Mija już prawie osiem lat od wyjazdu Maksymiliana Stryjka z juniorów Polonii Warszawa do Sunderlandu. W barwach “Czarnych Kotów” nigdy nie udało mu się zadebiutować. Siedział na ławce w Premier League, Championship i League One, ale na boisku się nie pojawił. Jego kariera przybierała zaskakujące obroty – w 2017 roku został powołany do reprezentacji U-21 na finały rozgrywanych w Polsce mistrzostw Europy, a zaledwie rok później bronił w piątej lidze angielskiej, w której zresztą został na dłużej. Dopiero tego lata 24-letni dziś bramkarz się odbił: trafił do Livingston ze szkockiej ekstraklasy i na razie ma na koncie dwa mecze ligowe. Co ciekawe, oba z Rangersami, z którymi zmierzy się Lech Poznań, więc można uznać go za eksperta w temacie zespołu z Glasgow. W miniony weekend on i koledzy przegrali z nim 0:2.
Rozmawiamy o tym meczu i o “The Gers”, ale nie tylko. Dlaczego nie przeszedł ani do Wisły Płock, ani do Widzewa Łódź? Który as Sunderlandu zjadał siedem tostów z Nutellą na śniadanie? Czemu Sam Allardyce miał zawsze świetną atmosferę w szatni? Jaka jest specyfika piątego poziomu rozgrywkowego w Anglii? Co jest powodem degrengolady Sunderlandu i dlaczego nie podoba mu się zbierający dobre recenzje film o tym klubie? Skąd wzięła się jego fascynacja Rosją? Zapraszamy.
Dwukrotnie zagrałeś w tym sezonie przeciwko Rangersom – najpierw było 0:0, teraz 0:2. Jakie wrażenie na tobie zrobili?
W pierwszym meczu jako drużyna super wypadliśmy w defensywie, więc zbytnio nam nie zagrażali. Poza jednym strzałem z rzutu wolnego nie miałem bardziej wymagających interwencji. Myślę, że Rangersi trochę nas wtedy zlekceważyli i również dlatego tak to wyglądało. Jeśli chodzi o to 0:2… Czegoś nam zabrakło, szczególnie przed przerwą. Pierwszy gol padł po stracie, niepotrzebne kiwanie, ale przede wszystkim byliśmy za mało agresywni, za bardzo się cofnęliśmy i od razu wpuściliśmy rywala na swoją połowę. Z przodu czterech ich zawodników ciągle się rotowało i szybko dostaliśmy dwa ciosy. Później chodziło już bardziej o to, żeby nie było kolejnych, niż o odrabianie strat. Dopiero w drugiej połowie graliśmy trochę lepiej, nawet mieliśmy jakieś sytuacje.
Jermain Defoe strzelił ci takiego gola, że mógłbyś mu tylko bić brawo, choć oczywiście nie wypadało.
Na początku jeszcze jeden z kolegów krzyczał, żebym wyszedł do piłki, ale od razu zobaczyłem powtórki na stadionowym telebimie i stwierdziłem, że nie było szans na coś takiego. A już tym bardziej, że Defoe uderzał ze swojej gorszej, lewej nogi. Gdyby próbował prawą, mógłbym go jakoś rozczytać. Cóż, jak mam puszczać bramki, to tylko takie.
Rangersi to dziś bardziej jakościowy zespół niż Celtic?
Moim zdaniem na ten moment tak. Jeszcze daleko do końca sezonu, ale są w stanie zdobyć mistrzostwo.
Potwierdzisz, że to przeciwnik o tyle niewygodny, że do tradycyjnego wyspiarskiego grania dokłada dużo jakości czysto piłkarskiej?
W pierwszym meczu z nami czegoś im brakowało, za bardzo nie imponowali. W niedzielę widać było już, że od tamtego czasu ta drużyna się dotarła i stała bardziej zgrana. W pierwszej połowie Rangersi bardzo dobrze nas rozklepywali. Są też bardzo dobrze przygotowani taktycznie. Jak mówiłem, czwórka ich ofensywnych zawodników ciągle się rotowała i wyciągała obrońców ze swoich pozycji, trudno było za nimi nadążyć. W składzie mają wielu doświadczonych i jakościowych piłkarzy. Nie oszukujmy się, to topowa drużyna, w Lidze Europy grała jeszcze po lockdownie i zapewne spokojnie wyjdzie teraz z grupy.
