Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

21 stycznia 2020, 13:51 • 10 min czytania 2 komentarze

Wracam z cyklem „Jak co wtorek…” i co najważniejsze: wracam z radością. Udało się doprowadzić do momentu, w którym zatęskniłem za pisaniem. Kiedy miałem go po dziurki w nosie – przestałem, bo nie ma nic gorszego niż oszukiwanie czytelnika wymuszonym klepaniem w klawisze. A potem tylko czekałem na to, czy chętka kiedykolwiek wróci, czy też zniknęła na zawsze i pozostanie mi jedynie biznesowa, a nie dziennikarska część działalności. I całkowicie szczerze informuję was – chętka wróciła. Jest w głowie kilka tematów, z którymi chciałem się podzielić, aczkolwiek temat pierwszego po powrocie odcinka – stety czy niestety – wykreował się sam.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Zbigniew Boniek kontra reszta świata.

Na początek muszę rozczarować wszystkich zwolenników spisków i wszelakich teorii wyborczych. Nikt tu – jak to sugerowano w komentarzach – nie przestawia wajchy. Zbigniewa Bońka uważam za najlepszego prezesa PZPN w historii związku (tu nie miał szczególnej konkurencji, no ale jednak) i nie dałbym sobie małego palca uciąć, czy kiedykolwiek pojawi się lepszy. Jeśli więc wydawało wam się, że teraz Weszło wspiera osobę X albo Y, a z Bońkiem przestaje się liczyć, bo przecież do końca kadencji niedaleko, to sugeruję spacer po świeżym powietrzu. Ludzie w Polsce szybko zaczynają się nudzić innymi osobami i nie brakuje takich, którzy znudzili się Zbigniewem Bońkiem, ale już za moment będą wzdychali: kiedyś to było. Bo czy się to komuś podoba czy nie, Boniek wziął PZPN dogorywający, skłócony wewnętrznie i miotami żenującymi aferami, a zostawi jako prężnie działającą firmę, która stale zwiększa przychody, a co za tym idzie: skalę działania.

Sędzia: W imieniu Polskiej Rzeczpospolitej Internetowej…
Tłum: ciiiiiiii.

A czy trzeba się z nim we wszystkim zgadzać? Co się takiego stanie, jeśli masz od kogoś inne zdanie? Mnie się zawsze wydawało, że nic. Mało tego – że to dobrze mieć inne zdanie, pokłócić się trochę, na zewnątrz można nawet udawać nieprzekonanego, ale trafne argumenty drugiej strony gdzieś z tyłu głowy zostają. A nawet jeśli argumenty drugiej strony nie są trafne i od razu je wyrzucasz do kosza z napisem „nonsens”? Boże Święty, cóż z tego? Jakie znaczenie ma to, czy ktoś uważa, że mniejsza liga jest lepsza, a inny – że większa? Albo, że jedni twierdzą, że wyjazd do USA jest cool, a drudzy, że nie? A może wszystko ma swoje plusy i minusy, tak po prostu?

Reklama

Sędzia: Za posiadanie innego zdania i podejrzenie o brak racji…
Tłum: uuuuuuu.

Jednak internet trochę przypomina mi te niepraktyczne kraniki w Anglii: jeden z lodowatą wodą, drugi z gorącą. I albo się zmrozisz, albo poparzysz. Dwa strumienie, które dla komfortu wszystkich powinny się zmieszać, co nadałoby dyskusji odpowiednią temperaturę. No ale nie: płyną sobie zupełnie niezależnie, wściekle i na koniec spotykają się dopiero w zlewie.

Skazuję cię na 10 lat upokorzeń, żartów i wykluczenia społecznego…
Tłum: taaaaaaaak! jeeeeee!

Ludzie, wyluzujcie, naprawdę. Można się spierać, to jest legalne. Można mieć inne zdanie, a potem iść na obiad. I przy obiedzie się spierać dalej. Spróbujcie kiedyś.

