Reklama

Nadzieja nie umiera nigdy. Rafał Kosiec zakłada fundację

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

18 lutego 2020, 15:42 • 13 min czytania 0 komentarzy

„To jest sekunda, chwila, moment, mgnienie oka, może się wydarzyć wszystko. W drodze do pracy, do domu, do śmietnika. Tragedia może zdarzyć zawsze i wszędzie”

Nadzieja nie umiera nigdy. Rafał Kosiec zakłada fundację

„Ludzie są nieświadomi. Czas płynnie tak szybko, gonitwa za pieniędzmi, za sukcesem, za karierą” 

„Wiem, że do końca mojego życia będą pojawiać się myśli samobójcze, ale nigdy tego nie zrobię. Nigdy”

„Nadziei nie stracę nigdy”

Cztery lata temu życie Rafała Kośca runęło. Był piłkarzem II-ligowej Polonii Warszawa. Po meczu z Ursusem wrócił do domu, ale zorientował się, że zapomniał wziąć czegoś z samochodu i postanowił zbiec na dół. Schodami. Spieszył się, przewrócił się i stracił przytomność. Kiedy się obudził, nie czuł nic. Zaczął się koszmar. Złamanie kręgosłupa. Walka o życie. Ciągły ból. Zagrożenie nieodzyskania zdrowia już nigdy. Ale on się nie podał. Walczy o swoje, a zarazem chce pomagać innym i zakłada fundację Doliczony Czas, która pomagać będzie potrzebującym sportowcom i ich rodzinom. Zapraszamy.

Reklama

***

– Otworzyłem własną fundację. Chcę pomagać innym. Muszę poczynić jeszcze parę kroków, żeby ona na dobre odpaliła. W zarządzie mojej fundacji będzie Krzysztof Stanowski, w radzie Michał Pol, Edward Klejndist i Jacek Magiera. Już mamy komisję lekarzy, którzy będą odpowiedzialni za akceptowanie dokumentacji medycznej naszych przyszłych podopiecznych. Nieprzypadkowo mówię, że przyszłych, bo znajdujemy się na etapie pozyskiwania sponsorów dla naszego przedsięwzięcia. Zależy nam na stabilnym fundamencie finansowym, który umożliwi nam sprawne działanie i nie wykolejenie się na pierwszym zakręcie.

Komu będzie pomagać fundacja?

Wstępnych kandydatów na podopiecznych już mamy. Jest to pan Ryszard Szurkowski, jest to Paweł Matłacz z Mińska, były bramkarz, który uległ wypadkowy kręgosłupa, są to dzieci Kuby Kowalskiego, chorujące na mukowiscydozę, jest to były siatkarz po nowotworze, który przeszedł operacji amputacji ręki. Niedawno, na dniach w tym tygodniu, pojawiła się nowa osoba, dostałem smutną wiadomość, opisującą historię młodego kandydata na piłkarza, dzieciaka, który zachorował na nowotwór złośliwy. Guz mózgu. I jemu też będziemy chcieli pomóc, ale to późniejszy temat, bo chcę najpierw spotkać się z jego rodzicami i dowiedzieć się na jakim etapie to wszystko stoi.

Twoja rola w fundacji będzie bardzo istotna. 

Nie da się ukryć. Teraz jestem na etapie budowania fundamentu. Niewiele osób jeszcze o fundacji słyszało, chcemy ją dopiero uwiarygadniać, jesteśmy zarejestrowani od stycznia tego roku. Na ten pomysł wpadłem w lecie 2019, pojechałem do Krzyśka Stanowskiego, uzgodniłem z nim to wszystko, od razu, kiedy wszystko usłyszał, podłapał to, przyjął, zgodził się mi pomóc. Mam opiekę prawną, głównie od spraw medycznych, pomagają mi dwie bardzo znane prawniczki – Lazer i Hudziak. Trochę mi to czasu zajęło, żeby to wszystko zbudować – opieka prawna, lekarze, zarząd, rada, która będzie się powiększać, w międzyczasie poszukiwanie sponsorów, z tego trzech mamy już dogadanych.

Reklama

Jaki jest główny cel fundacji?

Fundacja jest przeznaczona typowo dla sportowców. Chcemy wspomagać sportwców, takich jak ja, po chorobach, po przejściach, z problemami zdrowotnymi. Takim przypadkiem jest przykładowo Paweł Kryszałowicz, ale też Kuba Kowalski, który ma chore dzieci na mukowiscydozę, generalnie zamierzamy być pomocni przy szerokim spektrum problemów ze zdrowiem.