To, że zaliczyłeś dwa występy w szkockiej ekstraklasie i oba dotyczyły “The Gers”, nie było przypadkiem.
Tak, Robbie McCrorie jest wypożyczony z Rangersów do Livingston, ale klauzula zabrania mu występów przeciwko temu klubowi. I w ten sposób rozmawialiśmy przed podpisaniem kontraktu. Chciałem grać, mam już 24 lata, obiecano mi wszystkie mecze w krajowych pucharach i właśnie ligowe spotkania z Rangersami. No i oczywiście na bieżąco trwa rywalizacja, ale generalnie McCrorie zaczynał jako jedynka.
Czyli teraz znów wracasz na ławkę?
Nie wiem. Wyniki mamy jakie mamy, może trenerzy uznają, że warto coś na dłużej zmienić, ale to nic pewnego.
LECH SPRAWI SENSACJĘ W GLASGOW? KURS 8.00 W TOTALBET! REMIS WYCENIONY PO KURSIE 5.00
Miejsce w tabeli nie jest tragiczne, ale punktów macie mniej niż meczów. Jednak rozczarowanie?
To liga, w której wygrasz dwa mecze i jesteś już w pierwszej szóstce. Na pewnym etapie też takie miejsce już w tym sezonie zajmowaliśmy. Nie jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy, chcemy pójść w górę. W poniedziałek rozmawialiśmy w swoim gronie. Plan jest taki, żeby w następnych jedenastu kolejkach zdobyć przynajmniej 15 punktów, co pozwoliłoby wyjść na prostą. Najbardziej bolą porażki ze słabszymi ekipami. St. Mirren czy Hamilton Academical są niżej w tabeli, a z nami wygrywały. Nasz podstawowy problem to brak skuteczności. Gdyby stała ona na lepszym poziomie, to na podstawie samej gry już dziś pewnie bylibyśmy w szóstce.
Tabela pokazuje, że szkocka liga to w zasadzie dwie grupy: Rangers, Celtic, Aberdeen i Hibernian oraz reszta.
Sporo może namieszać koronawirus. Podobno dość zaawansowane są pomysły, by dawać walkowery, gdy jakiś zespół przebywa na kwarantannie. Jeśli tak się stanie, mające dwa zaległe spotkania Motherwell zaraz dostanie gratisowe sześć punktów. Dla mnie byłby to żart, bo przecież często klub nie ma wpływu na taki rozwój wypadków. Są różne obostrzenia, trzymanie dystansów w szatni, ale w praktyce to gra pozorów. W jednym czy drugim miejscu mamy maseczki, a w autokarze już nie. I tak jesteśmy chyba najbezpieczniejszą grupą w kraju, testują nas dwa razy w tygodniu.
Skąd takie pomysły z walkowerami?
Chodzi o straty finansowe, gdy zespół się wycofuje. Zaplanowana transmisja się nie odbywa i tak dalej. Tak nam to tłumaczyli.
Latem odetchnąłeś z ulgą po transferze do Livingston? W tamtym sezonie występowałeś w piątej lidze angielskiej, twoja kariera zjechała na boczny tor.
Za długo siedziałem w Sunderlandzie. Już po spadku z Championship trzeba było się pożegnać. Naiwnie jednak wierzyłem, że skoro znów jest nowy trener i nowy sztab, to może wreszcie dostanę szansę. Nie oszukujmy się: jeśli masz dwóch bramkarzy-seniorów, którzy zarabiają zdecydowanie więcej niż ty, jakoś ich obecność trzeba uzasadnić, to oni muszą grać. Zawsze będą przed tobą.
Do piątoligowego Eastleigh najpierw byłem wypożyczony na pół roku, a po rozstaniu z Sunderlandem trafiłem tam na dłużej. W marcu, gdy zaczęła się ta cała pandemia, wróciłem do Polski, ale chciałem dalej być za granicą. Moim celem była gra gdzieś na Wyspach w najwyższej lidze – już mniejsza z tym, w jakim kraju. No i akurat po jakimś czasie zgłosiło się Livingston, żebym przyjechał na testy. Potrenowałem, wystąpiłem w trzech sparingach i spodobałem się. Nie do końca wiedziałem, jak to będzie, bo wypożyczyli już od Rangersów McCroriego, ale ustaliliśmy rzeczy, o których wspominałem i podpisaliśmy umowę na trzy lata. Wracając więc do twojego pytania: tak, spadł mi kamień z serca.