*

Zbigniew Boniek oburzył się, że na Weszło pojawił się tekst polemiczny do jego wystąpienia w moim programie. Z ręką na sercu: trochę go rozumiem. Można bowiem odnieść wrażenie, że ktoś przegrał starcie przed kamerą, więc tylko zaczekał, aż gość wyjdzie ze studia, by pokazać: hoho, jeszcze z tobą nie skończyłem!

Reklama

Moim zdaniem to ociera się o brak klasy. Można było trochę odczekać (i gdyby mnie zapytano, to powiedziałbym: zaczekać), mógł też Kuba Olkiewicz przedstawić swój punkt widzenia w swoim cotygodniowym, blogowym tekście, bo niejako przemówił głosem redakcji, a ja akurat w kilku kwestiach zupełnie się z nim nie zgadzam.

Z drugiej strony: no przecież jest oczywistym, że słowa wypowiedziane przez prezesa PZPN zawsze podlegają dyskusji, ocenie i chyba nie było zamysłem Zbigniewa Bońka powiedzieć czegoś, o czym wszyscy minutę po wyłączeniu kamer zapomną. Polemika jest częścią futbolu, a ta na Weszło była normalna, kulturalna, tylko być może z kiepskim timingiem.

Mówiąc krótko – burza w szklance (gorącej) wody.

*

Osobiście w kilku rzeczach zgadzam się ze Zbigniewem Bońkiem, a nie zgadzam z Jakubem Olkiewiczem, a w kilku – wręcz odwrotnie. Na przykład kwestia wyjazdu polskich zawodników do MLS. Prezes PZPN twierdzi, że prawdziwa piłka jest tutaj, w Europie i jeśli w tym sporcie chce się robić karierę, to właśnie tu. Natomiast Kuba napisał:

Cały ambaras z MLS polega na tym, że przez lata utarł się mit, że to liga dla emerytów. Sęk w tym, że dziś do tej ligi trafiają całkiem nieźli piłkarze, poziom rośnie i te rozgrywki przestały być już domem spokojnej starości dla podstarzałych gwiazd, którym znudziła się Europa. Nie widzimy różnicy między tym, że zdolny Polak trafi za kilka baniek euro do Belgii a tym, że zdolny Polak trafi za kilka baniek dolarów do Stanów Zjednoczonych.

Wydaje mi się, że Zbigniew Boniek patrzy ze swojej perspektywy: piłkarza wybitnego. I chyba nigdy nie był mistrzem wcielania się w rolę przeciętniaka. Natomiast my – tak szczerze – do MLS wysyłamy aktualnie przeciętniaków. Piłkarzy niezłych na naszą ligę, ale w skali światowego futbolu zawodników totalnie szarych i bez perspektyw na wielką karierę. Dla takich graczy Ameryka jawi się bajkowo.

Ale jeśli Kuba Olkiewicz nie widzi różnicy między MLS a Belgią… Cóż, ja widzę. Być może kiedyś MLS będzie jak Belgia, być może to przeobrażenie właśnie się dzieje, ale póki co w ostatnich 10 latach z Ameryki do europejskiej ligi z TOP5 za sumę od 4 milionów euro wzwyż trafiło 6 zawodników, przy czym tylko jeden transfer przekroczył 10 milionów euro. Natomiast z Belgii w ciągu ostatnich 10 sezonów do lig TOP5 za sumę od 4 milionów euro wzwyż trafiło około 70 zawodników, a tylko w sezonie 2019/20 było ich 17!

Jak więc można nie widzieć różnicy? Belgia jest trampoliną, nadaje karierze dynamikę, jest fabryką, a MLS jest wygodną, często końcową przystanią. Być może przestaje to być dom spokojnej starości (czy na pewno?), ale być może tworzy się tam dom spokojnej młodości?

Karierę można robić wszędzie i wszędzie można być szczęśliwym. Ale jeśli piłka nożna byłaby kinem, to Europa jest odpowiednikiem Hollywood. A MLS – Bollywood. Tak, tam daleko też są gwiazdy, są pieniądze, fajne życie, czasami ktoś nakręci w tamtej części świata „Slumdoga” i wtedy w ogóle robi się szum, ale generalnie to nie to samo. Po prostu: nie to samo.

Zgadzam się też z Bońkiem, że polskie kluby sprzedają byle szybciej i byle gdzie. Pytanie brzmi: czy mają wybór, biorąc pod uwagę swoje mini-budżety lub giga-długi, ale co do zasady: tak, za szybko i bez pomyślunku. Nie widzę w tym stwierdzeniu nic kontrowersyjnego. Czasami dzięki planowi, charyzmie, czy odpowiedniemu zarządzaniu ludźmi da się na jakiś czas zepchnąć interes finansowy zawodnika na drugi plan. Z jakiegoś powodu Dinamo Zagrzeb nie sprzedało Daniego Olmo pierwszemu chętnemu i teraz zamierza wziąć 30 dużych baniek, a zawodnik nie prowadzi strajku głodowego. Z jakiegoś też powodu FCSB (dawna Steaua) przytrzymuje swoich dwóch skrzydłowych – Mana i Comana – bo zamierza zgarnąć za nich sumy daleko większe niż wynosi rekord polskiej ekstraklasy.

A my chcemy polemizować z Bońkiem mówiącym, że rzucanie się na każde 4 miliony euro jest niepoważne? A za dwa tygodnie sami napiszemy, że niepoważne?

*

Mielić ponownie tematu o młodzieżowcu mi się nie chce. Początkowo byłem przeciw, teraz widzę plusy, nie mam jednoznacznej opinii, ale bliżej mi do stwierdzenia, że będzie z tego pożytek.

No i trudno nie zgodzić się z argumentem Bońka: – Skoro ciągle mówicie, że ta liga jest beznadziejna i nie ma w niej dobrych piłkarzy, to co za różnicę wam robi, jak zagra jeden młody?

*

Zarówno temat młodzieżowca, jak i formuły rozgrywek Olkiewicz trochę zbagatelizował, może słusznie. O formule rozgrywek napisał tak: „Naprawdę przestańmy mieszać w formule rozgrywek, bo to nie jest powód, przez który szorujemy po dnie w rankingu UEFA”.

I ja się zgadzam, przestańmy mieszać.

Tylko, że Boniek też się zgadza. On mianowicie mówi: przywróćmy 18 zespołów i przestańmy mieszać, zabetonujmy na 100 lat. Pomyliłem się z ESA37, popróbowaliśmy, nie wyszło.

Osobiście byłem zwolennikiem ESA37, ale tylko do momentu, gdy dzielono w niej punkty. Wówczas był to zamysł mający na celu eskalację emocji, rozumiałem to. Teraz zostało takie nie wiadomo co i nie wiadomo po co. Powrót do ligi 18-zespołowej mnie nie wzrusza, pozostanie w lidze 16-zespołowej też nie. Nie wydaje mi się, by poziom rozgrywek miał polecieć na pysk, jeśli dodamy jeszcze dwa zespoły, nie wydaje mi się też, by miał od tego wzrosnąć. Być może jest to korzystne z punktu widzenia wyceny praw telewizyjnych (bo od pieniędzy poziom wzrasta), ale na tym się nie znam.

*

Nie zgadzam się ze Zbigniewem Bońkiem, że trzeba być bezlitosnym w kwestii egzekwowania wymogów infrastrukturalnych. Jeśli ktoś ewidentnie gra na nosie, jak Sandecja – oczywiście. Ale jeśli przepisy licencyjne pozytywnie mobilizują władze miejsce do inwestycji w obiekty sportowe, to moim zdaniem rolą PZPN jest zachęcanie, by swoje plany realizowały.

Jeśli więc Raków Częstochowa realnie ruszy z budową stadionu, jeśli w lipcu będzie miał plac budowy zamiast obiektu – to wciąż super. Bo to oznacza, że machina ruszyła i przepis spełnił swój cel. Na taki klub można zaczekać, od grania w Bełchatowie nikt jeszcze nie umarł (chyba, trzeba zapytać Grety, bo ostatnio wizytowała to miejsce).

