25-latek z ligi portugalskiej, któremu przed kilkoma laty nie do końca powiodło się w Sampdorii. Na pierwszy rzut oka taki gość raczej nie wygląda na wymarzone wzmocnienie dla Manchesteru United, prawda? A jednak wszyscy na Old Trafford naprawdę wiele sobie dzisiaj obiecują w związku z planowanym transferem Bruno Fernandesa. Jest całkiem możliwe, że największy gwiazdor Sportingu Lizbona lada dzień podpisze z “Czerwonymi Diabłami” długoletni kontrakt i przeniesie się do Anglii za plus-minus 60 milionów funtów. Ole Gunnar Solskjaer chce z Fernandesa uczynić mózg ofensywy swojego zespołu. Zespołu, który ma w ataku pod dostatkiem talentu, ale brak mu wyrazistego lidera. Bo przecież nie można dłużej liczyć, że na takiego wyrośnie Jesse Lingard. O sposobiącym się do odejścia Paulu Pogbie nie wspominając.
Transfer Fernandesa od oficjalnego przyklepania dzielą w tej chwili pewne szczegółowe ustalenia, strony pomału dobijają ostatecznego targu. Niewykluczone, że kwota transferu zostanie jeszcze trochę przez lizbońską stronę podbita, a być może do Portugalii w rozliczeniu za Fernandesa powędrują jacyś piłkarze United. W tej chwili angielscy dziennikarze sugerują najczęściej, że Manchester przygotował na wymianę Marcosa Rojo i Andreasa Pereirę, a 60 baniek ma stanowić ostateczną sumę odstępnego. Ale portugalska strona negocjuje twardo i uparcie podbija stawkę.
Nie po to przedłużano z Fernandesem kontrakt w listopadzie, żeby teraz puścić go do Anglii w promocji.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Sporting zmaga się obecnie z potężnym zadłużeniem. Zależy mu zatem na tym, by dostać do United jak najwięcej szmalu w gotówce, ponieważ 30% od każdego transferu do portugalskiego klubu przechwytują z automatu wierzyciele. Dlatego dopinanie interesu trwa tak długo.
Jak trudno jest dogadać się ze Sportingiem w kwestii transferu Fernandesa, najlepiej wiedzą w Londynie. Latem tego roku zawodnika bardzo mocno próbował do siebie ściągnąć Tottenham, lecz finalnie nic z tych starań nie wypaliło i niepocieszeni londyńczycy wypożyczyli awaryjnie Giovaniego Lo Celso z Betisu. – Tottenham oferował mi wszystko, czego tylko mogłem zapragnąć – mówił sam Bruno. – Atrakcyjną rywalizację, ważną rolę w zespole. Wiedziałem, że dokładają wszelkich starań, by mnie do siebie ściągnąć. To mnie dodatkowo przekonywało, że wybrałem dobry kierunek. Rozmawiałem tylko z Tottenhamem, inne oferty od razu odrzuciłem. Ale koniec końców o wszystkim decyduje przecież Sporting.
Prawda, Sporting. I Jorge Mendes, wszechmocny agent piłkarski, który osobiście dopina obecnie transfer Fernandesa do United. A chwilkę wcześniej przyklepał też wypożyczenie innego reprezentanta Portugalii, Gedsona Fernandesa, który trafił z Benfiki do… Tottenhamu.
Dwie pieczenie na jednym ogniu? W tej chwili wydaje się – mimo pewnych perturbacji – wielce prawdopodobne, że lada dzień Bruno opuści Estádio José Alvalade. Możliwe, że jego ostatnim występem w barwach Sportingu będą dzisiejsze derby Lizbony. “Lwy” przed własną publicznością podejmą Benficę – fajne okoliczności dla ewentualnego pożegnania, choć pojawiają się też pogłoski, że Portugalczyk już na boisko w barwach Sportingu na wszelki wypadek nie wybiegnie. – Słyszałem jak ktoś powiedział, że Fernandes nie jest wart pieniędzy, jakie Manchester ma za niego zapłacić. To głupota. On jest wart o wiele więcej – mówi z przekonaniem Silas, trener Sportingu. – Poza wielkim wpływem na ofensywę, poświęca się też dla zespołu w grze obronnej. Bruno jest naszym najlepszym, najbardziej wartościowym zawodnikiem. Dlatego rozumiem, że wzbudza takie zainteresowanie na rynku.
