14 września 2019 roku. Wtedy Wisła Kraków po raz ostatni zremisowała. Mogła już zapomnieć, co to za uczucie. Dziś w starciu z Wisłą Płock, po piętnastu meczach bez kompromisu, wreszcie sobie przypomniała, choć w najgorszych możliwych okolicznościach, bo tracąc prowadzenie w piątej minucie doliczonego czasu. Nie było szóstego z rzędu zwycięstwa, a głównym „winowajcą” został Dominik Furman.
Facet pokazał, że naprawdę ma jaja. Na początku mogło się wydawać, że jest dwunastym zawodnikiem „Białej Gwiazdy”. To po jego fatalnym błędzie gospodarze objęli prowadzenie. Kapitał płocczan zamiast szybko wycofać piłkę zaczął się przepychać na trzydziestym metrze z kilkoma rywalami, co musiało skończyć się stratą. Vukan Savicević odnalazł niepilnowanego Lubomira Tuptę i Słowak w premierowym występie od początku cieszył się z premierowej bramki. Tej wiosny ktokolwiek wskakuje do pierwszego składu na atak Wisły, szybko strzela gola. Tak było z Alonem Turgemanem, Aleksandrem Buksą i teraz z Tuptą.
Furman zachował się w tej sytuacji jak junior, popełnił dziecinny błąd. Złośliwi – czyli nie my – powiedzieliby, że już w podobny sposób kiedyś piłki tracił i kończyło się to fatalnie dla jego zespołu, więc najwidoczniej wniosków nie wyciągnął. Ktoś o słabszym charakterze skuliłby ogon, do końca spotkania grał bojaźliwie i asekuracyjnie, pilnując, by jeszcze bardziej się nie pogrążyć. Ale nie pomocnik „Nafciarzy”. On dodatkowo spiął pośladki i robił wszystko, żeby odkupić winy. Na zero wyszedł bardzo szybko. Po dośrodkowaniu Merebaszwilego w pole karne sytuacyjnie opanował piłkę i obracając się natychmiast uderzył nie do obrony. Bardzo ładna bramka, klasa strzelca.
W drugiej połowie Furman siał popłoch w krakowskiej defensywie dośrodkowaniami ze stałych fragmentów. Skończył ostatecznie z asystą przy trafieniu Alana Urygi ratującym gościom punkt (naprawdę pięknie przywalił głową), a powinien mieć jeszcze jedną, lecz kilka minut wcześniej Sheridan strzelił o kilka centymetrów za wysoko i ogólnie niepewnego dziś na przedpolu Buchalika uratowała poprzeczka. Dominik, pokazałeś, co to znaczy mieć jaja – zacząłeś fatalnie, kończysz jako piłkarz meczu.
Gospodarze sami są sobie winni. Obie połowy idealnie zaczynali, ale zupełnie nie potrafili pójść za ciosem. Gdyby wyciągnąć esencję, to tak naprawdę przyjezdni z Płocka sytuacji stworzyli sobie więcej: dwa gole, poprzeczka Sheridana, groźny strzał Urygi po wyrzucie z autu. Wisła poza bramkami nie miała niczego, poza jednym nieznacznie niecelnym uderzeniem Bashy z dystansu. Thomas Daehne zdecydowanie się nie przepracował, a Angel Garcia w pewnym momencie skupiał się już wyłącznie na ofensywie, bo w tyłach brakowało dla niego roboty. Artur Skowronek tym razem swoimi zmianami nie pomógł zespołowi. Zaskakująco szybko – mimo żółtej kartki na koncie – zszedł Żukow, chyba można również było zdjąć kogoś innego zamiast Kuby Błaszczykowskiego. Zmiennicy nie wyrównali poziomu.
Mówimy o dwóch golach „Białej Gwiazdy”, a przecież ten na 2:1 nie wynikał nawet z wypracowanej okazji. Damian Rasak bezmyślnie kopnął w tyłek przyjmującego piłkę Vukana Savicevica na skraju pola karnego i sędzia po obejrzeniu powtórek wskazał na jedenasty metr. Wybroni się z tej decyzji, ale na pewno nie każdy będzie przekonany. Savicević bez wątpienia przesadził z reakcją, długo leżąc na boisku z nieszczęśliwą miną.
Wisła Kraków rozegrała najsłabszy mecz w tym roku, dlatego trudno mówić, że miała jakiegoś wielkiego pecha. Wisła Płock nadal wiosną nie wygrała, ale przynajmniej trzeciego kolejnego spotkania nie przegrała. Nie zmienia to faktu, że ciągle nie jest to optymalna forma podopiecznych Radosława Sobolewskiego, którzy w ostatnich jedenastu meczach tylko raz zwyciężyli. Jak tak dalej pójdzie, lada chwila wypadną z grupy mistrzowskiej.

Fot. 400mm.pl