Niektórzy odchodzą będąc na absolutnym topie, inni jako piłkarze nie do końca spełnieni w barwach narodowych, a przy kilku nazwiskach mamy nawet wrażenie, że decyzja o zawieszeniu na kołku reprezentacyjnego sprzętu zapadła odrobinę za późno. Tak czy siak, jak po każdej wielkiej imprezie, żegnamy gwiazdy światowej piłki, którzy przez ponad dekadę sprawiali, że na mundial czy Euro czekaliśmy z większą niecierpliwością niż dzieciaki na śmigusa-dyngusa.
W tym roku jest to taka plejada gwiazd, że nic tylko rozwinąć czerwony dywan i oklaskiwać każdego po kolei. Mistrzostwie Świata i Europy, legendy piłki afrykańskiej czy gwiazdy – choćby tylko lokalnego podwórka – które stawały się twarzami danych reprezentacji. Tak, tak, im też należą się pokłony. Dajmy na to Giorgos Karagounis czy nawet Zvjezdan Misimović. Jako gracze klubowi przyzwoici, rozpoznawalni piłkarze, a w reprezentacjach – prawdziwi herosi.
Postanowiliśmy stworzyć jedenastkę emerytowanych reprezentantów, których po ostatnim mundialu brakować nam będzie najbardziej. Łatwo nie było, na własnej skórze poczuliśmy co oznacza zwrot, który zawsze kojarzył nam się tylko z nadużywanym oksymoronem: kłopoty bogactwa. Uwzględniliśmy rezerwowych, a i tak kilku kozaków znalazło się poza kadrą. Taka armia gwiazd.
Gwoli ścisłości zaznaczamy, że wyjątek zrobiliśmy tylko dla Francka Ribery’ego, którego na mundialu zabrakło z powodu kontuzji pleców. Pominęliśmy więc tych, na których krzyżyk postawili sami selekcjonerzy i dopiero w obliczu tej decyzji, postanowili oni pożegnać się z kadrami. Mowa m.in. o Abidalu, Nasrim, Donovanie, Arbeloi czy Ashleyu Cole’u. Kolejną, niemałą grupę stanowią piłkarze, którzy zwlekają z oficjalnym komunikatem, ale koniec ich reprezentacyjnej kariery zbliża się wielkimi krokami, a kolejny mundial raczej na pewno obejrzą z bujanego fotelu. Wspomnimy tu chociażby o Rafaelu Marquezie, Diego Forlanie czy Timie Cahillu.
Dobra, startujemy.
A zaczynamy od najważniejszej osoby, czyli trenera. Wybór oczywisty – Ottmar Hitzfeld, który kończy z szatnią i chłopakami w krótkich spodenkach i teraz najpewniej zajmie wygodny fotel przeznaczony dla futbolowego eksperta w którejś z niemieckich telewizji. Umówmy się, kto jak kto, ale akurat on będzie pasował do niego jak ulał.
W bramce postawiliśmy na Julio Cesara. Nie jest to może bramkarz w pełni spełniony na Mistrzostwach Świata, ale na pewno ważna postać w najnowszej historii reprezentacji Canarinhos. Bohater finału Copa America 2004, w którym obronił karnego. Dwukrotny Zdobywca Pucharu Konfederacji. W Brazylii przyjął aż 14 bramek, ale bądźmy sprawiedliwi – swoje wybronił. Jego zmiennikiem – Faryd Mondragon. Najstarszy uczestnik finałów Mistrzostw Świata w historii (43 lata). Kozak. Kariery reprezentacyjne zakończyli również: Chorwat Stipe Pletikosa i Szwajcar Diego Benaglio.
Dalej mamy skromną trzyosobową linię obrony, ale i tak jest to mocna formacja. Philipp Lahm jeszcze sześć tygodni temu podnosił do góry najważniejszy puchar na świecie, a dziś jest już po drugiej stronie rzeki. W wieku 30 lat! Niemały szok. Za dwa lata na Euro byłby przecież w sile wieku, a i cztery, do następnego mundialu, też zapewne by wytrzymał. Widocznie uznał, że trzy medale mistrzostw globu i dwa Europy to wystarczający dorobek i pora na innych. Ten sam tok myślenia towarzyszył zapewne jego koledze z kadry, jeszcze o rok młodszemu, Perowi Mertesackerowi. Ma na szyi tyle samo medali co Lahm, teraz czas na podboje na niwie klubowej. Daniela van Buytena zaprosiliśmy do gry raczej z biedy wśród obrońców – dla nas zawsze będzie gościem, który dał się oszukać Radosławowi Matusiakowi – ale trzeba przyznać, że to również kawał historii belgijskiej piłki. Był członkiem reprezentacji zarówno w chudych latach, jak i teraz, gdy Czerwone Diabły mają paczkę, jak się patrzy. To też duża sztuka. Na ławce znaleźliśmy miejsce dla Jospeha Yobo, który jest rekordzistą pod względem występów w reprezentacji Nigerii. Kadrę pożegnał z przytupem – walnął samobója w meczu z Francją. Prócz nich braliśmy pod uwagę Emira Spahicia.
Największy tłok mamy w linii pomocy. Zaczynamy od Xabiego Alonso – dwukrotnego złotego medalisty mistrzostw Europy i Mistrza Świata, a potem… A potem jest jeszcze lepiej. Andrea Pirlo – facet, bez którego ciężko wyobrazić sobie kadrę Włoch. Nie tylko nam, bo nowy selekcjoner Antonio Conte już zapowiedział, że pierwszym zadaniem jakie przed sobą stawia jest nakłonienie wiekowego rozgrywającego do zmiany decyzji. Pirlo to oczywiście kolejny Mistrz Świata w naszym zestawieniu. Dalej Steven Gerrard, który – choć w kadrze nie osiągnął nigdy niczego wielkiego – na dużych turniejach nie schodził poniżej przyzwoitego poziomu. Może poza Euro 2004, ale nie wypada nie docenić kapitana The Reds. Jego kosztem na ławce posadziliśmy m.in. Franka Lamparda, który jest w podobnej sytuacji do Gerrarda – z reprezentacją ugrał niewiele. Następnie Xavi, przy którym wszelkie tłumaczenia wydają się zbędne. Był mózgiem drużyny, która przeszła do historii futbolu. Tyle. Na skrzydle znaleźliśmy miejsce dla Francka Ribery’ego. Szczerze mówiąc, trochę nas Francuz tą decyzją zaskoczył. Przecież za dwa lata wielka impreza odbywa się we Francji, tuż za rogiem jego domu! Ribery jeszcze weteranem nie jest (31 lat), tak więc naprawdę – wybaczcie – ciężko nam to pojąć. Oczywiście czytaliśmy o tym, że więcej czasu chce poświęcić rodzinie i tak dalej, ale bądźmy poważni, nie łykamy tego. W rezerwie umieściliśmy tych, o których już pisaliśmy. Mówisz Grecja, myślisz – Karagounis. Jest uosobieniem stylu reprezentacji Hellady. Żaden piłkarz nie kojarzy się bardziej z tym topornym, ale skutecznym futbolem. Jest i Zvjezdan Misimović. Piłkarz, który poprowadził Bośnię do największego – pierwszego w zasadzie – sukcesu w historii, czyli awansu na mundial.
W ataku niepodważalną pozycję ma Miroslav Klose, najlepszy strzelec w historii mundiali. Można więc zakładać, że pamięć o nim przetrwa przez – dajmy na to – następne 150 lat historii futbolu. Nielichy wyczyn. Ilu z dzisiejszych piłkarzy może pochwalić się takimi perspektywami? Miejsce u jego boku zająłby zapewne David Villa, ale zdążył już ogłosić zakończenie reprezentacyjnej kariery, a potem zdementować własne słowa. Prawdopodobnie nie ma wielkich szans na powołanie, ale koniec końców, pomijamy jego kandydaturę. W tym układzie stawiamy na Samuela Eto’o, który wygrał rywalizację z Didierem Drogbą. Obaj są legendami drużyn z Afryki, obaj nie zrobili furory na mundialach, ale Eto’o osiągnął więcej. Wygrał dwa Puchary Narodów Afryki. Dwa razy został też królem strzelców tej imprezy. Do tego rzucił złoty medal Igrzysk Olimpijskich. Drogba aż tak wypełnionej gabloty nie ma.
A na koniec Fred. Tak dla jaj.