Jak się będzie nazywać fundacja?

Fundacja Doliczony Czas. Jeszcze nie ma w nazwie mojego nazwiska, ale chciałbym, żeby z czasem ono doszło. Żeby była to Fundacja Doliczony Czas Rafała Kośca. Najważniejsza nazwa już jest. Idealnie wpisuje się w klimat sportu i walki o swoje.

Co jest najważniejsze w tej idei? Po prawie czterech latach od wypadku w końcu znalazłeś pomysł na nadanie sensu temu wszystkiemu? Miałeś prawo, żeby poczuć, że los potraktował cię niesprawiedliwie.

Na pewno. Przez długi czas nie mogłem się z tym pogodzić. Szukałem odskoczni. Ludzie po wypadkach bardzo się zmieniają. Pewnie nie wszyscy, bo na pewno są tacy, którzy się zamykają w sobie, obrażają na cały świat, ale ja taki nie jestem. Staram się uśmiechać, doceniam to, co mam i ile udało mi się osiągnąć. Niektórzy nie wierzą, że byłem w tak tragicznym stanie, a jednak jakoś daję radę funkcjonować – raz lepiej, raz gorzej, ale jestem samodzielny. Potrafię sobie poradzić, a jeszcze chcę pomagać innym. Nic nie daje takiej radości, jak niesienie pomocy i satysfakcja przy otwieraniu się na problem drugiego człowieka.

Rozmawiałeś z nami trzy lata temu. Bardzo cierpiałeś. Mówiłeś, że odczuwasz coś w rodzaju palenia, czyli takiego ciągłego, chronicznego bólu, którego nie da się przewalczyć. Brałeś silne środki przeciwbólowe, żeby w ogóle egzystować. Coś się zmieniło od tego czasu?

Nic się nie zmieniło. Dalej jestem na silnych lekach. Bez nich nie mógłbym funkcjonować. Operacja w Stanach Zjednoczonych, założenie neurostymulatora rdzeniowego, miałaby mi w tym pomóc.

Dalej masz problemy ze snem?

Bez środków nasennych – nie ma szans na zaśnięcie.

Twój stan może zmienić operacja.

Ona daje cień szansy na życie w mniejszym bólu. Czy tego bólu nie będzie w ogóle czy będzie go mniej? Nie wiadomo, mam nadzieję, że tak, ale istnieje też prawdopodobieństwo, że nie zmieni się nic. Ale mam nadzieję, że zadziała.

Jak dużo nauczyły cię ostatnie cztery lata?

Bardzo dużo. Przede wszystkim cierpliwości, wyrozumiałości, szacunku do życia. Inaczej patrzę na świat, inaczej postrzegam rzeczywistość, inaczej postrzegam ludzi, inaczej postrzegam pewne sytuacje. Wszystko mi się zmieniło. Cała optyka mojego życia. Inne wartości, inne zasady, nie patrzę już na to wszystko tak, jak kiedyś. Dawne problemy zostały zastąpione przez nowe. To normalne przy utracie zdrowia. Też nie jest jednak tak, że nie mam gorszych momentów, że się w tym wszystkim nie gubię. Mam chwile załamania, słabsze dni, ból bywa większy, nie czuję się dobrze, od trzech lat moje zdrowie się nie poprawiło.

sad-1-590x410

Dalej masz takie momenty, że pojawiają się myśli samobójcze?

Myśli mam, ale nie chęci. Ciężko to jest rozgraniczyć. Z tyłu głowy ta myśl będzie zawsze, kiedy nie masz radości życia, kiedy nie jesteś szczęśliwy, kiedy czegoś ci brakuje, to zawsze gdzieś tam będzie, nie będzie się dało od tego uciec. Nie da się być w pełni szczęśliwym, jeśli nie jesteś zdrowym człowiekiem. Życie bez bólu to nieprawdopodobny komfort. Ja nie mam zdrowia, nie mogę być w szczęśliwy, wiem, że będą pojawiać się myśli samobójcze, ale nigdy tego nie zrobię. Nigdy.

Ludzie zdrowi nie doceniają zdrowia, bo zawsze, odkąd pamiętają, ono jest dla nich stanem codziennym. 

