Zachód coraz bardziej nam odjeżdża – wszyscy powtarzają to zdanie jak mantrę. Prawda jest jednak taka, że w Polsce aferę z Fryzjerem w tle przerabialiśmy już przeszło dekadę temu, a w Niemczech wybuchła ona dopiero teraz. Z małą różnicą. U nas golili kluby, a tam strzygą piłkarzy. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że robią to tuż przed spotkaniem ligowym, po tym jak zawodnicy opłacili fachowcowi przelot samolotem i zaprosili go do hotelu na przedmeczowe zgrupowanie.
– Założyłbym się o 100 tysięcy euro, że piłkarze nie wpadną na coś takiego, żeby zamówić sobie fryzjera z Londynu, do hotelu, na mecz wyjazdowy. I bym ten zakład przegrał – mówił Ralf Rangnick, dyrektor piłkarskiego projektu Red Bulla, słowami przywodzącymi na myśl słynny cytat z „Chłopaki nie płaczą”.
O co chodzi? Ano piłkarze RB Lipsk wpadli na kapitalny pomysł. Przed wyjazdowym meczem z Eintrachtem Frankfurt zrzucili się na znanego jamajskiego fryzjera, który przyleciał do Niemiec prosto z Londynu tylko po to, żeby zadbać o ich fryzury przed tym spotkaniem. Brzmi głupio? Jeszcze jak, ale kto bogatemu zabroni. Na fotel wskoczyło dziewięciu zawodników, ośmiu z nich zagrało we Frankfurcie – Schick, Haidara, Adam, Upamecano, Mukiele i Nkunku wyszli w pierwszym składzie, a z ławki występ zaliczyli Poulsen i Lookman.
Pech chciał, że lider Bundesligi w tym starciu poległ i zmniejszył przewagę nad Bayernem, a o tym, jak zawodnicy zadbali o zachowanie koncentracji przed ważnym pojedynkiem, szybko dowiedział się Rangnick, który – ujmując to najdelikatniej jak potrafimy – był niezbyt zadowolony z ich pomysłu.
Dyrektor klubu z Lipska porównał to do gwiazdorzenia Francka Ribery’ego, który pochwalił się na Instagramie złotym stekiem, a potem zwyzywał ludzi, którzy zwrócili mu uwagę, że gra szefa. Bardziej przypomina to jednak wtopę Valentino Lazaro, który niezbyt przejął się tym, że zawalił mecz ligowy Hercie i kilka godzin później pochwalił się prywatnym samolotem, który wynajął żeby udać się na wakacje. Jak mawiał Hank Moody – wrong time, wrong place, wrong vagina. Ok, może bez tego ostatniego.
Być może, gdyby Eintracht udało się pokonać, sprawa rozeszłaby się po kościach, ale tak – no niestety. Inna rzecz, że Sheldon Edwards, bo tak nazywa się mistrz nożyczek z Londynu, niemieckim klubom najzwyczajniej w świecie przynosi pecha. Media szybko podłapały, że po jego wizycie Schalke przegrało z City 0:7, a Borussia dostała 0:3 od Tottenhamu.
Chłopaki z Lipska wpadli w kłopoty i kary nie unikną. My czujemy się natomiast trochę rozbawieni, bo faktycznie zachód znów w jakiś sposób pokazuje nam, że jesteśmy w miejscu, do którego słońce nie dochodzi. Lider Bundesligi zażyczył sobie fryzjera z Londynu, to fryzjer z Londynu przylatuje i ich obcina. Mistrzowie Anglii jakiś czas temu chcieli się pobawić z pięknymi paniami. I co? Włoskie modelki zapakowano do samolotu i dostarczono na miejsce, tak jak kurier dostarcza paczki.
A my nad Wisłą dalej przejmujemy się, że ligowiec wsuwa kebaba za dychę o trzeciej w nocy, albo zapalił jointa i wpadł na kontroli dopingowej. Szczytem nietaktu było natomiast to, że jakiś piłkarz wypił o dwa za dużo i zamiast iść grzecznie do domu, przewrócił świąteczny baner w centrum miasta. Panowie, nam ten mityczny zachód odjeżdża już nawet poza boiskiem.
Fot. Instagram