Gigi Becali to postać, której nie trzeba przedstawiać. O właścicielu FCSB, czyli dawnej Steauy Bukareszt, można napisać książkę. A nawet całą serię. Liczba odpałów na jego koncie już dawno przekroczyła normę, a jego wypowiedzi od lat dodają kolorytu rozgrywkom w Rumunii. W obliczu światowej pandemii nie mogło być inaczej – Becali przyznał ostatnio, że rozważa… rozwiązanie klubu. Nie jest to jednak jedyny pomysł, na który wpadł szalony szef klubu z Bukaresztu.
Jaki jest ten sezon dla FCSB? Niezbyt udany. Po rundzie zasadniczej klub Becaliego zajmował siódmą pozycję w tabeli, a obecnie ma cztery punkty straty do CFR Cluj, czyli ekipy Dana Petrescu i Grzegorza Sandomierskiego. Dla kogoś takiego jak szef klubu z Bukaresztu jest to oczywiście niemożliwy do zniesienia policzek. Gigi ma jednak wytłumaczenie tej sytuacji. – Moi zawodnicy zbyt często uprawiają seks, dlatego nie grają ostatnio tak dobrze. Jeśli Florinel Coman odpoczywałby właściwie… Ale woli robić co innego. A spójrzcie na Dana Petrescu – jego piłkarze mogą uprawiać seks tylko raz w tygodniu! – mówił lokalnym mediom po jednej z wpadek jego zespołu (oczywiście mowa o wpadce na boisku).
Dlaczego o tym wspominamy, skoro mieliśmy mówić o koronawirusie? Bo ta sytuacja jest dobrym tłem dla opisania relacji na linii Becali-piłkarze. Właściciel FCSB nie gryzie się w język, a bycie w jego ekipie do łatwych nie należy. Całkiem niedawno Olimpiu Morutan był podejrzewany o prężną działalność w świecie płatnych usług seksualnych. – Kupił sobie samochód za 100 tysięcy euro, jakby był alfonsem. Wyobrażacie to sobie?! A może nim jest? – grzmiał oburzony porażką w lidze Becali.
Piłkarze FCSB nie mogli się więc dziwić, kiedy usłyszeli, jakie plany ma ich szef w związku ze światową pandemią. – Nie ufam moim zawodnikom. Muszą wykonywać swoje obowiązki. Mamy duże boisko, więc każdy z nich może ćwiczyć pięć metrów od siebie. Ale nie pozwolę im wejść pod prysznic w klubie! Będą trenować, ale wykąpią się w domu – cytował Gigiego rumuński dziennikarz Emanuel Rosu.
Cóż, gdyby nie fakt, że mówił to Becali, myślelibyśmy, że ktoś robi sobie jaja. Ale skoro chodziło o takiego oryginała, woleliśmy dla pewności sprawdzić, co słychać w Rumunii. Zapytaliśmy więc Rosu, czy piłkarze FCSB rzeczywiście funkcjonują w tej śmieszno-strasznej rzeczywistości. – Gigi mówił tak w zeszłym tygodniu, ale kiedy rozmawiałem z nim wczoraj w jednym z programów w naszej telewizji, przyznał, że porzucił ten pomysł. Jest świadomy zagrożenia, ale ma w drużynie bardzo dobrze opłacanych piłkarzy. Bał się, że stracą głowę, jeśli przerwa będzie trwała zbyt długo.
Ale spokojnie – u Becaliego nie może być próżni. Jeden szalony pomysł błyskawicznie zastępuje drugi. Co tym razem wymyślił właściciel FCSB? Stwierdził, że jeśli w przyszłym sezonie nie będzie mógł grać w europejskich pucharach z powodu koronawirusa, rozwiąże klub. – Becali stwierdził, że zarejestruje kilku zawodników w nowym klubie, a obecny rozwiąże. Ma to sens, chodzi o to, żeby nie płacić ogromnych pieniędzy piłkarzom, jeśli sezon nie zostanie wznowiony – wyjaśnia ten pomysł Emanuel Rosu.
Jak traktować te zapowiedzi? Szczerze mówiąc – ciężko powiedzieć. Na deklaracje Becaliego zawsze warto brać poprawkę, jednak już raz wymyślił on sposób, na ominięcie problemów, kiedy prawa do nazwy i herbu Steauy zgłosił rumuński rząd. W ten sposób powstało FCSB, więc… czemu tym razem miałoby być inaczej? – Takie zapowiedzi Becali rzucał już wcześniej, ale nigdy nie było takiego zagrożenia, jakim jest teraz wirus. Przez wirusa nikt nie wie, co nas nas czeka – tłumaczy nam nasz ekspert.
Jednocześnie Gigi Becali ma też drugie, zupełnie inne oblicze. W tym samym czasie, kiedy piłkarze FCSB mieli ćwiczyć pięć metrów od siebie na „dostatecznie dużym boisku”, milioner pokazywał, że do tematu koronawirusa podchodzi zupełnie poważnie. Właściciel jedynego rumuńskiego zdobywcy Pucharu Europy hojnie wsparł lokalne szpitale. – Wydał setki tysięcy euro na sprzęt medyczny. Kazał lekarzom sporządzić listę brakujących rzeczy i uzupełnił te braki. Becali jest też właścicielem kliniki i wpadł na pomysł, żeby przeprowadzać w niej darmowe testy na koronawirusa. Ostatecznie nie doszło to do skutku, bo nie otrzymał zgody władz na takie działania. To bardzo zaangażowany społecznie człowiek, aktywnie wspiera organizacje charytatywne, kościoły czy po prostu potrzebujących ludzi – zdradza nam Rosu.
Oczywiście w Rumunii podchodzą do tego z dystansem. Wystarczy spojrzeć na komentarze pod tweetami naszego rozmówcy, żeby dowiedzieć się, że Becali ma fatalną opinię. Niektórzy twierdzą, że szczodrość rumuńskiego oligarchy wynika jedynie z faktu, że łatwiej rozdaje się pieniądze pozyskane w wątpliwy sposób. Cóż, nam osądzać nie wypada, ale zupełnie nie dziwi nas, że tak barwna postać ma swoich wrogów i zwolenników. Bo Gigiego, odkładając na bok jego szaleństwa, ciężko nie darzyć sympatią. Choćby z tego powodu…
Milioner zaganiający owce do zagrody? Trzeba przyznać – rzadki widok. W Rumunii są jednak do tego przyzwyczajeni. Kontrowersyjny biznesmen swoją karierę zaczynał od fuchy… pasterza. Dziś ma własne stado, przy którym zwykł się relaksować. – Tak odpoczywa, czasami „odwiedza” swoje owce, je ser i pije mleko. Ten film to nic nowego – trzyma swoje stado za domem, więc często zdarza się, że wychodzi na ulicę i „kieruje ruchem” – wyjaśnia Emanuel Rosu.
Filantrop, ekscentryk, miłośnik zwierząt? Cały Gigi Becali. Gość, który jednego dnia potrafi zaciągnąć 20 piłkarzy na trening, nie zważając na pandemię, a drugiego dotować walkę z koronawirusem. Co by nie mówić – trochę Rumunom zazdrościmy. Skoro w ciągu tygodnia właściciel FCSB potrafił wywinąć tyle numerów, to tamtejsze media na brak tematów nie będą mogły narzekać nawet, jeśli liga nie wróci już do gry.
SZYMON JANCZYK