O odejściu z Sunderlandu dowiedziałeś się w nietypowy sposób.
W Anglii nie jest on aż tak rzadki, ale na pewno zawodnik wolałby inaczej. Byłem na urlopie w Chorwacji, wchodzę sobie na Twittera i widzę “o, nie przedłużają umowy”. Zadzwoniłem do trenera z pytaniem, co jest grane, bo przecież byliśmy już po słowie, że zostaję na kolejny rok. Powiedział, że spróbuje to odkręcić, ale nic nie dało się zrobić. Namieszał dyrektor sportowy, który ogólnie ma w środowisku opinię trudnego człowieka. Najlepiej mieć agenta, który z nim współpracuje, wtedy się z nim dogadasz. Ja akurat miałem agenta z Polski. Teoretycznie dyrektor nie odbierał maili i telefonów, potem niby oferta była, ale z obniżonym wynagrodzeniem. Odpowiedziałem, że teraz to już muszą mnie przepłacić (śmiech). Nie miałem ochoty na dalsze rozmowy.
OBIE DRUŻYNY STRZELĄ GOLA? 1,92 W TOTALBET!
Pierwszy raz na wypożyczenie z Sunderlandu poszedłeś do czwartoligowego Accrington Stanley. Poprzestałeś tam na jednym meczu…
W debiucie po paru minutach doznałem kontuzji, naciągnąłem “dwójkę”. Miałem się leczyć trzy tygodnie. Po dwóch tygodniach wszystko fajnie się goiło, więc trener bramkarzy stwierdził, że mnie weźmie na trening dynamiczny na gumach. Uraz się odnowił, a zamiast trzech tygodni leczenia wyszło sześć. Potem siedziałem już tylko na ławce, mój rywal ugruntował swoją pozycję. W styczniu stwierdziłem, że chcę odejść, bo trwanie w tym układzie nie ma sensu.
Zanim poszedłem do Accrington, chciała mnie wypożyczyć Wisła Płock. Wszystko zdawało się zmierzać ku dograniu tematu, ale wtedy w Sunderlandzie stwierdzili, że albo pójdę do League Two, albo nie pójdę nigdzie. Cóż miałem robić, poszedłem tam.
Mówiłeś, że powinieneś odejść od razu po spadku do League One. Miałeś wtedy jakieś oferty?
Nie. Brakowało mi mądrego doradcy. Miałem też na miejscu dziewczynę, więc stwierdziłem, że już dobra, jeszcze zostanę. Odczuwałem jakiś sentyment do Sunderlandu, liczyłem, że szybko wrócimy do Championship, przedłużymy kontrakt i będzie fajnie.
Idąc pierwszy raz do Eastleigh, miałeś poczucie, że to dla ciebie kluczowy moment, że teraz nie może już nie wyjść?
Szedłem tam jak po swoje. Chciałem pokazać wszystkim, kim jestem i na ile mnie stać. Rozegrałem 13 meczów, pięć razy zachowałem czyste konto, od razu obroniłem karnego i zostałem piłkarzem miesiąca. Zimą 2019 wróciłem do Sunderlandu. Mówili w klubie, że przynajmniej będę siedział na ławce. No i skończyło się tak, że… grałem w U-23.
Na ławce usiadłeś dopiero w finale play-offów o wejście do Championship.
Totalne zaskoczenie. Na kilka dni przed finałem siedziałem w domu z nastawieniem, że znów nie będzie mnie w kadrze. Nagle napisał trener, że Robbin Ruiter złamał palec na basenie, więc będę numerem dwa na ten mecz. Sądziłem, że robi sobie jaja, wysłałem mu trzy roześmiane buźki. Dopiero jak mi potwierdził, że to nie żarty, uwierzyłem. No i co, usiadłem na ławce, przegraliśmy 1:2 z Charltonem i nie awansowaliśmy, a ja się pożegnałem z klubem w okolicznościach, o których już opowiadałem.
Koniec końców wróciłeś do Eastleigh.
Wcześniej mogłem wrócić do Polski. Chciał mnie Widzew Łódź. Uznałem jednak, że II liga polska to dla mnie trochę za niski poziom. Wiem, że brzmi to śmiesznie, skoro poszedłem do piątej angielskiej, ale zależało mi, by nie opuszczać Wysp. Wiedziałem, że jak się pokażę z dobrej strony w Eastleigh, to po najpóźniej roku mogę pójść gdzieś wyżej i pomału budować swoją markę. W Polsce mógłbym się zakopać na niższym szczeblu.
