Jeżeli chcesz wypromować bramkarza, najlepiej daj mu zagrać w Superpucharze Japonii – o ile dojdzie do serii rzutów karnych. Krzysiek Kamiński w tym momencie załamuje ręce, za wcześnie odszedł z Kraju Kwitnącej Wiśni. W meczu Yokohamy Marinos z Vissel Kobe działy się rzeczy naprawdę niebywałe.
Ponad 50 tysięcy ludzi na trybunach, w składzie Vissel m.in. Andres Iniesta i Thomas Vermaelen. Nie są to zawstydzające okoliczności, przyznacie. A co dopiero mówić o przebiegu tego spotkania.
Już w regulaminowym czasie było niezwykle ciekawie. Obie drużyny zdobyły po trzy bramki i od razu zarządzono rzuty karne. A tam doszło do czegoś, czego nigdy jeszcze nie widzieliśmy. Dziewięciu zawodników jeden po drugim nie potrafiło posłać piłki do siatki! Dziewięciu!
Początek przebiegał standardowo. Po dwóch z każdych stron zrobiło swoje, w tym Iniesta. A potem się zaczęło:
Edigar Junio – bramkarz zbił na słupek
Ogawa – słupek
Mizunuma – nad bramką
Nishi – bramkarz zbił na słupek
Matsubara – poprzeczka
Osaki – nad bramką
Wada – bramkarz zbił na słupek
Vermaelen – nad bramką
Endo – poprzeczka
Gdzieś tak od piątego czy szóstego karnego kolejni wykonawcy musieli mieć już pełne gacie przed podejściem do piłki i zawczasu tracili pewność siebie. Nagle ten prostokąt z siatką stał się zaczarowany, strzelec mógł czuć, że jest na z góry straconej pozycji. Niesamowity przykład, jak ważny w sporcie jest aspekt mentalny. Nawet Vermaelen, otrzaskany z europejskim futbolem na najwyższym poziomie, nie okazał się wyjątkiem.
No ale gdy już kibice zaczynali rozbijać namioty i podgrzewać herbatę do termosów, wreszcie z tego zaklętego kręgu wyszedł Hotaru Yamaguchi. Zmylił bramkarza i trafił do siatki, Vissel Kobe wygrało w karnych 3:2.
Japończycy potwierdzili, że są dziwni. Nawet zwykłego superpucharu nie umieją rozegrać normalnie po jakimś 0:0 i rykoszecie w dogrywce, której nawet nie mieli.