Nasz wczorajszy tekst o odwołaniu Jacka Bednarza wywołał tak duże i skrajne emocje, że poczuliśmy się w obowiązku dopisać do niego małe post scriptum. Jak należało się spodziewać, Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków szybko rozpoczęło akcję pt. „Wracamy na trybuny. Wszystkie ręce na pokład, żeby naprawić to, co zepsuł Bednarz”. Ale może zatrzymajmy się na chwilę i jeszcze raz zastanówmy czy naprawdę był tak fatalnym prezesem, jak się przekonuje.
Tylko żeby od początku było jasne: nie zamierzamy ani przez moment przekonywać, że był świetny, nieomylny ani nawet bardzo dobry w tym, co robił. Nie mamy najmniejszego interesu w tym, aby go bronić, nie dostrzegając argumentów drugiej strony. W trakcie jego półtorarocznej prezesury w Wiśle wykonał wiele ruchów, które sami opisywaliśmy i nieraz krytykowaliśmy. Dziwi nas jednak, tak zwyczajnie zaskakuje, jak łatwo niektórzy ludzie w kibicowskim środowisku ignorują proste fakty. Jak celnie wskazują: “ten jest winny. To właśnie on – największe zło, jakie nam mogło się przytrafić”.
Nam Bednarz w Wiśle zawsze będzie kojarzył się jednoznacznie: z notorycznymi próbami wychodzenia z tarapatów, z zaciskaniem pasa, z klubem biednym jak mysz kościelna, mającym na każdym kroku zaległości. Jednak nie przyjdzie nam do głowy, że to on tę Wisłę wpędził w kryzys, że ją doszczętnie zepsuł, że od niego się zaczęło. Specjalistów od wylewania kubłów zimnej wody na rozgrzane głowy ostatnio nie brakuje, ale chcielibyśmy na wstępie przypomnieć kilka prostych faktów. Wisła, kiedy Jacek Bednarz został jej prezesem, zajmowała 12. miejsce w Ekstraklasie, między Zagłębiem a Koroną. Miała w swojej kadrze – drogiego i słabego Jovanicia, drogiego Pareikę, drogiego Chaveza, drogiego Jaliensa, drogiego Ilieva czy drogiego Genkowa. Bednarz, jak tylko się pojawił, dołożył do tego niefortunnie słabych Sikorskiego, Quioto i Frederiksena, niemniej choćbyśmy bardzo chcieli dostrzec, nie widzimy tutaj klubu w fazie wspaniałego rozkwitu. Raczej klub sypiący się, nie grający w pucharach po zajęciu siódmego miejsca w lidze, w którym na dodatek pozaciągano już większość przyszłych długów. Zdaje nam się, że jednak nie przypadkiem już w 2012 roku dynamika przychodów jeszcze niedawnego mistrza Polski, według raportów Ernst&Young wyniosła -49 procent. Minus czterdzieści dziewięć. Innymi słowy: przychody, które rok wcześniej kształtowały się na poziomie 60 milionów złotych, spadły do 30.
Być może warto przypomnieć też od czego zaczął się konflikt Bednarza z kibicami. Czy nie od nieudanych negocjacji w sprawie złotówki od każdego biletu na rzecz stowarzyszenia kibiców? Wtedy jeszcze, choć Wisła wcale nie była w lepszej kondycji niż obecnie, fani prezesem jakoś się nie brzydzili. Nie nawoływali do bojkotu, nie łapali się za głowy jak on wszystko psuje – chcieli z nim nawet robić interesy. Dlatego – spokojnie. Lodu na głowy i przeanalizujmy bez emocji PLUSY i MINUSY jego pracy.
NAJPIERW MINUSY:
1. PROBLEM Z POZYSKANIEM SPONSORÓW
Jacek Bednarz na tym polu ponosił niemal same klęski. Za jego kadencji Wisła straciła kilku drugorzędnych partnerów, a nową umowę podpisała wyłącznie z Totolotkiem. Przy czym niewielka to zasługa Wisły – firma sama postawiła na mocną ekspozycję marki w Ekstraklasie, wyszła z inicjatywą i związała się z kilkoma klubami w kraju. Największą bolączką Wisły w tym okresie był (i jest) brak sponsora strategicznego. Chociaż, żeby być całkiem sprawiedliwym, należałoby przypomnieć, że Wisła nie miała na koszulkach innej marki niż Tele-Fonika od kiedy musiała rozstać się z Bet-at-home, a więc od 2010 roku. Po drugie – przed Bednarzem postawiono jasny cel: uzdrowienia i oczyszczenia klubu, nawet kosztem chwilowego spadku jego notowań i ambicji. To nie mogło pomóc w szukaniu inwestorów.
2. WYNISZCZAJĄCA WOJNA Z KIBICAMI
Za dużo już na ten temat napisaliśmy, nie chcemy jednoznacznie stawać po żadnej stronie barykady. Bednarz miał swoje racje, do pewnego momentu miał wsparcie rady nadzorczej oraz właściciela, miał też pretekst, by tę walkę podjąć, ale to nie zmienia faktu, że to właśnie za jego rządów doczekaliśmy się najniższej frekwencji na stadionie od dwóch dekad. Najstarsi krakowianie nie pamiętają meczów toczonych przy Reymonta w tak fatalnej atmosferze, jak to bywało w ostatnich tygodniach, zapełnienia trybun na poziomie 15 – 20 procent. I tak nędznych wpływów z biletów – również.
3. NOWY SYSTEM (NIE)SPRZEDAŻY BILETÓW
Patrząc z boku, sprawa wydaje się drobnostką, lecz wcale nią nie jest. To absolutnie kompromitujące, nie do przyjęcia, nie do pomyślenia, by w momencie, kiedy klub musi radzić sobie z protestującymi kibicami, nie umiał wyciągnąć ręki do tych ludzi, którzy mimo wszystko chcieli chodzić na jego mecze. Założenie było piękne: „rozwijamy się dla Was!”, nowy system sprzedaży, będzie łatwiej, lepiej, sprawniej. Ale wyszła lipa. Na trybunach protest, a tu przed startem rundy nawet nie da się kupić karnetu. W przyszłości owszem, będzie można, ale na razie niemożliwe. Z zażenowaniem patrzyliśmy z jednej strony na tysiące pustych krzesełek na stadionie, a z drugiej na ludzi tłoczących się przy kasach, często niemogących zdążyć z wejściem przed pierwszym gwizdkiem. Kibic, klient – zwłaszcza w sytuacji tak głębokiego kryzysu – powinien być traktowany: szybko, sprawnie, bezboleśnie. Tu było na odwrót.
4. MILIONY DLA GENKOWA I JOVANICIA
Bednarzowi nie udało się dojść do porozumienia z dwójką byłych zawodników – Cwetanem Genkowem i Milanem Jovaniciem, którzy rozwiązany kontrakty z winy klubu. W sprawie Bułgara sąd już orzekł konieczność wypłaty wszystkich należności pozostałych do końca umowy, co będzie kosztować Wisłę około 1,5 miliona złotych. Nie zanosi się, by klub mógł cokolwiek ugrać w analogicznym sporze z Jovaniciem, co boli jeszcze bardziej jeśli przypomnieć, że Serb zaliczył dokładnie sześć meczów w Ekstraklasie. Wielu stoi na stanowisku, że Bednarz rozegrał tę sprawę najgorzej jak się tylko dało. Po trzech miesiącach niespłaconych zaległości obaj zawodnicy mogli odejść z winy klubu. Bednarz nie nawiązał z nimi żadnej nici porozumienia. Sprawa została przegrana na całej linii, podczas gdy z kilkoma innymi piłkarzami dało się dogadać, negocjować. Spłacić część długów, przedstawiając propozycje rozwiązania sytuacji, ustalić terminy kolejnych przelewów. Prezes – prawnik miał tu być atutem.
5. NIKŁE ZYSKI Z TRANSFERÓW
Od czasów transferów Marcelo oraz braci Brożków, jedynym piłkarzem Wisły, którego udało się sprzedać za sumę większą od miliona euro, był w ostatnim oknie Michał Chrapek. Z jednej strony trzeba mieć świadomość, że położenie Wisły – kiepskie wyniki, brak promocji w Europie – sprawiło, że nie była ona dobrym oknem wystawowym. Z drugiej – klubowi zależało na spieniężeniu Osmana Chaveza, Marko Jovanovicia, Cwetana Genkowa czy Gordana Bunozy. Z całej czwórki w klubie został tylko Jovanović, zresztą chory i niezdolny do gry w piłkę. Reszty udało się pozbyć, ale nie na nich zarobić.