Bałeś się komentarzy, że wracasz z podkulonym ogonem?
To też miało jakieś znaczenie, ale przede wszystkim chodziło o poziom sportowy i dalsze perspektywy. Zawsze chciałem grać za granicą, dlatego stwierdziłem, że łatwiej będzie mi się wybić nawet z piątej ligi angielskiej niż z drugiej polskiej. Z niej pewnie ewentualnie mógłbym iść do pierwszej, a to by mi nie wystarczyło. No i miałem świadomość, że do kraju przychodziłbym bez poważniejszej historii w futbolu seniorskim, nie byłoby względem mnie punktu odniesienia.
I jak ci szło w ostatnim sezonie?
Należałem do czołowych postaci zespołu, co tu dużo gadać. Od początku byłem umówiony z działaczami, że jeśli trafi się szansa na ciekawszy transfer, to nie będą robić problemów. Drużynowo szło nam dość słabo, zajmowaliśmy miejsce w dolnej części tabeli. Nadszedł marzec, zaczął się koronawirus. Najpierw dostaliśmy tydzień wolnego. Minął ten tydzień i stwierdziłem, że wracam do kraju, bo nie wiadomo, ile ta przerwa może potrwać. Już będąc w samolocie dostałem smsa, żebym broń Boże nie wylatywał z Anglii. Mieliśmy dokańczać sezon. Wylądowałem w Polsce i… już było wiadomo, że liga odwołana. Wysłałem screenshota z tą informacją i pytaniem, czy na pewno kończymy (śmiech).
Rozumiem, że mimo wszystko piąta liga angielska to nie są mecze panów z brzuszkami przy grillu?
Czysto sportowo to poziom naszej I ligi. Nie brakuje tu dużych marek, Notts County i Yeovil Town jeszcze nie tak dawno rywalizowały w Championship. Bardzo trudno awansować. Liga liczy 24 zespoły, a tylko jeden wchodzi do League Two plus drugi gra w kilkuetapowych barażach. Wielu zawodników z przeszłością w Championship i League One schodzi do National League, żeby jeszcze sobie pograć i nawet całkiem nieźle zarobić. Niektóre ekipy są w stanie płacić więcej niż uboższe kluby z trzeciego i czwartego poziomu. Ja miałem w składzie takich gości jak Tyrone Barnett, Jack Payne, Danny Hollands czy Reda Johnson. Wszyscy z występami na zapleczu Premier League w CV.
Nie ma natomiast co ukrywać – sama otoczka meczów to już była różnica względem wyższych lig. Do League Two mamy pełen profesjonalizm, kluby są zrzeszone w Football League. Tutaj kilka drużyn rozgrywało mecze na sztucznych murawach. Z kibicami też szału nie było, choć na takie Notts County potrafiło przyjść siedem tysięcy ludzi.
W piątej lidze czasami przymykają oko na sprawy typu dieta i tak dalej. Zdarzali się zawodnicy z wyraźną nadwagą. Jeśli jednak nie przeszkadzało im to w grze, nikt się nie czepiał. W Anglii generalnie mają luźniejsze podejście do tych kwestii, nawet dużo wyżej. Wahbi Khazri, który ze świetnej strony pokazał się z reprezentacją Tunezji na mundialu w Rosji, podczas obozu potrafił zjeść na śniadanie siedem tostów z Nutellą. Nie przeszkadzało mu to czepiać się młodych zawodników, gdy nalali sobie zupy mlecznej (śmiech). Odpowiadał, że on jest zajebisty w każdym meczu, a ty jeszcze nic nie pokazałeś. Super piłkarz, ale nie był wzorem profesjonalizmu na każdym kroku.
Mogłeś wyżyć z gry w piątej lidze angielskiej?
Mogłem i to bez najmniejszego problemu. Nie miałem w zespole ani jednego zawodnika, który w trakcie sezonu gdzieś dodatkowo by pracował. Zdarzają się w tej lidze kluby, które podpisują 10-miesięczne kontrakty, więc na czas wakacji musiałeś szukać innego źródła dochodów albo zawczasu coś sobie odłożyć. W Eastleigh spora część chłopaków miała jednak normalne, całoroczne umowy, w tym ja.