Ludzie są nieświadomi. Najbardziej to widać w Warszawie. Czas płynnie tak szybko, gonitwa za pieniędzmi, za sukcesem, za karierą. Ludzie nie zatrzymują się nawet na chwilę, żeby zastanowić się nad tym, co mają, bo w kółko pojawiają się przed nimi nowe wyzwania. Radziłbym czasami przystanąć i spojrzeć, jak wiele się ma wokół siebie, jak wiele cennych rzeczy się nie zauważa. Kiedy słyszę, że ktoś od trzech lat zapomina, żeby odpocząć i pojechać na wakacje, choć ma na to pieniądze, to wiem, że tak nie może być. Trzeba wiedzieć, kiedy coś sobie odpuścić, kiedy można odpocząć, a kiedy jest czas na ciężką pracę. W życiu nie zawsze trzeba biec do przodu. Może czasami warto spojrzeć w prawo, w lewo, w tył, zastanowić się, pocieszyć się tym, że się jest.

Powiedziałeś kiedyś, że niezależnie od tego, jak człowiek nie byłby empatyczny i otwarty na drugiego człowieka, nie będzie w stanie zrozumieć cudzej niepełnosprawności. 

Nie ma takiej możliwości. Nie ma na to szans. Nawet chyba lepiej się nad tym nie zastanawiać, bo to niczemu nie służy. Żeby to zrozumieć, trzeba to po prostu przeżyć, a ja nikomu, absolutnie nikomu – odpukać, nie daj Boże – nie życzę, żeby takie coś komuś się przydarzyło. A nikt nie jest bezpieczny. To jest sekunda, chwila, moment, mgnienie oka, może się wydarzyć wszystko. W drodze do pracy, do domu, do śmietnika. Tragedia może zdarzyć zawsze i wszędzie.

Zwykłe zejście po schodach, bo zapomniało się czegoś w samochodzie, jak w twoim wypadku…

Człowiek po schodach schodzi codziennie. Po kilka razy. Zwykła jazda samochodem, inne codzienne sytuacje. Niby się tak mówi, że trzeba uważać, że trzeba się pilnować, ale kto na to patrzy? Gubi rutyna.

Wraca do ciebie ten dzień czasami?

Czasami, ale raczej rzadko, coraz rzadziej. Na pewno w gorsze dni czasami pojawiają się te obrazki, jakieś wspomnienia, jakieś retrospekcje, ale im więcej mam do roboty, tym bardziej mogę o tym zapomnieć. Teraz zająłem się fundacją, mam co robić i staram się o tym nie myśleć. Wiadomo jednak, że ten ból jest, w głowie siedzi i będzie tam siedzieć do końca życia. Ból przypomina mi, że zdrowy nie jestem.

Najgorszy okres życia to te kilka pierwszych dni w szpitalu, kiedy uświadamiałeś sobie, że straciłeś bardzo dużo.

Pierwsze dni po wyjściu też miałem ciężko, ale tak, w szpitalu było strasznie. Najgorsza jest świadomość, że nic nie możesz zrobić. Ta bezradność, bezbronność i bezsilność. Kiedy leżałem na OIOM-ie, sparaliżowany od szyi w dół, nie mogąc jeść i przełykać, bo miałem rozciętą szyję, wtedy… wtedy był najgorszy czas. Byłem uzależniony od osób trzecich. Całkowicie.

Niewiedza jest najgorsza.

Dwa razy dziennie przychodził chirurg. Wizytacja. Robił obchód.

– Możesz ruszać palcami?

– Nie.

– Będę chodził?

– Nie wiem.

Oni nie do końca chcieli dawać mi jakiekolwiek nadzieje, bo teraz wiem, że są dwa rodzaje operacji – ratująca życie i ratująca zdrowie. Ja miałem ratującą życie. Taki był ucisk na przeponę, że już miałem problemy z oddychaniem. Miałem szczęście, że przeżyłem.

Uważasz, że jest ktokolwiek, kto jest wystarczająco silny, żeby to przetrwać?

Sam jestem w szoku, że udało mi się do dźwignąć. Osiągnąłem taki dół psychiczny, stałem się takim śmieciem we własnej samoocenie, tak upadłem psychicznie, tak sięgnąłem dna we własnych oczach, tak bardzo nie chciałem już żyć, tak bardzo nie widziałem sensu tego wszystkiego, że nie sądziłem, że powstanę. Z pełnosprawnego człowieka, sportowca w jeden dzień stałem się inwalidą, zawalił mi się cały świat. Nie mogłem się kompletnie ruszać. To trudne. Sam nie wiem, w którym momencie zacząłem walczyć. To wynika z charakteru, z tego, co się przeżyło w dzieciństwie. Tak się domyślam. Albo zaczynasz walczyć i tak ci zostaje do końca życia, albo się poddajesz i tak to koniec, już nigdy nie podejmiesz rękawic.