Fernandes w zespole ze stolicy Portugalii gra od 2017 roku. Nie trafił jednak na najlepszy okres w dziejach klubu. Sporting w ostatnich latach odstaje klasą od Benfiki oraz Porto, właściwie głównie ze względów historycznych zalicza się go wciąż do portugalskiej “wielkiej trójki”, ponieważ tak naprawdę mamy już do czynienia z “wielką dwójką”. Jeżeli jednak jakiś zawodnik “Lwów” swoją klasą dorównuje największym gwiazdom odwiecznych rywali, to na pewno jest nim Fernandes. W sezonie 2017/18 ofensywny pomocnik zanotował na swoim koncie double-double: dziesięć goli i jedenaście asyst. W kolejnych rozgrywkach wskoczył na jeszcze wyższy poziom – dwadzieścia goli i trzynaście asyst to już jest naprawdę imponujący wynik, nawet jak na realia portugalskiej ekstraklasy.
W bieżącej kampanii Bruno nie zwalnia tempa – po piętnastu ligowych kolejkach ma na swoim koncie osiem goli i siedem asyst. Każdym występem potwierdza swoją wielką klasę, czasem wręcz przerastając swoich kolegów z zespołu.
– Bruno Fernandes od ponad dwóch lat jest zawodnikiem robiącym wielkie wrażenie w rozgrywkach Ligi NOS – twierdzi Radek Misiura, miłośnik portugalskiego futbolu, pilnie śledzący tamtejsze rozgrywki. – Mamy do czynienia z piłkarzem, który w Sportingu przewyższa swoich kolegów z drużyny umiejętnościami o co najmniej dwie klasy. Fernandes najlepiej odnajduje się w klasycznych formacjach, gdzie gra się bezpośredni futbol. Mam tu na myśli ustawienia 4-3-3 czy 4-2-2-2. Pełni w nich funkcję środkowego pomocnika ofensywnego. Jest zawodnikiem niezwykle inteligentnym, mającym zdolność odnajdywania się w ciasnych obszarach. Jego kreatywność i wizja czynią go znakomitym atakującym pomocnikiem. Potrafi zagrać dokładny daleki pass. W ubiegłym sezonie zaliczył kilkanaście asyst. Co mecz notuje średnio 4 kluczowe podania.
Jego kariera rozwijała się dość dziwacznym torem – Fernandes wiele lat spędził w szkółce Boavisty (co nie może dziwić, urodził się bowiem w miejscowości Maia, leżącej w dystrykcie Porto), ale w 2012 roku – jako osiemnastolatek – przeniósł się niespodziewanie do włoskiej Novary i tam zaczął stawiać pierwsze kroki w seniorskim futbolu. – Szansa wyjazdu do Włoch pojawiła się trochę znikąd – przyznał portugalski zawodnik. – Skaut Novary odwiedził nas, żeby zakontraktować innego juniora Boavisty. Obejrzał kilka treningów i zrezygnował z tamtego zawodnika, a wybrał mnie. Szybko namówił swój klub, żeby jak najszybciej zmienić plany i podpisać ze mną kontrakt.
Najwyraźniej talent Fernandesa był tak oczywisty, że nie można było zwlekać.
Nastolatek po przeprowadzce do Italii grał początkowo razem z młodzieżowcami Novary, lecz szybko został przeniesiony do pierwszego zespołu i zadebiutował w Serie B. W sezonie 2012/13 udało mu się z ekipą Gli Azzurri zająć piąte miejsce na zapleczu włoskiej ekstraklasy, co zapewniło Novarze udział w barażach o awans do elity. Promocji jednak nie udało się wtedy wywalczyć, a młodym Portugalczykiem zainteresowało się natychmiast Udinese. Trener Francesco Guidolin był oczarowany możliwościami Fernandesa. – Szybkość, technika, elastyczność – to trzy cechy, które go wyróżniają – mówił szkoleniowiec klubu w rozmowie z Corriere dello Sport. – Biorąc pod uwagę jego młody wiek i taktyczną trudność naszej ligi, uważam że Bruno radzi sobie nadzwyczaj dobrze. Może zagrać w środku boiska, na skrzydłach, a także za plecami Antonio Di Natale. Będziemy mieli z niego mnóstwo pożytku.