Miałeś 20 lat, gdy usiadłeś na ławce w Premier League w meczu z Southampton. To rozbudziło apetyty, a potem frustrację, że nic nie przyspiesza?
W jakimś stopniu na pewno, choć wiedziałem, że znalazłem się w kadrze tylko dlatego, że ktoś inny chwilowo był niedysponowany. W każdym razie, w dłuższej perspektywie liczyłem na znacznie więcej, ale polityka klubu niestety była trochę inna. I z tego, co widzę, do dziś niewiele się zmieniło, wielu młodych zawodników ucieka stamtąd. Ostatnio przy okazji meczu z Dundee United spotkałem tam Jacka Newmana, który grał w Sunderlandzie U-18 i czasami z nami trenował. Zaskoczony spytałem, co tu robi, a on, że ewakuował się, bo Sunderland nie ma już nawet zespołu 18-latków. Zostały tylko grupy dziecięce i rezerwy, czyli to U-23.
Był kiedyś moment, w którym poczułeś, że jesteś blisko debiutu w Sunderlandzie?
Regularnie dawali mi do zrozumienia, że prędzej czy później szansę dostanę, ale nic za tym nie szło. Nie doczekałem się.
Który z twoich rywali do gry z tamtych czasów robił największe wrażenie?
Simon Mignolet. W Sunderlandzie bronił świetnie, w Liverpoolu potem prezentował się gorzej. To pierwszy bramkarz, o którym pomyślałem sobie “kurde, jaki on jest dobry”. Na drugim miejscu dałbym Jordana Pickforda. On przede wszystkim jest przykładem gościa, który znalazł się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu i wykorzystał szansę.
Najbardziej charakterystyczne postaci z tamtej szatni, które do dziś wspominasz z uśmiechem na ustach?
Najlepsi byli Defoe, Khazri i Stephane Mbia, który przyszedł do nas na wypożyczenie z Rubina Kazań. Gdybym grał w FIFĘ, zawsze chciałbym mieć tę trójkę. Zawsze dawali jakość na boisku. Defote to też dla mnie największy oryginał. Przychodził do nas mając 34 czy 35 lat, niczego nie musiał już udowadniać, a i tak imponował niesamowitym profesjonalizmem i zaangażowaniem. Pod tym względem klasa światowa, był naszym najgroźniejszym zawodnikiem. Nie przez przypadek dziś, mając 38 lat, strzela takie gole dla Rangersów jak ten z ostatniego weekendu.
Dick Advocaat, Chris Coleman, Sam Allardyce, David Moyes – pracowałeś z kilkoma znanymi menedżerami. Którego najlepiej wspominasz?
Paolo Di Canio! Nie no, żartuję. Z nim to mieliśmy obóz koncentracyjny, nie było zmiłuj się. Na obozie nie pozwalał nawet na oglądanie telewizji, w autokarze zabierał telefony. Stwierdził, że jeśli ktoś chce słuchać muzyki, to niech sobie kupi ipoda. Zaglądał piłkarzom do talerzy, żadnych sosów i tym podobne. Kiedyś przegraliśmy 1:5 jakiś sparing. Za karę od razu po powrocie do ośrodka koledzy biegali 800 metrów w trzy minuty i tak osiem razy. A jak nie mieściłeś się w czasie, to powtarzałeś okrążenie. Chłopaki po pięciu rundach padali ze zmęczenia, ale Di Canio nie odpuszczał. Sporadycznie miewał ludzkie odruchy i pozwalał nam wyjątkowo zrobić coś, co wykraczało poza jego zasady.
Co do tych najlepszych. Trudno mi kogoś wyróżnić. Każdy menedżer przychodzący do Sunderlandu miał za zadanie utrzymać zespół. Robił to, a w następnym sezonie wylatywał. Najlepszy chyba jednak był Sam Allardyce. Śmiałem się, że on pracuje przez trzy dni w tygodniu, od czwartku do soboty. Później latał gdzieś do Hiszpanii czy Dubaju, a resztę zostawiał asystentom. Ale jak widać, jego luźne podejście udzieliło się zespołowi i przyniosło pozytywne efekty. Atmosfera u niego zawsze była dobra. Może na tym polega tajemnica jego warsztatu, bo umie utrzymywać drużyny, które prowadzi. Podczas wolnego terminu – wcześniej odpadliśmy z pucharu – potrafił zarządzić, że lecimy na cztery dni do Dubaju. Nawet nie wzięliśmy piłek.
