Ich pierwsze spotkanie było thrillerem pełnym zwrotów akcji, który zakończył się w najmniej spodziewany sposób. W grudniu 2018 roku Deontay Wilder (42-0-1, 41 KO) nie przegrał z Tysonem Furym (29-0-1, 20 KO) tylko za sprawą szarży w ostatniej rundzie, dzięki której na moment przewrócił rywala. Obaj zapowiadają, że remis nie wchodzi już w grę – tym razem ktoś ma paść na deski i wcale z nich nie wstać.
Do tego rewanżu powinno dojść już przed rokiem. Na gorąco wydawało się, że muszą to zrobić, bo nad pierwszą walką wisiały ogromne kontrowersje. Fury znalazł się wprawdzie dwa razy na macie, ale większość obserwatorów uważała, że i tak dominował w tym pojedynku na tyle wyraźnie, by zasłużyć na zwycięstwo. W boksie każda runda jest przecież oddzielną historią, a Brytyjczyk po prostu przeważał w większości z nich.
Potwierdzały to liczby. Fury zadał więcej celnych ciosów w aż dziewięciu z dwunastu rund. Potrafił również sprawić, że Wilder doprowadził do celu zaledwie 17% mocnych uderzeń – najmniej w historii jego wszystkich mistrzowskich występów. Jeśli kogoś można nazwać moralnym zwycięzcą tej potyczki, to chyba właśnie Brytyjczyka, który teoretycznie nie miał prawa być gotowy na wyzwanie tego kalibru.
Wszystko, co najlepsze i najgorsze w życiu Fury’ego, rozpoczęło się w listopadzie 2015 roku. W Niemczech nieoczekiwanie zdetronizował panującego od blisko dekady Władimira Kliczkę (64-5, 53 KO). Dokonał tego w bardzo specyficznym stylu – wyboksował Ukraińca w walce właściwie wolnej od emocji. Obaj zadawali pojedyncze ciosy, ale to pretendent kontrolował przebieg zdarzeń i po prostu wygrał więcej rund.
Sensacja stała się faktem, ale miała być jedynie początkiem frapującej rywalizacji na szczycie wagi ciężkiej. Kliczko miał bowiem obiecany rewanż, do którego nigdy nie doszło. “Zobacz, taki grubas cię pokonał!” – kpił Fury zdejmując koszulkę na konferencji prasowej promującej ich drugie spotkanie. To była jednak cyniczna gra pod publiczkę. Najpierw przekładał termin walki (oficjalnie z powodu kontuzji), a potem okazało się, że jeden z testów dopingowych dał pozytywny wynik na… kokainę.
Tego obrazu nędzy i rozpaczy nie udało się uratować. Nowy mistrz zniknął z pola widzenia, a ostatnim co przekazał była wiadomość o depresji. Po latach opowiedział więcej. Zdradził, że pochłonęło go imprezowanie i sięganie po rekreacyjne narkotyki. W szczytowym momencie ważył grubo ponad 170 kilogramów i wyglądał na parodię pięściarza. Były wtedy chwile, że myślał nawet o samobójstwie.
Te zawirowania zabrały mu ponad rok z życia. Mimo wszystko Tyson wciąż mógł liczyć na rodzinę – z Paris pobrali się, gdy byli jeszcze nastolatkami. Mimo zdrad pięściarza i skłonności do używek, żona wciąż trwa u jego boku. Z czasem coraz ważniejszą rolę zaczął pełnić także ojciec. Wystarczy posłuchać Johna Fury’ego przez 5 minut by zrozumieć, że z Tysonem są niemal identyczni.
Obaj są niezwykle sprawnymi mówcami i słyną z temperamentu. Młodszy jest królem trash-talku – do zawstydzenia Kliczki potrzebował jakichś pięciu minut. Do historii przeszły także jego słynne przebieranki – między innymi za Batmana. Ojciec z kolei sam walczył na pięści, ale kariery w boksie zawodowym nie zrobił. W 2011 roku trafił do więzienia po tym, jak w bójce… wydłubał oko byłemu przyjacielowi. Miał odsiedzieć 11 lat, wyszedł po czterech – tuż przed wygraną syna z Władimirem. Tyson był już jednak na drodze do zatracenia – mógł sobie pomóc tylko sam.
Problemy pod przykryciem
“Miałem szczęście, sukces, pieniądze, rodzinę – wszystko, co człowiek mógłby tylko chcieć. Z czasem te rzeczy przestały dla mnie cokolwiek znaczyć. Straciłem motywację do wszystkiego. Nie miałem siły, by się ogolić, umyć zęby, wziąć prysznic… Czułem się bezwartościowy. Postawiłem, że powiem światu o tym, że skoro zdrowie psychiczne potrafi powalić na nogi mistrza świata wagi ciężkiej, to może dopaść każdego. To mój najtrudniejszy przeciwnik – dużo trudniejszy niż ci, których spotykałem w ringu” – tłumaczył Fury.
Problemy okiełznał z pomocą Ben Davisona – młodego, niedoświadczonego trenera, który w jego życiu wziął się właściwie znikąd. Był jednak tą osobą, która namówiła Tysona na pierwszy bieg po długiej przerwie. Potem stopniowo wprowadzał go w treningi. Przede wszystkim znalazł klucz do psychiki pięściarza, który odciął się od dotychczasowego trybu życia i publicznie przyznał się do swoich problemów. To pomogło – Fury stał się jednym z ambasadorów zdrowia psychicznego nie tylko w boksie, a w całym sporcie.
Cało zamieszanie wokół pięściarza pozwoliło także przykryć dopingową wpadkę. Okazało się, że w ostatnim występie przed walką z Kliczką w organizmie Brytyjczyka wykryto nandrolon. Całą sprawę nadzorowała Brytyjska Agencja Antydopingowa (UKAD). Mało tego – wysoki poziom tej substancji wykryto także u Hughiego Fury’ego, kuzyna Tysona. Choć do sytuacji doszło w lutym 2015 roku, to po raz pierwszy ujrzała światło dzienne… rok później – już po tym, jak Kliczko został zdetronizowany.
“Ciało naturalnie wytwarza nandrolon, ale moje z jakichś względów wytwarzało go bardzo dużo. Mogę zdecydowanie zapewnić, że nigdy nie sięgałem po doping i nigdy tego nie zrobię. (…) Dlaczego UKAD tak długo trzymał mnie w stanie zawieszenia, pozwalając ludziom na nazywanie mnie oszustem i upokarzając mnie w ten sposób?” – zastanawiał się Fury w wydanej niedawno autobiografii.
Tak naprawdę żadnych realnych konsekwencji nie poniósł – zaakceptował karę zawieszenia z wsteczną datą. Do boksu wrócił w czerwcu 2018 roku. Po wygranej z Kliczką pauzował w sumie 2,5 roku. Po drodze stracił wszystkie pasy, ale pozostał mu tytuł, który można stracić tylko w ringu. Status “mistrza linearnego” jest jednak kategorią mocno subiektywną i opiera się w dużej mierze na uznaniu. Tyson przekonywał, że skoro nie znalazł w ringu swojego pogromcy, to wciąż ma do niego prawo jak ostatni pogromca prawowitego mistrza.
W dwóch pierwszych występach banita nie zachwycił, ale potem znów zszokował świat. Wziął walkę z Wilderem, z którym z różnych względów nie potrafił dogadać się od lat Anthony Joshua (23-1, 21 KO) – posiadacz większości mistrzowskich pasów. Amerykanin wywalczył tytuł federacji WBC w styczniu 2015 roku – a więc ponad pół roku przed wygraną Fury’ego z Kliczką. W przeciwieństwie do swojego rywala wciąż jest jednak na szczycie, ale w pierwszych latach panowania był mistrzem, który stale uczył się na robocie.
Gdzieś po drodze Wilder stał się jednak pięściarzem, który może czuć się najlepszym współczesnym ciężkim. Rzucał na deski lub nokautował każdego rywala, którego spotykał na drodze. Z czasem zaczął brać walki z bardzo solidnymi zawodnikami. Jako pierwszy mistrz dał szansę Luisowi Ortizowi (31-2, 26 KO) – niepokonanemu wówczas Kubańczykowi, z którym nikt nie chciał walczyć.
Walka z Furym w jakimś sensie obnażyła Amerykanina, który w żadnym mistrzowskim występie nie boksował na tak fatalnej skuteczności. Brak natychmiastowego rewanżu był jednak ewidentną winą Brytyjczyka, który na ostatniej prostej ogłosił podpisanie kontraktu z nowym promotorem. Zamiast szybkiego grilla było tak dobrze znane w boksie “marynowanie” dania głównego, które zajęło prawie rok.
Komu posłuży przerwa?
Jak spędzili ten okres pięściarze? Fury budował pozycję na amerykańskim rynku z pomocą ogólnodostępnej stacji ESPN. Zaliczył walki z Tomem Schwarzem (24-0) i Otto Wallinem (20-0) – niepokonanymi europejczykami o nieco dmuchanych rekordach. Z pierwszym bawił w kotka i myszkę, łatwo kończąc robotę już w drugiej rundzie. Ze Szwedem z kolei nieoczekiwanie miał walkę niemal na śmierć i życie – wszystko za sprawą rozcięcia, które po jednym z ciosów pojawiło się na czole Brytyjczyka.
Sprawa szybko zrobiła się poważna. Narożnik Fury’ego nie potrafił zapanować nad raną, a pięściarz co i rusz zalewał się krwią. Niepozorny Wallin robił co tylko mógł – w ostatniej rundzie gonił faworyta po ringu. W końcowym rozrachunku przegrał jednogłośnie na punkty, ale zapisał się w historii jako pięściarz, który w walce z Brytyjczykiem doprowadził do celu najwięcej ciosów.
Akcje Wildera w analogicznym okresie wyraźnie wzrosły, a w długiej kolekcji efektownych nokautów pojawiły się dwie nowe pozycje. Najpierw mistrz WBC ekspresowo rozprawił się z Dominikiem Breazealem (20-2, 18 KO), a potem jeszcze szybciej niż za pierwszym razem zdmuchnął Ortiza. Nie miało znaczenia, że z Kubańczykiem przegrał prawie każdą z pierwszych sześciu rund. Liczyło się to, że w siódmej znów opalił ukrytą w prawej ręce strzelbę i nie było czego zbierać.
Wyraźnego faworyta w sobotnim zestawieniu nie widać. W ostatnich miesiącach zdecydowanie zamieszania było w obozie Fury’ego. Po walce z Wallinem w mocnych słowach krytykował go ojciec. “Nie pamiętam tak słabego Tysona. Był wypompowany, wszystko zostawił na treningach” – grzmiał John. Sam zainteresowany zdecydował się ostatecznie na zmianę trenera. Trafił pod oko Javana “SugarHilla” Stewarda – krewnego słynnego Emanuela Stewarda, założyciela szkoły Kronk.
Zmarły w 2012 roku szkoleniowiec był jednym z pierwszych, którzy przepowiedzieli erę Tysona. Najciekawsze jest to, że zapytany o następców trenowanego przez siebie Władimira Kliczki wskazał właśnie Brytyjczyka i… Deontaya Wildera. Z Furym poznali się przelotnie w 2010 roku, kiedy pięściarz przyleciał do Detroit na wspólne treningi. Na co dzień mieszkał w domu Stewarda i jak sam przyznaje chłonął wiedzę jak gąbka.
Javan “SugarHill” Steward nie jest jednak kimś, kto opiera swoją karierę tylko na dorobku znanego członka rodzina. W jego CV nie brakuje wymiernych sukcesów – największym było chyba długoletnie panowanie Adonisa Stevensona (29-2-1, 24 KO) w kategorii półciężkiej. Nie wiadomo, jak sprawdzi się jego inauguracja współpracy z Furym w tak wyjątkowych okolicznościach, ale Steward zapowiada, że podopieczny wyjdzie po nokaut.
Pięści w benzynie
“Nie mam problemu z tym, że Tyson zapowiada wojnę. Przecież z tego powodu w ogóle wybrał mnie jako swojego trenera! Chce być bardziej techniczny i agresywniejszy, zależy mu na tym instynkcie zabójcy z Kronk” – tłumaczy nowy trener. Pięściarz przewiduje nokaut – i to nie byle jaki, bo ekspresowy. Przekonuje, że skończy Wildera w drugiej rundzie. To dość odważne słowa jak na kogoś, kto w pierwszej walce dwa razy padał na deski.
Amerykanin słynie przecież z dość z twardej szczęki. Potrafił go ranić Ortiz, a swoje przebłyski miał także nawet przeciętny Eric Molina (27-6, 19 KO), ale nikt ze współczesnej czołówki nie rzucił go na matę. Fury zapowiadał, że tym razem będzie dużo cięższy niż za pierwszym razem, ale chyba nikt nie spodziewał się, że przybierze na wadze ponad 8 kilogramów. W zbudowaniu siły miały pomóc niekonwencjonalne metody – między innymi… moczenie pięści w benzynie. To podobno sprawdzony sposób irlandzkich wojowników na gołe pięści.
Pod względem wagi zaskoczył również Wilder. Dzień przed walką był najcięższy w karierze (104 kg), ale w ringu Fury i tak będzie ważył aż o ok. 20 kilogramów więcej. Pojawia się jednak pytanie, jak Amerykanin wykorzysta nową masę. Rywali rzucał na deski ważąc przecież dużo mniej. Można się zastanawiać, czy nie straci dynamiki, która w zadawaniu najmocniejszych ciosów bywa u niego kluczowa.
Bukmacherzy są rozdarci – kursy na walkę oscylują w okolicach 50/50, choć bliżej walki, tym bardziej rosną szanse Wildera. Wygranej Fury’ego spodziewa się między innymi Mike Tyson, z kolei nokaut w wykonaniu Amerykanina przepowiada David Haye. Najczęściej powraca jedna wersja – jeśli Wilder ma wygrać ten pojedynek, to właśnie przez nokaut. Po pierwszej walce trudno sobie wyobrazić, by miał wypunktować rywala.
“Tamten remis traktuję jak porażkę. Wtedy do walki przygotowywałem się pół roku i zaliczyłem wcześniej dwa sparingi. Musiałem zrzucić ponad 60 kilogramów, a on w swoim najlepszym występie i tak nie potrafił mnie pokonać. Teraz Wilder nie ma żadnych szans, będę go gonił po ringu aż go złapię!” – przepowiada Fury.
Głównym atutem Brytyjczyka może być przede wszystkim większy repertuar bokserskich sztuczek. Może wygrywać rundy trzymając rywala na dystans, może w trakcie walki zmieniać pozycję na mańkuta (nikt w wadze ciężkiej nie potrafi robić tego tak efektywnie), może także spróbować “przydusić” Wildera dodatkowymi kilogramami w półdystansie. Wygrana przez nokaut pozostaje najmniej prawdopodobnym z tych scenariuszy, ale nie jest niemożliwa. Ciosy Fury’ego sprawiają wrażenie niepozornych, ale mają swoją wymowę – przekonywał o tym między innymi Mariusz Wach.
Amerykanin z kolei może przegrywać rundę za rundą, ale wystarczą mu dwie sekundy perfekcji, by znów wygrać przed czasem. Warto odnotować, że w pierwszej walce ani razu nie trafił Fury’ego firmowym prawym prostym bitym z pełną siłą na punkt, a i tak miał przeciwnika dwa razy na deskach. Czy będzie obawiał się mocy rywala? “Mój dwuletni syn bije mocniej niż Tyson” – drwił.
Bez względu na ewentualne zakończenie warto już teraz docenić postawę Fury’ego, który po raz drugi jedzie do jaskini lwa. Mógł narzekać, że za pierwszym razem nie potraktowano go uczciwie, jednak częściej słyszy się żale Wildera dotyczące rzekomo “długiego liczenia” z dwunastej rundy. Tym razem pojedynek poprowadzi w ringu amerykański sędzia, a punktować będzie go trzech arbitrów również z USA. Obóz Tysona deklaruje, że nie ma z tym żadnego problemu.
Nawet jeśli tym razem nie będzie remisu, to wszystko wskazuje na to, że rywalizacja gigantów wcale nie skończy się na dwóch odsłonach. Pojedynek w USA pokażą w formule Pay-Per-View konkurujący ze sobą giganci – Fox i ESPN (w Polsce transmisja od 3:45 w TVP Sport – walka wieczoru około 5:30). Obaj pięściarze podzielą się pulą w stosunku 50/50, inkasując kwoty zaczynające się od 20 milionów dolarów. Przegrany będzie miał prawo zażądać trylogii na określonych już w kontrakcie nieco słabszych warunkach.
Po tylu wypowiedzianych słowach trudno sobie wyobrazić, że w obliczu pierwszej porażki w karierze Fury albo Wilder grzecznie wrócą do domów. Brytyjczyk już zapowiedział, że po zdobyciu pasa w Las Vegas zamierza ruszyć w miasto. “Zamierzam ostro korzystać z kokainy i dziwek. Czy jest coś lepszego niż kokaina i dziwki? Pójdę do tych tanich, które biorą po 30 dolarów… Zawsze wcześniej robię sobie zastrzyk z penicyliny. A jeśli nie mam tego pod ręką, to zakładam podwójną prezerwatywę” – przekonuje w swoim stylu samozwańczy “Król Cyganów”. Jedno jest pewne – królewska kategoria i tak zatrzęsie się w posadach.
KACPER BARTOSIAK
Fot. Newspix.pl