Co ciekawe – włoscy dziennikarze porównywali wtedy Fernandesa do Joao Moutinho i Andrei Pirlo, a zatem środkowych pomocników, operujących piłką dość głęboko. Portugalczyk dopiero po latach udowodnił, że ciąg na bramkę ma nie mniejszy niż sam Di Natale.
– W lokalnej prasie nazywano go najpierw “Maradoną z Novary” – wspomniał portugalski publicysta, Bruno Roseiro, który opisał historię Fernandesa na łamach Observadora. – Udinese zabezpieczyło sobie współwłasność jego karty zawodniczej za około 2,5 miliona euro. Początkowo miał pewne kłopoty z dostosowaniem się do gry w nowym zespole. Mówiło się nawet, że zostanie wypożyczony z powrotem do Serie B, żeby otrzaskać się lepiej z włoskim futbolem. Ale w listopadzie 2013 roku wreszcie zadebiutował w lidze i potem już nie wypadł ze składu. Chwalił go nawet przewrotnie Di Natale, mówiąc: “Bruno Fernandes działa mi na nerwy. Przede wszystkim dlatego, że jest tak młody, a już najlepszy z nas wszystkich. Ma niesamowity talent. Jego problem polega na tym, że podczas niektórych meczów czuje się zbyt wygodnie”.
– Myślę, że Antonio miał do mnie pretensje o zbyt małe zaangażowanie w odbiór piłki. Byłem aktywny w grze do przodu, radziej angażowałem się w defensywę – opowiadał samokrytycznie Fernandes. – Cieszę się, że mówił mi takie rzeczy i pomógł mi w rozwoju.
Trzy udane sezony w ekipie Zebrette zaowocowały kolejnym transferem. W 2016 roku Fernandes trafił do Sampdorii na roczne wypożyczenie z obowiązkiem wykupu po jego zakończeniu. U Marco Giampaolo czekały zatem Portugalczyka kolejne korepetycje z taktyki, których prawdopodobnie nigdy by nie otrzymał, kształtując się piłkarsko w ojczyźnie. – Wiedziałem, że w Genui znajdę Giampaolo, dlatego byłem bardzo podekscytowany moim transferem do Sampdorii – wyznał Fernandes w rozmowie z Il Secolo XIX. – Śledziłem jego poczynania w Empoli, bardzo podziwiam tego trenera. Piotr Zieliński wiele mi o nim opowiadał. Teraz staram się zrozumieć proponowane przez niego mechanizmy.
Generalnie sezon spędzony w Genui średnio się jednak Fernandesowi udał. Bruno oczywiście grał regularnie, notował w gruncie rzeczy sporo naprawdę udanych, ciekawych występów, strzelił kilka bramek, posyłał świetne otwierające podania. Niby nie było więc źle. Lecz reżim taktyczny Giampaolo na dłuższą metę Portugalczykowi chyba po prostu nie pasował.
Włoch powierzył nowemu podopiecznemu naprawdę newralgiczną rolę w swojej ukochanej formacji 4-3-1-2, ustawiając Fernandesa na dziesiątce, za plecami duetu napastników. Trudno jednak było wciąż przecież nieopierzonemu zawodnikowi poradzić sobie z tak dużą odpowiedzialnością, biorąc pod uwagę, że Sampa grała dość specyficzny futbol, w formacji bez skrzydłowych. Bruno chyba po prostu nie był jeszcze do końca gotowy, żeby pełnić w Genui rolę głównego reżysera gry. Zdaje się, że zbyt wiele od niego na boisku zależało.
Później Giampaolo miał jeszcze ponoć podejmować próbę ściągnięcia Fernandesa do Milanu, ale jego starania spełzły wówczas na niczym.
Po powrocie z mistrzostw Europy u-21 w 2017 roku (Portugalia na polskich boiskach nie wyszła z grupy) ogłoszono powrót Fernandesa do ojczyzny. Sampdoria sprzedała Bruno do Sportingu Lizbona za około 10 milionów euro, zapewniając też sobie 10% zysku z kolejnego transferu Portugalczyka. Fernandes był jednym z pierwszych zawodników, których na swojej liście życzeń umieścił Jorge Jesus, wówczas szkoleniowiec Sportingu. Sam piłkarz nie ukrywał podekscytowania perspektywą występów w jednym z najsłynniejszych portugalskich klubów. I jego entuzjazm widać było na boisku – Sporting przez jakiś czas pozostawał w grze o mistrzostwo kraju, a sam Fernandes fenomenalnie się odnalazł w taktyce Jesusa, który ustawiał go najczęściej za plecami rosłego snajpera, Basa Dosta.
