeszcze zaliczyć słabiutki występ z Pogonią Szczecin i trzy występy w pierwszych rundach pucharowych eliminacji. To właśnie wtedy doznał kolejnej kontuzji, po której wypadł na dwa miesiące. Czego Remy dokonał od tamtego momentu?
- Do końca roku zaliczył tylko dwa mecze, oba w rezerwach. W grudniu złapał kontuzję
- Pojechał na zimowy obóz. Złapał kontuzję
- Zagrał niepełny kwadrans z Jagą. Złapał kontuzję
- Nie uzbierał nawet 10 minut w meczach z Lechem i Miedzią, a i tak – uwaga, uwaga – złapał kontuzję
Ciężko wyobrazić sobie lepszą obrazową definicję piłkarza-szklanki. Od czasu pierwszego w tym sezonie urazu, Remy dla pierwszej drużyny Legii rozegrał… 21 minut. 21! Przecież tyle daje się obiecującemu juniorowi. I to w jednym meczu. Łączna przerwa od gry francuskiego defensora wyniosła 44 spotkania. W tylu meczach zabrakło go nawet w kadrze meczowej z powodu urazu lub kartek. A w ilu spotkaniach zagrał? 47. Czyli ledwo wyrobił się z uzbieraniem większej liczby występów niż opuszczonych meczów. Kurtyna.
Rok na banicji?
Nic dziwnego, że warszawski klub już w grudniu zaczął kombinować, jak tu Remy’ego z drużyny wykopać. Przecież miało być zupełnie inaczej. William Remy przychodził do Polski jako czołg. Taran na rywali, który w dodatku potrafi dać coś ekstra z przodu. A teraz? Z czołgu zrobił nam się wóz. I to nie tyle opancerzony, co raczej z węglem. Legia raczej nie zmieni zdania i latem będzie tylko czekała na okazję, żeby Francuza wykopać. Być może by zmieniła, bo obrońca miał zagrać w najbliższym spotkaniu, ale cóż – ten pociąg już odjechał.
Niestety, z potencjalnego kozaka, wyszedł kolejny szrot. O ile przed przyjściem do Legii Remy mógł myśleć o transferze do Anglii, tak teraz na Wyspy mógłby wybrać się chyba tylko na zmywak. Pytanie, czy zawodnik aby na pewno będzie tak chętny, by wyprowadzić się z Warszawy? Mamy tu przecież casus Chrisa Phillipsa. Remy zdaje sobie sprawę, że ciężko będzie dorwać jelenia, który nabierze się na kolejną próbę odbudowania przez niego kariery. Zwłaszcza ze stale rosnącą liczbą urazów na koncie. A że ma jeszcze rok kontraktu… Cóż, przewidujemy, że tym razem – w przeciwieństwie do historii z Montpellier – jakoś zniesie rok w rezerwach.
Obyśmy się mylili.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix