Długo to trwało, ale w końcu rozgrywki w Ekstraklasie zostały zawieszone. W Wiśle Płock niejako wyszli temu naprzeciw i już rano dali piłkarzom wybór, czy chcieliby grać w poniedziałek, czy nie. Prezes “Nafciarzy” Jacek Kruszewski komentuje decyzję ligowych władz, mówi o dalszych planach, a także ubolewa nad tym, że nawet teraz nie wszyscy w środowisku mówili jednym głosem.
Ekstraklasa zawieszona do końca marca. Rozumiem, że wy już tylko czekaliście na ten jedyny słuszny krok?
To bardzo trudna decyzja, ale sytuacja jest na tyle dramatyczna, że zmuszanie teraz kogokolwiek do rywalizacji sportowej – zwłaszcza że niższe ligi już wcześniej zostały zawieszone – po prostu mija się z celem. To zbyt duże ryzyko. Pieniądze, prawa medialne i tak dalej – to wszystko jest istotne, ale zdrowie i życie ludzie jest najważniejsze. W tej kwestii trzeba chuchać i dmuchać, minimalizować ryzyko. Stąd najpierw nasza poranna decyzja, że dajemy piłkarzom wybór, czy chcą zagrać w najbliższym meczu, czy nie, oczywiście bez konsekwencji kontraktowych. Nie wziąłbym odpowiedzialności za ewentualne zakażenie jakiegoś zawodnika czy członka sztabu w trakcie spotkania i dalsze konsekwencje, które mogłyby być bardzo poważne. Dlatego w tym momencie władze Ekstraklasy podjęły jedyną słuszną decyzję. Musimy przeczekać te 2-3 tygodnie i zobaczymy, co dalej. Jeżeli wirus nie będzie się rozszerzał, to spokojnie do grania można wrócić i ligę dokończyć, zwłaszcza jeśli za chwilę odwołane zostanie EURO. Wtedy będziemy mogli rozciągnąć terminarz aż do 30 czerwca, gdy zaczną wygasać niektóre kontrakty.
Tak szczerze, to poranne oświadczenie nie było też elementem wywierania presji na władzach ligi, pokazania nie aż tak jednoznacznie jak Górnik Zabrze, że kluby nie chcą dalszego grania?
Dostawałem różne sygnały z klubów. Co do samych zespołów, piłkarze w zdecydowanej większości nie chcieli grać. Prezesi natomiast bardzo różnie podchodzili do tego tematu, niekoniecznie chcieli wstrzymywać rozgrywki. Nie zamierzaliśmy jednak czegoś wymuszać tym komunikatem. Pokazaliśmy, że działamy, nie czekamy na rozwój wypadków i nie podejmujemy zbędnego ryzyka. Zamknęliśmy już siedzibę klubu, wstrzymaliśmy treningi wszystkich grup młodzieżowych, pracownicy działają zdalnie z domów. Tak jak mówię, nie wyobrażaliśmy sobie, że w takich okolicznościach możemy kogoś zmusić do wyjścia na boisko. Gdyby liga miała trwać, wszystko zależałoby od każdego zawodnika – czy byłby w stanie się w ogóle skoncentrować na kopaniu piłki w momencie, gdy wirus czyha z każdej strony. Bardzo ważna była dla nas opinia trenera Radosława Sobolewskiego. Jednoznacznie opowiedział się, żeby nawet wnioskować o zawieszenie rozgrywek.
I co teraz? Wszyscy do domów czy drużyna będzie trenować?
O ile nie będzie odgórnego zakazu, treningi na razie chcemy normalnie przeprowadzać – z założeniem, że piłkarze kursują tylko między domem a stadionem. Mają nigdzie nie wyjeżdżać. Dziś będzie im wyraźnie zakomunikowane, żeby byli cały czas na miejscu do momentu, gdy okaże się, czy rozgrywki zostaną wznowione. Treningów zawieszać nie będziemy, bo zawodnicy dzień w dzień przebywają ze sobą w jednej grupie, więc tutaj nic nowego się nie pojawi i nie będzie kontaktu z nikim z zewnątrz. Tak przynajmniej zakładamy.
Piłkarze też czasem będą musieli pojechać do sklepu, co oznacza kontakt z osobami postronnymi.
To prawda, pewnych rzeczy zupełnie nie unikniemy, ale robimy wszystko, żeby na każdym kroku minimalizować ryzyko przenoszenia wirusa.
Co z obcokrajowcami w razie konieczności zawieszenia treningów?
Zostaną w Polsce. Tak jak wspominałem, dziś piłkarze dostaną jasny komunikat, żeby nie ruszać się poza Płock, nie mówiąc już o kraju. A jeśli już miałoby dojść do jakiegoś odstępstwa, to za wyłączną zgodą klubu. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś teraz wyjechał za granicę, bo mogłoby się zdarzyć, że już by do nas nie wrócił. Granice we Włoszech są zamknięte, niedługo kolejne państwa zapewne pójdą tym śladem.
Nie czuliście się wczoraj pominięci w rozmowach dotyczących kontynuowania sezonu? Okazało się, że władze Ekstraklasy nie konsultowały tego stanowiska ze wszystkimi klubami.
Ekstraklasa SA jest spółką, do której wybraliśmy organy zarządzające i radę nadzorczą. To gremium podjęło wtedy decyzję o kontynuowaniu rozgrywek, choć oczywiście mogę mieć trochę pretensji, że w tak ważnej sprawie nie zapytano klubów o zdanie. Sam jestem ciekaw, jakie byłyby wszystkie stanowiska. W kuluarach niektórzy prezesi uważali, że rozgrywki powinny być zawieszone, natomiast wypowiadając się oficjalnie twierdzili coś zupełnie innego. Nie do końca rozumiem takie podejście, jakieś zakulisowe rozgrywki i walki o interesy absolutnie nie powinny mieć miejsca. Sytuacja jest naprawdę poważna, wręcz ekstremalna. Nasza piłka nie miała jeszcze z czymś takim do czynienia. Wcześniej tylko po wybuchu II Wojny Światowej doszło do zawieszenia rozgrywek. Dziś wierzę, że jakoś uda się ten sezon dokończyć i pieniądze z praw do transmisji normalnie do klubów wpłyną. Trzeba też patrzeć od tej strony: jeżeli nie rozegramy pełnego sezonu, klubom przepadną duże kwoty z telewizji i pytanie: co wtedy?
Czyli nawet w takich okolicznościach niektórzy grali pod siebie.
Zawsze tak jest, przy każdych rozmowach, przy podejmowaniu każdej decyzji. Raz chodzi o interesy poszczególnych osób, innym razem pojedynczych klubów, a czasem większych grup. Nazw czy nazwisk nie wymienię, ale tak, nawet w takich okolicznościach niektórzy grali pod siebie. Momentami chyba nie pasuję do tego towarzystwa, bo wydaje mi się, że wszystko powinno być jasne i przejrzyste. Mamy szczerze działać dla dobra polskich klubów i polskiej piłki, a wtedy automatycznie po części będziemy działali również dla dobra swojego. Jak klub dobrze funkcjonuje to i prezes zadowolony. Tak staram się mówić, otwarcie i szczerze, ale okazuje się, że być może jestem za młodym prezesem, że te osiem lat to jeszcze za mało. Najwyraźniej muszę się wciąż uczyć, żeby stać się wyjadaczem i pewne rzeczy rozumieć.
Za mało działaczowskiej krwi?
Może tak. Za dużo serca, a za mało działaczostwa.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK