Reklama

Obcokrajowcy pokopali w Białymstoku. Polacy patrzyli, a jeden bronił

redakcja

Autor:redakcja

16 lutego 2020, 15:39 • 4 min czytania 0 komentarzy

0:0 w tej kolejce Ekstraklasy. Nowe, nie znaliśmy. Podobnie jak wczoraj w Szczecinie, drużyna gości – w tym wypadku Korona – przyjechała przede wszystkim po remis, zamurowała się i cel osiągnęła. Ba, w sprzyjających okolicznościach mogłaby nawet wygrać. Gospodarze najczęściej kopali się po czołach, a jeśli już tego unikali, to nigdy nie zawodził Marek Kozioł. I tu znów podobieństwo do meczu Pogoń – Śląsk, gdy w razie czego kolegów ratował Matus Putnocky. 

Obcokrajowcy pokopali w Białymstoku. Polacy patrzyli, a jeden bronił

Co prawda Kozioł szybko zdążył się pogodzić z faktem, że skapitulował, ale po kilkuminutowej analizie sędziowie doszli do wniosku, że grający po raz pierwszy od początku Jakov Puljić znajdował się na minimalnym spalonym w momencie posyłania piłki do siatki. Martin Pospisil stracił bardzo ładną asystę z rzutu wolnego. Pomijając ten moment, bramkarz Korony już samemu dbał, żeby tego dnia nic nie wylądowało mu w sieci. Na początku obronił wślizg Milana Radina na samobója. Następnie wykazał się refleksem po płaskim uderzeniu Juana Camary, zatrzymał Puljicia po błędzie Iavana Marqueza we własnym polu karnym i na koniec wyjściem z bramki powstrzymał Jesusa Imaza. Hiszpan nie był dziś sobą, psuł niemal wszystko, nawet proste rzeczy. Samego siebie przeszedł, gdy po fajnej akcji Camary zablokowany został Puljić. Imaz mógł przy dobitce zrobić wszystko, a skiksował tak, że gdybyśmy nie wiedzieli, kto dziś debiutuje na polskich boiskach przychodząc z szóstej ligi angielskiej, bylibyśmy pewni, że chodzi o niego.

A to rzecz jasna D’Sean Theobalds. Szybko otrzymał szansę, gdyż mimo usilnych starań lekarzy, Jakub Żubrowski nie mógł zagrać. Anglik wskoczył do składu i nie olśnił, choć wstydu też nie było. W standardowym graniu nie odstawał, ale gdy dostawał nieco trudniejszą piłkę, a rywal agresywniej zaatakował, zaczynały się schody. W ten sposób Anglik dwukrotnie notował straty na kontrę na swojej połowie. Oczywiście finalnie Jaga nic z tego nie uzyskiwała. Theobalds nieźle czytał grę, kilka zablokowanych strzałów i odbiorów na swoje konto zapisał. A czasami w nieco większym tłoku także się odnajdywał. To on najpierw uspokoił grę, a później ładnie przerzucił na prawe skrzydło do Pacindy, napędzając chyba najgroźniejszą akcję Korony w całym meczu. Beznadziejny dotychczas Bojan Cecarić idealnie dośrodkował, lecz Dejan Iliew obronił strzał głową Pacindy z paru metrów. To było pierwsze jakiekolwiek uderzenie złocisto-krwistych (przypominamy: doliczony czas przed przerwą), co mówi wszystko o nastawieniu podopiecznych Mirosława Smyły.

Petteri Forsell być może nie rozpakował jeszcze wszystkich walizek w hotelu, a już wskoczył do wyjściowej jedenastki kielczan. No cóż, po postawieniu ostatniej kropki w tym tekście zapomnimy o występie Fina. Wyraźnie daleko mu do optymalnej formy i trudno się dziwić, skoro poprzedni mecz o stawkę rozegrał 29 października. Niczego nie wykreował, strzały z daleka mu nie wchodziły, a jak już dostał konkretne podanie od Marcina Cebuli, źle przymierzył tuż sprzed linii pola karnego. Jeżeli można go za coś pochwalić, to za kilka powrotów do defensywy, ale wiadomo, że po co innego ściągano go do Kielc.

Poza oczami najbardziej bolała nas świadomość, że to kiepskiej jakości widowisko fundują nam przede wszystkim obcokrajowcy, starannie wyszperani i wyselekcjonowani na przecenach. Łącznie w wyjściowych składach jednych i drugich pojawiło się zaledwie pięciu Polaków i to wliczając Tarasa Romanczuka. A gdyby nie przepis o młodzieżowcu, pewnie jeszcze kogoś by się upchnęło na lewej obronie. Skoro nie było takiej możliwości, biegali tam debiutant Bartłomiej Wdowik w Jadze i niewiele bardziej doświadczony Grzegorz Szymusik w Koronie. Obaj zaliczyli memowe zagrania – Wdowik kuriozalną próbą wykonania zwodu a’la Ronaldinho, a Szymusik dośrodkowaniem na pamięć absolutnie do nikogo – ale ogólnie dali radę. Po przerwie obaj wyróżniali się w grze do przodu. Szymusik nawet ładnie wykończył podanie Jacka Kiełba, tyle że znajdował się na kilkumetrowym spalonym.

Reklama

Korona w ostatniej akcji powinna sięgnąć po pełną pulę, ale trochę zasłonięty przez Wdowika Pućko nie zgrał się z dograniem Cebuli i tak o to dostaliśmy trzecie 0:0 w tej kolejce. Goście mogą się szczycić czwartym z rzędu meczem na zero z tyłu, ale ich problemem jest głównie fatalna ofensywa. 12 goli po dwudziestu dwóch spotkaniach to żałosny wynik. Jagiellonia niedzielnym występem z pewnością nie przekonała kibiców, że 0:3 w Krakowie stanowiło wypadek przy pracy. Doliczając końcówkę z jesieni, Jaga w ostatnich sześciu meczach wywalczyła zaledwie cztery punkty.

jaga korona grafa pomeczowa

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...