Rozumiem, pewnie zasuwaliście na plaży.
Raz wyszliśmy, żeby zdjęcia porobić.
Mówiąc o zmianach trenerów w każdym sezonie, częściowo odpowiedziałeś na pytanie, dlaczego Sunderland tak się stoczył w hierarchii angielskiego futbolu.
Wydaje mi się, że głównym problemem było podejście zarządu i niestety także podejście niektórych zawodników. Zaczęły się tworzyć podgrupki, nie było jedności w szatni jak za Allardyce’a. Wtedy jeden za drugim wskakiwał w ogień. Później tego zabrakło. Coraz częściej trafiali się goście mający inny punkt widzenia. Nie chciało im się trenować i biegać, jakby byli w klubie za karę. Brakowało jakiegoś mocnego charakteru w sztabie, który by ich naprostował. No i tak się stoczyliśmy – najpierw do Championship, później do League One.
Sunderland ocieplił wizerunek filmem “Til I Die”, ale ty tę produkcję mocno skrytykowałeś.
Jest teraz moda na wypuszczanie takich produkcji. Ostatnio zrobił to Tottenham, wcześniej chyba też Manchester City. Nie oglądałem tego dokładnie, najbardziej skupiałem się na pierwszym odcinku, ale zdążyłem zauważyć, że to bardziej robota marketingowa. Jeden z kolegów napisał mi, że musiałem grać w super klubie, który fajnie funkcjonuje od środka. Wyprowadziłem go z błędu. Pierwsza część skupia się głównie na dyrektorze sportowym. On się bardzo stara, a zły amerykański właściciel nie chce płacić. Jest też zdejmowana wina z zawodników, których w większości on sprowadził. Koniec końców to od nich wszystko zależy, to oni wychodzą na boisko. Mieli swoje za uszami, a próbowano ich wybielić.
To wszystko musiało cię zaskoczyć. Przychodząc do Sunderlandu zapewne oczekiwałeś profesjonalizmu w każdym calu na każdym poziomie.
Wszystko zaczęło się sypać, gdy było wiadomo, że spadniemy z Premier League. Marazm trwa do dziś. Od znajomych, którzy zostali w klubie, słyszałem, że brak słów na poczynania zarządu.
Właściciel faktycznie nie płaci?
Teraz się zmienił, a zaraz… może się zmienić jeszcze raz. Pomieszanie z poplątaniem. Ostatnio zwolnili magazyniera, który od lat był związany z klubem. Strasznie słabe.
Byłeś gotowy na wyjazd z Polski, gdy w wieku szesnastu lat przechodziłeś z Polonii Warszawa do Sunderlandu?
Nie miałem z tym najmniejszego problemu. Decyzję podjąłem w dwie sekundy. Powiedziałem tylko rodzicom, że wyjeżdżam i trzeba podpisać dokumenty (śmiech). Zgodzili się, ale postawili warunek, że muszę skończyć szkołę i zdać maturę. Odpowiednie zapisy znalazły się nawet w kontrakcie. Miałem lekcje online i raz na pół roku przylatywałem na egzaminy, aż w końcu zaliczyłem samą maturę.
Do nauki nie trzeba cię zmuszać, przynajmniej jeśli chodzi o języki obce.
Chyba mam talent w tym kierunku. Nawet teraz szybko łapię francuskie słówka, bo w Livingston jest paru Francuzów. Dobrze znam angielski, rosyjski w stopniu komunikatywnym – gorzej z pisaniem – no i powoli coś łapię z francuskiego.
Opowiadałeś nam już kiedyś o fascynacji Rosją. Nie minęła ci?
Nie, absolutnie nie. To mi nigdy nie minie. Ostatnio dużo czytam o łagrach, gułagach, Kołymie. Historia to mój konik. To chyba rodzinne, bo tata i brat też bardzo lubią rozmawiać na te tematy. Wszędzie mówią, że jestem oryginałem. Odpowiadam, że oryginalnych wszędzie lubią.
W telegraficznym skrócie: dlaczego akurat zainteresowałeś się Rosją?
