Bardzo długo ten mecz układał się zgodnie ze scenariuszem znanym z pewnej popularnej gry komputerowej. GKS Tychy strzelał w poprzeczkę. Strzelał tuż ponad nią. Strzelał obok słupka, strzelał w mur złożony z obrońców. Wymieniał setki podań dosłownie na szesnastym metrze od bramki Zagłębia Sosnowiec, czarował sztuczkami technicznymi, chętnie wchodził w udane dryblingi. Ale przegrywał 0:1, po dość “miękkim” rzucie karnym jeszcze sprzed przerwy.
Schemat przełamała ostatnia akcja meczu. Wydawało się, że GKS postawi na klasyczną lagę na aferę, w końcu szła już trzecia minuta doliczonego czasu gry, do końca zostało kilkadziesiąt sekund. Gospodarze rozgrywali jednak dość spokojnie, pozwolili sobie nawet na klepę w trójkącie na prawej flance. I właśnie ta udana klepka przyniosła im rzut wolny. Do piłki podszedł świetnie dysponowany przez cały swój występ Wojciech Szumilas, dokręcił lewą nogą, Moneta przerzucił jeszcze głową i… zrobiło się 1:1.
Trzeba przyznać, że los wynagrodził konsekwencję GKS-u, który w drugiej połowie niemiłosiernie maglował rywala. Być może brakowało konkretów, zwłaszcza dokładności w końcowej fazie akcji, ale kurczę, czego tam nie było. Niesamowicie aktywny był Sebastian Steblecki, który trzykrotnie powiązał swoich obrońców – raz chwilę później oddał minimalnie niecelny strzał, raz dograł świetną piłkę do Piątkowskiego, którego w ostatniej chwili ubiegł Polczak. Dość długo obroty łapał Grzeszczyk, ale gdy już się udało – raz po raz dochodził do pozycji strzeleckich. Bardzo fajnie wyglądała współpraca Szumilasa i Mańki, sporo ożywienia wniósł też Moneta. Sęk w tym, że po prostu… nie siedziało. Najbliżej gola był Sołowiej, który uderzył głową na tyle mocno, że piłka odbiła się od ziemi i uderzyła w poprzeczkę.
Poza tym? Jeśli dobrze policzyliśmy wraz z Polsatem – jeszcze szesnaście innych niecelnych strzałów. Po drugiej stronie mieliśmy zdecydowanie więcej konkretów – Zagłębie w pierwszej połowie za sprawą akcji Małeckiego i Pawłowskiego wywalczyło rzut karny, poza tym skupiło się na błyskawicznych kontrach. Jedna z nich, już w doliczonym czasie, powinna zamknąć mecz, ale Mularczyk zupełnie niepotrzebnie spowolnił akcję i uderzył w jednego z obrońców. Tak naprawdę jednak Zagłębiu zabrakło nieco szczęścia w okresie, gdy to faktycznie sosnowiczanie dominowali – czyli przez pierwsze 30 minut gry. To wtedy bardzo groźny centrostrzał z wolnego oddał Małecki, to wtedy dwukrotnie próbował Karbowy. Nie litujemy się jednak przesadnie nad gośćmi, bo też trzeba przyznać – gol z karnego chyba kompletnie wyczerpał ich ambicję na ten mecz i już do końca podopieczni Krzysztofa Dębka głównie dbali, by wynik nie uległ zmianie.
Nie był to dla GKS-u łatwy mecz, pomimo zamknięcia rywala w hokejowym zamku na długie minuty drugiej połowy. Ale i takie krzywe gwoździe trzeba czasem wbić – GKS-owi udało się to w ostatniej akcji meczu, a dzięki temu – zachować status quo w środku tabeli. Tyszanie 32 punkty, pięć do czwartego Radomiaka, osiem do szesnastej Odry Opole. Rywale zza miedzy – 30 punktów, wciąż cztery do miejsc barażowych.
I dla GKS-u, i dla Zagłębia, ten sezon nadal może się zamienić w bój o awans do Ekstraklasy, jak i nieoczekiwane podłączenie się do walki w dolnej połowie tabeli. Ale w sumie – czy w I lidze to jakakolwiek nowość?
GKS Tychy – Zagłębie Sosnowiec 1:1 (0:1)
Łukasz Moneta (90′) – Fabian Piasecki (33′)
Fot.Newspix