W Radomiu panował ostatnimi czasy układ-marzenie, oczywiście z perspektywy właściciela klubu. No bo jak inaczej nazwać sytuację, w której miasto bierze na siebie zdecydowaną większość zarobków piłkarzy (około 70%), co ładnie nazywa się stypendiami, a właścicielowi zostaje tylko dorzucanie do tego meczowych premii i małej części comiesięcznej pensji? Można zażartować, że miasto rozpieszczało tak bardzo, iż w klubie mogli zapomnieć, co to w ogóle znaczy płacenie zawodnikom. I zapomnieli. Niby Radomiak znalazł się w znakomitym położeniu, ale życie pokazuje, że przerasta go nawet dorzucanie ogryzków. I wiele wskazuje na to, że może nie dostać licencji na przyszły sezon.
Ale opiszmy całą sprawę krok po kroku. Zaległości na dziś? Cztery miesiące dopłat do stypendiów i wciąż nieuregulowana premia za awans do pierwszej ligi, której wypłata była już kilka razy przesuwana w czasie (za chwilę minie rok od awansu!). Nic więc dziwnego, że rozmowy o obniżkach kontraktów szły Radomiakowi opornie. Piłkarze postawili jasne warunki: zgodzimy się na ścięcie zarobków, ale najpierw musimy dostać to, z czym zalegacie. I trzeba w tej sytuacji perspektywę piłkarzy zrozumieć – to nie pandemia spowodowała, że Radomiak wpadł w tarapaty. Dlaczego teraz mają się godzić na ustępstwa wobec klubu, który ich miesiącami kiwał?
W Radomiu rozpoczęli negocjacje z zawodnikami i z większością udało się ustalić indywidualne warunki porozumienia. Gdy klub wysłał zawodnikom na maile wzory aneksów, ci złapali się za głowy. A to dlatego, że…
a) każdy z piłkarzy dostał do podpisania dokładnie taki sam dokument, w którym „zapomniano” o indywidualnych ustaleniach (typowe ctrl+c, ctrl+v),
b) w aneksie zręcznie przemycono zapis o tym, że piłkarze zgadzają się na przeniesienie zaległości na lato, mimo że ta kwestia nie była wcześniej dyskutowana.
Piłkarze jednak – masz ci los, no niesłychane – przeczytali dokument i zauważyli, że umawiali się na coś innego.
I tu pojawia się temat licencji – jeśli Radomiak chce myśleć o pozytywnym rozpatrzeniu wniosku o przyznanie jej na przyszły sezon, musi być z zawodnikami na czysto. A może być o to ciężko, bo termin wyrównania zaległości upływa dziś. Być może niektórzy piłkarze budząc się spojrzeli z nadzieją na swoje konta, ale z tego, co słyszymy, zdecydowana większość zawodników straciła już wiarę w pozytywne zakończenie całej sprawy. Wydaje się, że dziś – ostatniego dnia, gdy sprawa wciąż nie jest załatwiona – władze klubu powinny stawać na głowie, by doprowadzić do pozytywnego rozwiązania.
A rozwiązać sprawę można na dwa sposoby:
a) zapłacić piłkarzom zaległości,
b) spróbować przekonać piłkarzy, by zgodzili się na podpisanie odroczenia terminu zapłaty.
O pierwsze rozwiązanie Radomiaka nie podejrzewamy, drugie to praktyka znana w Radomiu od lat. Piłkarze niejednokrotnie szli pracodawcy na rękę, zgadzając się na odroczenie terminu zapłaty, dzięki czemu ten mógł ślizgać się przez kolejne procesy licencyjne. Zawodnicy od dłuższego czasu słyszeli tę samą śpiewkę – jeśli nie podpiszą ugód, klub upadnie, a więc tym bardziej nie dostaną kasy. Ale już za chwilkę, już za momencik, kasa będzie. No, podpiszcie, zaraz wszystko wypłacimy! Co do grosza!
Miesiące mijały, pieniędzy jak nie było, tak nie ma. A scenariusz co chwila się powtarzał.
Piłkarze zastanawiali się – ile można wierzyć w te bajki? Skoro tyle razy godzili się na przesunięcie terminów, a nie były one dotrzymywane, dlaczego tym razem ma być inaczej? Na jakiej podstawie wierzyć, że klub znów nie manipuluje?
Radomiak chyba naprawdę myślał, że piłkarze nie zauważą niekorzystnego z ich perspektywy zapisu i podpiszą wysłane aneksy jak stado baranów. Niesamowita, urocza, dziecięca naiwność. Z tego, co słyszymy, ani jedna osoba nie podpisała przesłanych dokumentów. Radomiak wydaje się być pogodzony ze swoim losem i nawet niespecjalnie walczy o to, by jeszcze ratować sytuację.
Próbowały robić to jeszcze w ostatnich dniach pewne osoby z kręgu kibiców, którzy gościli parę razy na treningach Radomiaka. By ująć sprawę delikatnie – dawali oni do zrozumienia piłkarzom, że w łatwy sposób dowiedzą się, kto nie podpisał ugody, a takie postępowanie nie doda im sympatii na tak zwanym mieście. Wręcz przeciwnie, może być źródłem braku sympatii kibicowskiej braci. Rozmowy były raz gorętsze, raz spokojniejsze, ale jak widać – zawodnicy Radomiaka nie przestraszyli się i twardo stoją przy swoim.
A to oznacza, że Radomiak doszedł do ściany. Przez kilka lat można było ślizgać się przez proces licencyjny, ale limit farta został wyczerpany i tym razem licencji może nie być. Klub doszedł do momentu, w którym ludzie stracili cierpliwość. Mieć miasto, które wypłaca piłkarzom znaczną większość pensji, a jednocześnie zalegać z płatnościami – to naprawdę duża sztuka. Radomiak może zostać nie tylko bez licencji, ale też bez pomocy miasta, które w obecnej sytuacji prawdopodobnie wycofa się z finansowania sportu.
A w tej sytuacji licencja to naprawdę niewielki problem.
W Radomiu wysyłając dziwne aneksy wydali jeszcze z siebie krzyk rozpaczy, ale wydaje się, że teraz wywieszą już tylko białą flagę.
Fot. FotoPyK