PLUSY:
1. REDUKCJA ZADŁUŻENIA I OBNIŻENIE KOSZTÓW
Bednarz pojawił się w Wiśle, by ustabilizować to, co rozchwiał zupełnie nieliczący się z kosztami i konsekwencjami duet Stan Valckx – Robert Maaskant. Miał sprawić, że Wisła wreszcie będzie płacić tyle, na ile ją w rzeczywistości stać, a nie tyle, ile kiedyś ktoś bez chwili refleksji wpisywał do kontraktów kolejnym zawodnikom. W skrajnie złym momencie Bednarz miał wręcz za zadanie uratować Wisłę przed bankructwem, widząc samo dno klubowego konta. Pod tym względem udało mu się zrobić wiele. Łączna suma wynagrodzeń nie przekracza dziś 10 milionów w skali roku, podczas gdy jeszcze nie tak dawno dochodziła do 30. Bednarz dosyć sprawnie wyczyścił szatnię z zawodników, którzy najbardziej obciążali budżet. Zresztą, koszty zredukował w wielu innych działach, dzień w dzień zaciskając pasa. Dzięki temu Wiśle udało się spłacić istotną część najpoważniejszych zobowiązań.
2. PRZEBUDOWA ZESPOŁU
Drużynie dryfującej donikąd Bednarz nadał nowy kierunek. Zaakceptował fakt, że w najbliższym czasie nie będzie to Wisła walcząca o tytuły, z rozmysłem ściągnął ją do poziomu ligowego średniaka. Jak dla nas – bez pieniędzy (i trochę przy pomocy Smudy) udało mu się zrobić zaskakująco wiele. Zadziwiająco mało zaliczył przy tym ewidentnych, bolesnych wpadek transferowych, które wcześniej mu się przytrafiały. Podpisał się pod kontraktami Stilicia, Dudki, Stjepanovicia, Brożka, Guerriera, Buchalika, Jankowskiego czy Sadloka – ludzi, którzy grają i generalnie nie zawodzą – jeszcze nie przegrali w tym sezonie meczu. Jasne, jest i druga strona medalu – kadra Wisły liczy dziś 13 – 14 w miarę poważnych zawodników. Przebudowa nie jest więc skończona, ale jej kierunek oceniamy pozytywnie.
3. PRZENIESIENIE BAZY DO MYŚLENIC I NOWA UMOWA WS. STADIONU
Jak powyżej – w każdym plusie można znaleźć jakiś minus, ale to w czasach prezesury JB Wisła zoptymalizowała koszty utrzymania swojej infrastruktury i dzierżawy stadionu przy Reymonta. Z miastem Kraków podpisała umowę na korzystanie z boiska oraz pomieszczeń administracyjnych, a z gminą Myślenice dotyczącą dzierżawy świeżo powstałego ośrodka treningowego – za rozsądną kwotę 900 tysięcy złotych rocznie. Wyszło znacznie taniej, trochę dalej, ale ciągle komfortowo.
Bednarz w czasach swojej prezesury chętnie rzucał daty, kiedy jego zdaniem Wisła wyjdzie z poważnych tarapatów. Mówił: jeszcze rok i będzie nas stać na więcej. Jeszcze rok i powinniśmy wyjść na prostą. Rok mijał i nagle okazywało się, że potrzeba kolejnego, bo rzeczywistość wciąż jest inna niż ją malowano. Konsekwentnie niwelował koszty, ograniczał wydatki gdzie się tylko dało, ale miał jednocześnie wielki problem, żeby skądkolwiek przynieść do klubu parę groszy. Z transferów – niewiele. Od sponsorów – nic. Nawet z biletów ochłapy. Wisła w jego erze nie zarabiała coraz więcej, a jedynie coraz mniej wydawała.
Tyle tylko, że aby uczciwie go ocenić, trzeba jeszcze mieć świadomość niektórych ograniczeń. Nie tylko tego, że czegoś nie zrobił, że coś się nie udało, ale dlaczego nie udała i jaka była na to szansa. Nam z powyższej charakterystyki ani nie powstaje obraz takiego prezesa, jakiego sami chcielibyśmy zatrudnić w swojej firmie, ani też człowieka całkiem nieudolnego. Koniec końców trudno nie zgodzić się z tym, co powiedział dziś Tadeusz Czerwiński. W czasach Bednarza – bez względu na jego motywację – Wisła stała się przedsiębiorstwem, które produkuje (show, emocje), ale nie sprzedaje (bilety, kibice na stadionie). Można przypisywać mu zasługi i wytykać błędy, ale ta sprawa w końcu musiała go pogrążyć.