Kiedy zacząłeś walczyć?

Nie było takiego jednego momentu. Po prostu zacząłem walczyć.

Odwiedzało cię sporo osób. Ciężko było rozmawiać?

Bardzo ciężko mi się gadało. Widać było po tych wszystkich ludziach, że im przykro, że im smutno, że cię żałują, a to nie pomagało.

W oczach znajomych z dawnych czasów widzi się, jak dużo się zmieniło, prawda?

Ich smutek umacniał mnie w myśli, że jest źle i jest słabo. Pojawiały się myśli samobójcze. To nie ich wina. Ciężko jest ukryć żal, kiedy idzie się do bliskiej osoby, która miała wypadek, której życie legło w gruzach i udawać wesołość. Na OIOM-ie nie ma miejsca na uśmiech, choć pewnie wolałbym, żeby ludzie się uśmiechali, choć samemu mi do żartów było daleko.

Masz nieprawdopodobną łatwość do opowiadania o trudnych sprawach. 

Przyszło mi to po wypadku. Nie ma dla mnie tematów tabu. Nie ma dla mnie tematów ciężkich, nieprzyjemnych, niewygodnych. Powinno się rozmawiać o wszystkim. Rozmowa zawsze pomaga. Jestem w stanie pomóc innym, inni są w stanie mi pomóc. Może ktoś miał lub będzie miał podobny przypadek do mnie, choć już cztery lata o tym opowiadam i jeszcze nie spotkałem się z sytuacją, żeby komuś przydarzyło się coś podobnego, i dam komuś siłę. Wiem, że wielu osobom, przy innych problemach, pomogłem. Czasami mi dziękują, czasami przekazują wyrazy wsparcia i to wszystko jest bardzo miłe. Czasami ktoś mnie pyta, czy nie czuje dyskomfortu z własną chorobą? Nie, czemu, dlaczego miałbym czuć? To jest choroba, uraz, problem, trzeba z tym żyć, nie będę się tego wstydził.

Wspomniałeś kiedyś, że bardzo pomogło ci to, że miałeś dla kogo żyć. Że miałeś partnerkę, rodziców, przyjaciół, zwierzaka.

To prawda, obrałem taki kierunek, że zacząłem żyć dla bliskich. Dla mamy, dla narzeczonej, choć teraz już jestem sam, tak się życie potoczyło. Aktualnie żyje dla bliskich. Tych, którzy są. Czasem życie przynosi różne scenariusze i trzeba je zaakceptować. Miałem przyjaciół, którzy dziś już nie są moimi przyjaciółmi, byli interesowni, zawiodłem się na nich. Dużo ludzi ma swój interes w naciąganiu innych ludzi. Chcieli mnie wykorzystać, niektórym się to udało, bo najłatwiej naciągnąć jest niepełnosprawną albo chorą osobę. My, kiedy da się nam choć cień nadziei, jesteśmy w stanie komuś oddać cały świat. I można się na tym przejechać.

Wszyscy lekarze byli pomocni?

Nie mam do lekarzy żalu, ale niektórzy mogliby być bardziej empatyczni. Nie będę generalizował i wrzucał wszystkich do jednego wora, byli bardzo w porządku lekarze, ale tak to już w życiu bywa, że byli też tacy, którzy nie byli warci swojego zawodu. Zachowywali się nieprzyzwoicie.

Skoro żaden człowiek nie może być wystarczająco empatyczny, żeby zrozumieć problem osoby, która straciła zdrowia, to niestety lekarz też. 

Taka jest prawda. Lekarze też nie mieli łatwo. Tłumaczenie każdemu kolejnemu lekarzowi tego, co mi dolega, pokazywanie, gdzie mnie boli, co mi jest, to była wprost katorga. Oni nie mieli zielonego pojęcia o moim problemie. I nic z tego, że naczytali się książek, że skończyli studia, że zdobyli wykształcenie, że przeszli mnóstwo szkoleń, nic, to nic nie dawało. Dla mnie to jest czarna magia. Brak czucia, brak odczuć, brak reakcji na temperaturę, na dotyk, na ból od zewnątrz. Cierpię na ból neurologiczny, zupełnie inny ból niż stan zapalny, złamanie nogi czy zerwanie więzadeł. To ból, który ciężko zrozumieć. To ból sto razy gorszy. Opowiadanie o tym, opisywanie tego, mówienie o porażonych narządów, o jelitach, o innych narządach, ciężko mi to tak wytłumaczyć lekarzom, żeby oni to zrozumieli, a i tak wiem, że oni tego nie zrozumieją. I to jest w tym wszystkim najgorsze.