*

Czy trzecia drużyna pierwszej ligi jest na poziomie czternastej drużyny ekstraklasy? Szczerze? Nie wiem. Można się przerzucać procentami – ilu beniaminków spadało, ilu nie, ilu było w dolnej połówce tabeli, a ilu w górnej. Tylko, że to bez znaczenia. Nigdy w życiu nie powiedziałem sobie: uff, dobrze, że ta czternasta w tabeli drużyna nie spadła z ligi. Wręcz przeciwnie – 14. drużyna w tabeli z reguły (zawsze?) to była ta, na którą nie mogłem już patrzeć, ale niestety na skutek regulaminu w kolejnym sezonie musiałem. Dlatego nie nadaję się na adwokata zespołów, które zbierają po ryju przez cały rok, a na koniec mają punkcik więcej od jeszcze większych nieudaczników.

Czy jak awansuje trzeci zespół z pierwszej ligi to świat się zawali? A może wejdzie ktoś, kto będzie miał lepszy pomysł na zagospodarowanie środków z praw telewizyjnych? A może będzie rotacja co sezon – awans, spadek, awans, spadek?

Moje pytanie brzmi: co z tego? Co to za różnica, kto będzie okupował miejsca na dnie tabeli? Jak czasami dopcha się ktoś z Chojnic to co, reputacja ligi legnie w gruzach?

Kuba Olkiewicz: – Gdyby 14. drużyna spadała to spadłby Piast Gliwice i potem nie zostałby mistrzem Polski.

Ja: – No trudno. Robi to wam jakąś różnicę?

Moim zdaniem obecny system ma natomiast ten plus, że gdy o Ekstraklasę walczy sześć drużyn z pierwszej ligi (dwie awansują bezpośrednio, a cztery walczą w barażach), to realnie sześć-dziesięć miast musi już teraz zastanowić się nad inwestycjami w infrastrukturę, co w dłuższej perspektywie jest dla futbolu korzystne (dla kieszeni podatnika mniej, ale PZPN nie zajmuje się nadzorowaniem sposobu wydawania pieniędzy publicznych). Czy w Radomiu prezydent podpisałby dokumenty o inwestycjach w stadion, gdyby bezpośrednio awansowały dwie drużyny i nikt więcej? Nie jestem taki pewny. A skoro przepisy nawet do barażu dopuszczą wyłącznie drużyny, które w kwestii obiektów działają, to nie miał wyboru.

*

Na temat powołania Błaszczykowskiego moim zdaniem nie ma sensu polemizować, ponieważ Zbigniew Boniek i Jakub Olkowicz mają to samo zdanie, tylko jednemu nie wypada go głośno wyrazić, a drugi nie ma z tym problemu. Pisanie tutaj do Bońka, że Błaszczykowski niekoniecznie powinien jechać na Euro wydaje się przekonywaniem przekonanego, równie dobrze można byłoby apelować do wspomnianej Grety, by nie paliła węglem. Nie da się o to pokłócić.

Natomiast Brzęczek… Cóż, tu zgadzam się z Olkiewiczem, który napisał tak:

Boniek mówi, że nie można krytykować Brzęczka, jeśli nie widziało się żadnej jednostki treningowej przez niego przeprowadzonej. Cóż, jeśli nam bułka z piekarni nie smakuje, to mamy święte prawo powiedzieć, że piekarz dał ciała i że ta bułka nadaje się tylko na pociągnięcie jej z woleja. I wcale nie musimy do tego oglądać procesu dodawania mąki, analizowania lepienia ciasta czy śledzenia jednostki pieczeniowej.

Nie jestem optymistą przed zbliżającym się turniejem. Wydaje mi się, że właśnie obserwujemy zbliżającą się w stronę Ziemi asteroidę i gdy jest już ona bardzo blisko wywiązuje się taki oto dialog:

– Jebnie czy nie jebnie?
– Pożyjemy, zobaczymy.

Można i tak.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

2 komentarze

Loading...