Dost walnął wtedy trzydzieści cztery gole we wszystkich rozgrywkach, w samej tylko portugalskiej ekstraklasie notując dwadzieścia siedem trafień. Duża w tym zasługa Fernandesa, który wypracował Holendrowi wiele z jego bramek.
Później klub z Lizbony zaczął coraz głębiej pogrążać się w kłopotach organizacyjno-kryminalno-finansowych. Wiosną 2018 roku doszło do eksplozji. Przypomnijmy w telegraficznym skrócie: “Ekscentryczny prezydent klubu, Bruno de Carvalho, obsmarował swoich piłkarzy w mediach społecznościowych. Najbardziej dostało się zagranicznym zawodnikom, ale nie upiekło się właściwie nikomu. Co ciekawe taki wpis 46-latka właściwie nikogo nie dziwił, bo porażka w ostatnim meczu była dla niego tylko pretekstem, by ponownie obrazić swoich piłkarzy. Tym razem jednak zawodnicy nie zamierzali udawać, że nic się nie dzieje i wydali specjalne oświadczenie: – Zawsze walczymy dla naszego ukochanego klubu, dla naszych fanów, a także dla samych siebie. Z tego powodu wyrażamy w tej wiadomości nasze duże niezadowolenie z powodu publicznego komentarza naszego prezesa po meczu, w którym nie osiągnęliśmy takiego rezultatu, jaki chcieliśmy. Nie mamy wsparcia od osoby, która powinna nas wspierać w złych chwilach. W końcu jest naszym liderem. Poza tym uważamy, że niezależnie od okoliczności takie sprawy powinny być rozwiązywane wewnątrz grupy.
Efekt? Bruno de Carvalho zakomunikował, że zawiesza wszystkich graczy, którzy podpisali się pod oświadczeniem. Nazwisk było 18, a właściwie 19, bo Bas Dost nie strzelił parafki tylko dlatego, że nie posiada kont na portalach społecznościowych. Gdy jednak dowiedział się o całej akcji, od razu poparł kolegów z drużyny. Co prawda sytuacja rozeszła się po kościach i zawodnicy zagrali w kolejnym meczu, ale raptem miesiąc później stało się coś jeszcze gorszego. Otóż po wstydliwej porażce Sportingu z Maritimo sześćdziesięciu zamaskowanych idiotów wtargnęło do szatni i pobiło piłkarzy oraz trenera, Jorge Jesusa. Pierwszy oberwał szkoleniowiec, a następnie dostało się Fredy’emu Montero, Williamowi Carvalho, Marcosowi Acunie, Josipowi Misiciowi i Basowi Dostowi”.
Najlepsi piłkarze Sportingu zaczęli naturalnie uciekać z klubu. Fernandes został, by dalej reprezentować barwy “Lwów” i nie dopuścić do całkowitej degrengolady zespołu, choć on także ucierpiał w całej tej haniebnej burdzie. Nie ma jednak wątpliwości, że dla zawodnika dwa razy z rzędu wybieranego najlepszym piłkarzem ligi portugalskiej, pogrążony w kłopotach Sporting stał się zwyczajnie za ciasny.
Jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało, szkoda marnować swój prime-time na występy w tak zdezorganizowanym klubie.
Pytanie jednak, czy Bruno Fernandes okaże się właściwym zawodnikiem dla Manchesteru United?
