Dopiero pisaliśmy o marnym sędziowaniu w starciu GKS-u Jastrzębie z Wartą Poznań. Łudziliśmy się, że może w Grudziądzu będzie z tym lepiej. Że dwóm zespołom naprawdę potrafiącym pograć piłką arbiter nie przeszkodzi. Nasze niedoczekanie.
Pan Wojciech Krztoń dał się nabrać w sytuacji absolutnie newralgicznej dla przebiegu spotkania i to boli jeszcze bardziej. Mecz wciąż był na styku, gol którego arbiter w pewnym sensie podarował Podbeskidziu na dłuższych kilka chwil oszołomił piłkarzy Olimpii Grudziądz.
Krztoń gwizdnął bowiem w sytuacji, w której w polu karnym upadał Marko Roginić. Napisalibyśmy, że w starciu z Duriską, ale ze starcia to tam za wiele nie było. Ot, pojedynek o dojście do pozycji, żadnego wielkiego ściągania, żadnego podcinania. I z czegoś takiego zrobił się karny na 2:0. Piach w tryby, kij w szprychy Olimpii.
I tak jednak trzeba powiedzieć, że nikt w tym roku nie postawił Podbeskidziu tak wysokich warunków, jak zespół z Grudziądza. Dwa mecze przed zawieszeniem ligi to 50 strzałów bielszczan na bramki Wigier i Warty przy zaledwie 5 uderzeniach rywali. Olimpia próbowała dziś 11-krotnie.
Statystyki meczu Olimpia Grudziądz – Podbeskidzie Bielsko-Biała, źródło: Flashscore.com
Aż szkoda, że jeden z trzech goli – niezwykle istotny dla końcowego rezultatu – padł w taki sposób. Po bardzo, ale to bardzo dyskusyjnym karnym. Bo mecz w Grudziądzu sam w sobie stał na naprawdę przyjemnym poziomie. Widać było, że oba zespoły potrafią pograć tak, że piłeczka chodzi, że oko się cieszy. Olimpia długo przegrywała środek pola, owszem. Ale gdy Podbeskidzie w drugiej części meczu spuchło, i w tym rejonie boiska poszło kilka ładnych klepek.
Ta najmocniej ciesząca oko była jednak autorstwa Podbeskidzia. Błyskawiczne rozegranie od własnej połowy pod bramkę Łukasza Sapeli. Jedno podanie z prawej strony do środka, błyskawiczne, błyskotliwe odegranie na jeden kontakt od Marca do Bierońskiego i prawdziwa profesura w wykończeniu defensywnego pomocnika. Rozgrywający dopiero drugi mecz w sezonie zawodnik przyjął, położył bramkarza i dopełnił formalności. 17-letni żółtodziób zaimponował tym, czego dziś brakowało znacznie bardziej doświadczonym snajperom – Roginiciowi i Criciumie.
Ten pierwszy na początku meczu spartolił taką sytuację, że powinien czym prędzej wyspowiadać się z grzechu marnotrawstwa. Piłka na głowie, dwa metry do bramki, golkiper za daleko, by cokolwiek uradzić. A jednak uderzył po koźle i przeniósł piłkę nad poprzeczką. Criciuma zaś był jakby niezorientowany, jakby nieobecny – to strzelił niechlujnie, to nie trafił w prostą piłkę na długim słupku…
Ostatecznie wyręczył go nieszczególnie dziś widoczny Ricky van Haren. Rozegranie nieszczególnie ustępujące temu Podbeskidzia przy golu na 1:0, szybka piłka na skrzydło do Ciechanowskiego, mocne podanie w szesnastkę do holenderskiego pomocnika i dobre wykończenie van Haarena. Olimpia nie potrafiła jednak przejęcia inicjatywy przekuć w coś więcej, ba – w końcówce to Podbeskidzie znów chwyciło za lejce i raczej niezagrożone doprowadziło zwycięstwo do końca. A wraz z nim – powrót na fotel lidera.
Olimpia Grudziądz – Podbeskidzie Bielsko-Biała 1:2
van Haaren 67’ – Bieroński 35’, Jaroch 56’
fot. FotoPyK