Reklama

Wróciła Ekstraklasa. Dramatu nie było, ale szału też nie

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

29 maja 2020, 21:40 • 4 min czytania 6 komentarzy

Uff, wróciła PKO Bank Polski Ekstraklasa. Chociaż tyle. Czy jakoś specjalnie cieszymy się, że te pierwsze boiskowe kopnięcia po odmrożeniu polskiej ligi poczynili piłkarze Śląska Wrocław i Rakowa Częstochowa? I tak, i nie. Ten mecz był trochę jak piwo bezalkoholowe. Niby cieszy, niby chłodzi, niby ma znany i lubiany kolor, a jednak brakuje esencji. Typowe spotkanie, które przypomniało nam, czym jest ta liga – trochę kopów, trochę bodiczków, trochę kuksańców, trochę szamotanin, solidnej klasy kuriozalny kiks i parę niezłych momentów w tym całym naszym bagienku. Źle nie było, rewelacyjnie też nie. Było ekstraklasowo. 

Wróciła Ekstraklasa. Dramatu nie było, ale szału też nie

Cholera, z jednej strony korci nas, żeby napisać to po bożemu, z chronologicznym ładem i składem, ale jednak stęskniliśmy się za tym naszym folklorem. Przed państwem Brown Forbes.

To jest creme de la creme Akademii Taktycznej Ekstraklasy – jej kwintesencja, łyżka miodu w beczce dziegciu (nie poprawiajcie, celowo parafrazujemy), wyróżnik w świecie wielkiego futbolu. Napastnik Rakowa ruszył skrzydełkiem, wywalczył sobie pozycję, Putnocky w pewnym momencie zostawił mu nawet pięknie odsłoniętą część bramki, aż się prosiło o huknięcie przy bliższym słupku, ale wystarczyło mrugnąć, na chwilę przymknąć oczy i już piłka szybowała w stronę linii bocznej po drugiej stronie boiska. Jak to się stało? Nie pytajcie, nikt tego nie wie, nawet sam Brown Forbes.

Reklama

Ale dobra, nie przeginajmy wajchy, to pojedyncza sytuacja, poza tym aż takiego dramatu nie było. Znaczy, oczywiście, długimi momentami piłkarze obu drużyn przynudzali, ale w międzyczasie sytuacji nie brakowało. Zaczęło się od pałowania – Raków co chwilę kierował długie piłki na głowy Musiolika i Forbesa, ale Puerto, Tamas i Cotugno (rzucał się w interwencjach, jak ryba bez wody, ale naprawdę skutecznie) wszystko skutecznie ekspediowali z dala od swojej bramki, zaś Śląsk swoją najlepszą szansę wykreował po rzucie rożnym, kiedy to mocną główkę Tamasa palcami wybronił Szumski, a dobitkę fatalnie przestrzelił Chrapek.

Raz uderzali jedni, raz drudzy. Śląsk zostawiał wielkie połacie wolnej przestrzeni w środku pola, co próbowali wykorzystywać pomocnicy Rakowa, ale bez większego przekonania, a sam na szpicy ma Exposito, co jest równoznaczne z tym, że raczej nie ma czym kąsać, bowiem niezwykle obdarowany technicznie hiszpański napastnik (sic!) z każdą minutą był coraz bardziej bezzębny – zaczął od strzału w słupek, a potem w niezłych sytuacjach walił z całych sił po górnych rzędach pustych trybun.

Bardzo podobał nam się za to Fran Tudor. Filigranowy, bardzo dynamiczny, szybki, ze świeżymi pomysłami, z motorkiem w tyłku. Cały czas aktywny, cały czas sprawiający zagrożenie, kręcący Stiglecem, jak tylko mu się to żywnie podobało. Dał kilka takich dośrodkowań, że zabrakło tylko trochę szczęścia, jakieś innego zbiegu losu, większego zdecydowania Musiolika czy po prostu jakiegokolwiek czynnika, który sprawiłyby, że skończyłby ten mecz z asystą na koncie. Podobnie pozytywnie – trochę mniej – wypadł wchodzący z ławki Robert Pich. Równie filigranowy weteran polskich boisk zmienił irytującego Markovicia (pokory chłopie, pokory, szkoda strzępić jęzorem po próżnicy na jego występ – do tego schodząc dał popis niedojrzałości) i rozbujał grę Śląska po długim, niemrawym fragmencie.

Generalnie tych niemrawych fragmentów było tyle, że przeszło nam przez myśl, że ten mecz skończy się bezbramkowym remisem. No, ewentualnie jednobramkową wygraną którejś ze stron po jakiejś nieco przypadkowej bramce po stałym fragmencie gry. I wtedy przeżyliśmy miłe zaskoczenie.

Poszła laga, sytuacyjna piłka trafiła pod nogi Bartla, który dorzucił do Forbesa. Łeb, gol, 1:0.

Kilka minut, trochę szamotaniny, trochę przepychania. Raków wycofany. Śląsk rozgrywa wolną akcję na połowie rywala. Wymienia podania. Futbolówka trafia pod nogi Picha, ten pcha się w pole karne, a tam totalnie głupawo zachowuje się Petrasek, który wali Słowaka łokciem, gdy ten nie ma wielkich szans na dojście do piłki i mamy karnego. Pewnie strzela Chrapek. Remis, dziękujemy, do widzenia.

Reklama

To nie był więc hit. Nie, to nie był nawet dobry mecz. I choć obiecywaliśmy sobie trochę, że damy tej Ekstraklasie szansę i spojrzymy na nią łaskawszym okiem, to nie dało się zauważyć niedociągnięć. Exposito dalej jest nieskuteczny, Babenko wielkim piłkarzem (nie) jest, Marković na razie mija się z powołaniem, a takie akcje jak Forbesa to śmietanka tego sportu w polskim wydaniu. Ale mimo wszystko dobrze, że to wróciło. Naprawdę dobrze.

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...