Wszyscy czekamy na powrót futbolu, bo owszem, fajnie sobie przypomnieć stare mecze, pogadać o przepłaconych – czy też nie – piłkarzach, o kondycji finansowej poszczególnych klubów, ale to jak zupa bez soli. A solą piłki są bramki, parady bramkarzy, dryblingi i tak dalej. Tęsknimy. Dlatego wieści dochodzące z Niemiec pozwalają nam wierzyć, ponieważ Bundesliga chce grać i to nie za pół roku, tylko w przyszłym miesiącu.
Usystematyzujmy wiedzę, którą mamy na ten moment. Niemcy na razie celują w dwie daty: start rozgrywek drugiego bądź dziewiątego maja. Że nie jest to termin wzięty z kosmosu, można było orzec po ruchach kolejnych klubów, które przenosiły piłkarzy z przydomowych ogródków do swoich baz treningowych. Wczoraj można było podliczyć, że już 11 drużyn trenuje w miarę normalnie, a kolejne czekają w blokach.
Oczywiście piszemy „w miarę normalnie”, bo jednak różne procedury bezpieczeństwa musiały być zachowane. Dobrym przykładem był tutaj Bayern. Piłkarzy podzielono na kilkuosobowe grupy, które nie mają ze sobą kontaktu – zawodnicy spotykają się na klubowym parkingu o różnych godzinach, potem wytyczonymi korytarzami idą do różnych szatni i wychodzą na boisku, trenując z piłkami, ale znów w niezbyt bliskiej odległości. Wszystko po to, by minimalizować ryzyko.
Tak wygląda to w Monachium, natomiast wiadomo, że gdzie indziej nikt nie wita się miśkiem, tylko procedury są podobne.
Dzisiaj, jak czytamy na Twitterze Macieja Zaremby z 2×45.info, światła dziennego ujrzał plan DFL (Deutsche Fußball Liga) na organizację meczów Bundesligi. Kluczowe są tutaj liczby: im mniej ludzi, tym lepiej, to oczywiste, więc jeśli ktoś nie pełnił wcześniej istotnej roli w trakcie spotkania, po prostu zostanie w domu.
I między innymi: chłopców od podawania piłek miałoby być czterech, nie dwunastu. Na trybunach jedynie działacze. Maks ośmiu członków sztabu na ławce.
Efekt? 239 ludzi przy okazji jednego meczu. Jak podaje Zaremba, spotkanie BMG z Koeln bez widzów zebrało ponad 600 osób. Jest różnica.
Wypada trzymać kciuki za Niemców, bo jeśli im by się udało, nie byłoby większych powodów ku temu, by nie próbowały inne ligi. Pod względem aktywnych przypadków Niemcy zajmują bowiem piąte miejsce na świecie, mają ich przeszło 60 tysięcy, ustępując (jeśli można tak mówić) tylko Francuzom, Włochom, Hiszpanom i Stanom Zjednoczonym. Teoretycznie więc, jeśli wystartuje Bundesliga, dlaczego miałaby nie spróbować Ekstraklasa? Zdiagnozowanych przypadków jest u nas dużo, dużo mniej.
Tyle teorii, a w zasadzie: spojrzenia z drugiej strony. Jak widzi tę kwestię niemieckie społeczeństwo?
– Liczby dotyczące koronawirusa w Niemczech pokazują, że nie jest źle, ale też nie jest tak, że w kraju panuje wielki optymizm – mówi Thomas Dudek, który pisze dla Die Zeit czy Der Spiegel. – Wczoraj odbyła się konferencja prasowa Angeli Merkel i kanclerz nie mówiła jeszcze nic o zmniejszaniu obostrzeń dotyczących kwarantanny. Nikt jeszcze o tym nie mówi, kiedy opanujemy koronawirusa, bo nikt tego nie wie. Nie ma daty „luzowania”, jak w Austrii. Są sygnały co do optymizmu, ale nikt nie powie, że z końcem kwietnia wracamy do normalnego życia. Co do futbolu – w Niemczech panuje dyskusja. I wielu dziennikarzy sportowych podchodzi do startu Bundesligi sceptycznie. Futbol nie jest najważniejszą sprawą na świecie. Normalny człowiek wciąż musi pracować z domu, nie może iść do banku i tak dalej. Tymczasem piłkarze mieliby być grupą uprzywilejowaną. A też wielu dostrzega jedno poważne zagrożenie: był mecz Borussii Moenchengladbach z FC Koeln i kibice zbierali się pod stadionem. Obserwatorzy dostrzegają, że teraz może być podobnie i potrzebny byłby udział policji. Drugi problem to dyskusja o testach na koronawirusa, zawodnicy mieliby je właściwie co tydzień. Ogromna liczba byłaby przeznaczona na 500 osób. Niemcy to bogaty kraj, ale nie jest tak, że nie ma problemu z testami i to rodzi wątpliwości: dlaczego testować na taką skalę zawodników, a nie lekarzy czy inne grupy ryzyka?
Cóż, choć znamy profesjonalizm i Niemców, i Bundesligi, to wyraźnie widać, że sprawa nie będzie prosta.
Po pierwsze – wciąż istnieje ryzyko, że ktoś się zarazi i co wtedy? Traktować go jak zawodnika kontuzjowanego, ale grać dalej? Budzi to pewne wątpliwości moralne.
Po drugie testy – niby wiadomo, że przyszłyby z rynku komercyjnego, ale… znów wątpliwości.
Po trzecie – zbieranie się kibiców pod stadionem. Można nie fatygować policji i postawić na ochronę, ale czy ochroniarz ma taki sam autorytet jak policjant? Wątpliwe, a z pewnością uprawnienie ma mniejsze.
Czyli tak: można stawiać znaki zapytania, natomiast nikt nie obiecywał, że będzie inaczej. Dziś powrót futbolu do świata żywych, nawet bez kibiców, to duże wyzwanie. My trzymamy kciuki. Co innego przypadki w Białorusi, gdzie władza jest oderwana od rzeczywistości, co innego w Niemczech.
Wierzymy, że się uda, bo też mamy przekonanie, że zostanie to zrobione profesjonalnie.
Fot. Newspix