Tu nie ma sensu bawić się w konwenanse. Trzeba stwierdzić wprost, że Borussia Dortmund po prostu zrobiła to, co do niej należało – przedłużyła kontrakt z legendą swojego klubu o kolejny rok. Mowa tu oczywiście o Łukaszu Piszczku, który na bundesligowych boiskach pogra jeszcze do 30 czerwca 2021 roku. I tak, bez dwóch zdań polski defensor stał się ikoniczną postacią na Signal Iduna Park i tak, bez dwóch zdań zasłużył na jeszcze jeden pełen sezon w żółto-czarnych barwach. To piłkarz, który starzeje się z klasą. Co to oznacza dla wszystkich stron?
Najpierw trochę kontekstu, bo kwestie zakończenia pięknej przygody Łukasza Piszczka w Dortmundzie przewijały się od dobrych dwóch lat. Padały różne daty, różne deklaracje, sam zainteresowany też trochę się chyba w tym wszystkim miotał, bo niby wiedział, że pociąg odjeżdża, najlepsze lata już za nim, ale z drugiej strony nie można mu było zarzucić braku klasy czy gracji. Utrzymywał się na wysokim poziomie.
Parę wypowiedzi z tego okresu.
2018 (wywiad dla Kickera): – Przedłużenie umowy do 30 czerwca 2020 roku? Do tego czasu stać mnie na grę na najwyższym poziomie. Zakończę karierę w Borussii. To odpowiednia data.
2018 (wywiad dla Wirtualnej Polski): – Minął mój czas eksploatacji. Czuję, że nie jestem w stanie zagrać całego sezonu w klubie i reprezentacji na poziomie, na którym bym chciał Czternaście sezonów w profesjonalnej piłce zostawia ślady. Nie mam już 21 lat, nawet 28, kiedy po 50 meczach w sezonie można nadal grać, bo niczego się nie czuje. Odczuwam trudy każdego meczu. Czytałem ostatnio wyniki jakichś badań, że Ronaldo jest jak 21-latek. No ja nie jestem. Nie każdy jest takim fenomenem, jak Cristiano.
2019 (wywiad dla Przeglądu Sportowego): – Priorytetowo traktuję przedłużenie umowy z BVB, zobaczymy, czy władze klubu też będą tego chciały. Zamierzam pograć w piłkę do czerwca 2021.
2020 (wywiad dla Sport.pl): – Już od dłuższego czasu rozmawiamy z Borussią o nowym rocznym kontrakcie. Takiego chcę i ja, i klub. A w czerwcu 2021 będę się już pakował na powrót z Niemiec do Polski.
Wszystkie jego słowa wyglądały na bardzo samoświadome. W międzyczasie Piszczek zakończył karierę reprezentacją po nieudanych Mistrzostwach Świata 2018, żeby jesienią 2019 roku rozegrać jeszcze pożegnalne spotkanie z orzełkiem na piersi ze Słowenią, do tego wyszło mu to nieźle i chyba sam było trochę zdziwiony tym, jak dobrze konserwuje się jego ciało mimo przybywających lat na karku. Wtedy też pojawiały się głosy, że dokończy sezon w Borussii, po czym wróci do Polski, żeby tam grać sobie w czwartoligowych Goczałkowicach, ale zdaje się, że to po prostu nie miałoby sensu. Jest na to na razie za dobry. Dużo za dobry.
No, i stało się.
One. More. Year. 🇵🇱🐐
#PISZCZU2021 pic.twitter.com/eWBzsUr2Ie
— Borussia Dortmund (@BlackYellow) May 20, 2020
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że to informacja dnia w Dortmundzie. Piszczek to gość, który ma tam szacunek wszystkich. Przychodził do BVB po dobrej grze w Hercie, ale chyba nikt nie spodziewał się, że rozwinie się w aż takim stopniu. Momentalnie wywalczył sobie miejsce w składzie i zanim się wszyscy spostrzegliśmy już wymieniano go jednym tchem w gronie najlepszych prawych obrońców na świecie.