Ale to jest jedyna nadzieja. 

Niby tak, a jednak w Polsce straciłem już nadzieję na pomoc, tutaj już nic mnie nie czeka w kwestii poprawy mojego zdrowia.

To wszystko kosztowało. 

W pierwszym roku lekką ręką wydałem ponad 250 tysięcy złotych. Po 350 tysiącach przestałem liczyć.

Wspomniałeś wcześniej o ludziach interesownych, ale też spotkałeś dużo ludzi dobrych, którzy pomagali.

Oczywiście! Poznałem mnóstwo ludzi po wypadku, którzy nie dość, że bardzo mi pomogli, to jeszcze kontakt mamy do dziś. W biedzie, jak to się mówi, i to jest piękne.

WARSZAWA 09.10.2016 MECZ CHARYTATYWNY DLA RAFALA KOSCA: POLONIA WARSZAWA 2000 - REPREZENTACJA ARTYSTOW POLSKICH --- CHARITY MATCH FOR RAFAL KOSIEC: POLONIA WARSAW 2000 - RAP JACEK MAGIERA RAFAL KOSIEC FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zakładając fundację masz dużo na głowie?

Bardzo dużo. Fundacja pożera mnóstwo czasu, ale bardzo się cieszę, bo to będzie bardzo duża fundacja. Krzysiu Stanowski zna szczegóły, nie zdradzimy teraz jeszcze wszystkiego, ale wszystko powoli rozkręcamy.

Uważasz, że wsparcie finansowe jest ważniejsze od tego psychicznego czy na odwrót w podobnych przypadkach do twojego?

Jedno i drugie. Bez pieniędzy nie zdziała się nic. Można wspierać psychicznie, ale do leczenia potrzebne są pieniądze, tu nie ma co się oszukiwać nawet. Leczenie kosztuje, rehabilitacja kosztuje, leki kosztują, operacje kosztują, wyjazdy zagraniczne kosztują, konsultacje kosztują. To wszystko idzie w grube tysiące. Nic nie ma za darmo. Jedno i drugie jest tak samo ważne.

Czy w momencie, kiedy człowiek traci najważniejszy element swojego życia, czyli zdrowia, to w ogóle istnieje jeszcze coś z kategorii marzeń? 

Dla mnie powrót do zdrowia jest marzeniem.

Zresztą, i celem, i marzeniem. Można myśleć, że jeśli straciło się zdrowie, to nie można już postrzegać świata w kategorii marzeń. Dla mnie największym marzeniem jest odzyskanie zdrowia. W Polsce niejeden lekarz powiedział mi, że już nigdy zdrowy nie będę.

Raczej nie zareagowałeś uśmiechem.

Nie chcesz wiedzieć, jak zareagowałem, nie chcesz. Dostałem taką informację w Tarnowie od pani doktor. Może dobrze, że nie robiła mi nadziei, ale wracałem mocno skwaszony.

Jest jednak nadzieja, że twoje zdrowie się polepszy. I to najważniejsze.

Nadzieja jest, ale to ma być głównie uśmierzenie bólu. Są przypadki, choć pojedyncze, kiedy ludzie z podobnymi urazami wracali do zdrowia po takiej operacji, ale ja się na to nie nastawiam. Nadziei nie stracę nigdy.

Jak jest teraz dokładnie? Możesz prowadzić samochód, prawda?

Tak, z chodzeniem jest różnie, raz o kulach, raz bez, czasami utykam, zależy od czasu, momentu, bólu. Siedzenie i leżenie w określonych pozycjach. Śpię na specjalnych poduszkach, bo na normalnych nie mogę, ale to tylko plus, bo ortopedyczne poduszki są sto razy wygodniejsze niż te zwykłe.

I co, nie tracisz wiary, prawda?

Nadzieja nie umiera ostatnia, nadzieja nie umiera nigdy. W to wierzę. Zawsze gdzieś z tyłu głowy się ma, że może być dobrze, ten jeden procent szansy daje nadzieję, zawsze, zawsze, zawsze i to się nie zmienia.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Fot. Fotopyk/Facebook

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...