Cóż, nie sposób zgadnąć. Nie tacy jak on na Old Trafford okazywali się niewypałami. Można sięgać daleko w przeszłość i wspomnieć choćby Juana Sebastiana Verona, który w realiach Serie A był jednym z najlepszych środkowych pomocników na świecie, a po przenosinach do Anglii kompletnie zmarniał i został zapamiętany jako transferowy niewypał. A trafiał do drużyny znacznie mocniejszej i lepiej poukładanej niż ta, którą dzisiaj dowodzi obecnie Ole Gunnar Solskjaer. Niemniej – jeżeli Fernandesowi uda się przełożyć swoją wspaniałą grę w portugalskiej ekstraklasie na realia Premie League, może się okazać, że ściągnięcie Portugalczyka na Old Trafford to transferowy strzał w dziesiątkę. Bo nikt już dzisiaj przecież nie liczy na to, że liderem drugiej linii “Czerwonych Diabłów” zostanie Paul Pogba – za wiele złej krwi jest między Francuzem i klubem, żeby mogło dojść do cudownego pojednania. Jesse Lingard? Za cienki w uszach. Juan Mata? Dla niego jest już z kolei za późno.
Ofensywa United rozpaczliwie poszukuje reżysera, lidera, dowódcy. Zwał jak zwał. Piłkarza kreatywnego, biorącego na siebie odpowiedzialność za piłkę. Zawodnika pełnego pasji. Fernandes wszystko to w sobie ma.
Pod pewnymi względami przypomina Franka Lamparda – ma świetnie czutkę do wejścia w pole karne przeciwnika w tak zwane drugie tempo, co stwarza mu mnóstwo okazji strzeleckich. Do tego kapitalny przegląd pola, niezły strzał z dalszej odległości, dobra technika użytkowa, pełen spokój na boisku. Po prostu playmaker.
– Istotnym atutem kapitana Sportingu jest umiejętność wykończenia akcji – potwierdza Radek Misiura. – Fernandes dysponuje bardzo dobrym uderzeniem zza pola karnego. W ekipie „Lwów” wykonuje każdy stały fragment gry. Nad biciem rzutów różnych musi jeszcze popracować, ale strzelanie z jedenastu metrów ma opanowane do perfekcji. Uważam, że szybko potrafi podjąć decyzję w kluczowej fazie akcji, aczkolwiek nie zawsze jest ona trafna. Zbyt często napala się na strzał. Generalnie jednak Bruno dysponuje wielkim wachlarzem umiejętności, który ciężko będzie zaprzepaścić. Różnie można natomiast definiować jego charakter. Z jednej strony jest liderem z krwi i kości, mającym wielki temperament, a z drugiej jego bezwzględny charakter często nie idzie w parze z podstawowymi zasadami etyki. Mam tu na myśli jego dużą ekspresywność, którą emanuje w znaczących meczach. Bruno w wyniku frustracji często ucieka się do nieprzemyślanych zachowań. Podczas meczów zdarzyło mu się powiedzieć kilka gorzkich słów w stronę sędziego. Ponadto we wrześniu 2019 roku do sieci wyciekło nagranie, w którym Bruno oskarża swoich kolegów z zespołu o brak zaangażowania i woli walki.
Jak się nad tym chwilkę zastanowić – czy właśnie gościa o takim charakterze nie potrzebuje dzisiaj ekipa United?
– Osobiście nie mogę doczekać się momentu, w którym Bruno Fernandes w końcu zaatakuje topową ligę – przyznaje Misiura. – Ciekaw jestem, jak 25-latek odnajdzie się w środowisku, w którym będzie sporo graczy o podobnych lub wyższych umiejętnościach. Za dobry przykład posłuży nam jego gra w reprezentacji Portugalii, w której nie ma statusu supergwiazdy. Nie jest w niej decydującym czynnikiem. Musi przykuwać większą uwagę do założeń taktycznych. Warto jednak zaznaczyć, że u szkoleniowca Fernando Santosa było mu bliżej do typowego box-to-box. Podobna sytuacja może mieć miejsce w nowym klubie Bruno.
Jeżeli Manchesterowi uda się w końcu dogadać transfer z Mendesem i Sportingiem, może wyjść z tego naprawdę poważne wzmocnienie klubu z Old Trafford. Fernandes wkracza w swój najlepszy piłkarsko czas. Trafi do klubu, który go naprawdę potrzebuje. Zostanie otoczony zawodnikami, którzy mają wielkie możliwości, ale brakuje im na murawie przywódcy. Gdyby chodziło o zespół inny niż Manchester United, można by było nawet rzec: transferowy pewniak.
Ale skoro mówimy o “Czerwonych Diabłach”, to lepiej się na razie wstrzymać z jakimikolwiek werdyktami.
fot. NewsPix.pl