– Ten gość jest najlepszy – krzyczał do dziennikarzy Jurgen Klopp po mistrzostwie Niemiec.
Charyzmatyczny szkoleniowiec nie mógł wyjść z podziwu nad jego kunsztem, podkreślając, że naprawdę nie zna innego, tak grającego obrońcy na świecie. Porównywał go do Daniego Alvesa, wskazując, że łączą ich ciągłe aktywności, szaleńcze szarże ofensywne, ale przy tym Brazylijczyk nie jest tak dobry w defensywie, jak Piszczek. I coś w tym wszystkim było.
Klopp z Borussii odszedł, ale pozycja Piszczka dalej była mocna. Zachwycali się nim wszyscy kolejni szkoleniowcy BVB. I choć z czasem nie był już tak świetny, jak przez pierwsze lata swoich występów na Signul Iduna Park, to przeważnie grał regularnie. I u Tuchela, i u Bosza, i u Stogera, i w końcu teraz u Luciena Favre. I nieprzypadkowo podkreślamy osobę Favre’a, bo to szkoleniowiec, któremu Piszczek zawdzięcza bardzo dużo – w Hercie wymyślił dla niego pozycję prawego obrońcy (a może to dla pozycji prawego obrońcy odkrył Łukasza Piszczka – niby to samo, a jednak brzmi inaczej), a teraz przedłużył mu piłkarski żywot na bardzo wysokim poziomie.
Co mamy na myśli?
Ano to, że Piszczek nie gra już na prawej obronie, a w trójce środkowych obrońców jako ten pół-prawy stoper. Na swojej nominalnej pozycji nie był już tak szybki, nie był już tak przebojowy, nie był już tak dynamiczny, nie był już tak sprawny. Pewne rzeczy stracił z czasem, coraz młodsi skrzydłowi innych drużyn może nie kręcili nim niemiłosiernie, ale coraz częściej sprawiali mu coraz większe kłopoty. W międzyczasie w tej roli coraz odważniej zaczął sobie poczynić młody Achraf Hakimi.
Trudno było ten problem rozwiązać. Lucien Favre stanął przed dylematem: całkowicie odstawić doświadczonego i dalej przyzwoitego Piszczka, żeby odważnie postawić na samego Hakimiego czy dalej trzymać Haikimiego na zapleczu w roli dublera Piszczka. I kiedy pierwsza opcja wydawała się coraz sensowniejsza, Favre wpadł na świetny pomysł, godny swojego trenerskiego kunsztu: młodego Achrafa Hakimiego usytuował na wahadle, a Piszczka we wspomnianej trójce obrońców. Efekt? Gra BVB zaczęła się zazębiać.
2020 rok? Jedenaście spotkań – dziewięć zwycięstw. Mecze z Piszczkiem? Dziesięć spotkań – dziewięć zwycięstw. W siedmiu z nich Piszczu wyprowadzał swoich kolegów na boisko w roli kapitana. Lider. Zresztą widzieliście, jak wygląda polski obrońca w derbowym meczu z Schalke po odmrożeniu rozgrywek. Wyglądał dobrze. Po prostu dobrze.
Dlatego też to przedłużenie umowy traktujemy jako oczywistość. Symboliczne jest też to, że tego samego dnia kontrakt z Bayernem przedłużył Manuel Neuer. I Niemiec, i Polak najlepsze momenty w swoich karierach mają już za sobą, ich prime już minął, ale obaj dalej są kluczowymi postaciami w szatniach swoich klubów. I to nie tylko w szatni, ale też, a może przede wszystkim, na boisku. Generalnie w takich sytuacjach często podśpiewuje się, że zawsze trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. W przypadku Piszczka można to nieco sparafrazować i powiedzieć, że wie, kiedy jeszcze z niej nie schodzić…
Fot. Newspix