Lubiłem bajkę “Wilk i zając”, gdzie mówiono po rosyjsku. Potem byli “Czterech pancerni i pies”, również pojawiał się rosyjski. Osłuchałem się z tym językiem i spodobał mi się. Uwielbiałem opowieści babci o czasach PRL-u, Związku Radzieckiego i tak dalej. Tak to krok po kroku się rozwijało, coraz więcej czytałem i oglądałem w tym temacie.
Ale to nie jest sentyment do dawnego ustroju?
Nie, nie! Rosja mnie interesuje w wymiarze społecznym i politycznym. Interesujące jest też to, jak ludzie sobie radzili w tamtych czasach. Socjalizm i komunizm to złe ustroje, nigdy się nie sprawdzą w praktyce, ale intrygowało mnie, jak zarządzać tak dużym krajem. Dużo jest tu krętactwa, naciągania pewnych rzeczy. Coś, co powinno być oczywiste, nagle nie staje się oczywiste. Zaawansowana socjotechnika. No i jakby nie było, Rosja to jeden ze zwycięzców II Wojny Światowej. Czego bym nie czytał o tamtym okresie, zawsze się przewijało ZSRR.
Chcesz to kiedyś jakoś spożytkować? Podcast, książka czy coś podobnego?
Nigdy nie podchodziłem do mojej pasji w ten sposób. To dla mnie odskocznia od piłki, ale nie wiem, czy ta wiedza do czegokolwiek mi się kiedyś przyda. Nauczycielem historii na pewno nie zostanę.
Pewnie pozytywnie przyjąłbyś jakiegoś Rosjanina w szatni twojego zespołu. Mielibyście o czym rozmawiać.
W Livingston jest Słoweniec Matej Poplatnik, który trochę mówi po rosyjsku. W Spartaku Moskwa grał Aiden McGeady, czasami rozmawialiśmy w tym języku. No i miałem w Sunderlandzie trenera od przygotowania fizycznego, który pojechał ze Sborną na mundial w 2014 roku. Czasami wzbudzam lekkie zdziwienie. Przeważnie obcokrajowcy mówią po angielsku i w swoim ojczystym języku, a tu Polak nadający po rosyjsku. Patrzę spode łba na zasadzie “kim ty jesteś?”. Teraz się śmieją, że z KGB jestem. Kontruję, że KGB już nie istnieje, ma inną nazwę.
Gra w lidze rosyjskiej to twoje marzenie?
Na pewno chciałbym spróbować, gdyby była możliwość. Do Zenita St. Petersburg się nie dostanę, chyba że robiłbym w Gazpromie, ale nawet jakiś mniejszy klub mógłby być ciekawym wariantem. Latanie na każdy mecz wyjazdowy, dużo podróży. No, byłoby to ciekawe. Ale na razie muszę zacząć regularnie grać w Livingston, na tym się skupiam.
Twoje granie w piątej lidze angielskiej zaskakiwało tym bardziej, że jeszcze w 2017 roku byłeś członkiem kadry U-21 podczas młodzieżowego EURO w Polsce.
No właśnie wtedy miałem już bilet do Moskwy na wakacje, poleciałbym z tatą. Wszystko popsuli, nie jest mi pisane tam polecieć (śmiech). W Rosji na razie byłem tylko w St. Petersburgu, ale zamierzamy wreszcie z dziewczyną wybrać się do Moskwy. Ona też ma tam znajomych. Z wiadomych względów to raczej plany na czerwiec, szybki weekendowy wypad.
Wracając do kadry. Pomyślałem, że warto mieć w CV wpisany taki turniej, nawet jeśli na nim nie zagram i tylko nosiłbym piłki. Mogłem być częścią elitarnego grona, dwudziestu kilku zawodników. Reprezentacja to reprezentacja, następnej okazji by nie było. Byłem wcześniej w innych młodzieżówkach i trener Robert Wójcik zawsze powtarzał, że kadrę narodową należy stawiać na piedestale. Decyzji nie podjąłem od razu, musiałem się zastanowić, te wakacje kusiły (śmiech).
Nie spodziewałeś się powołania?
Nie. Trener Marcin Dorna zadzwonił, gdy byłem z rodzicami w Zakopanem. Powiedziałem, że muszę się chwilę zastanowić i oddzwonię. Pogadałem z rodzicami, pogadałem z trenerem bramkarzy Sunderlandu, który kazał się nie zastanawiać i szybko zdecydowałem, że ok. Nie żałuję, fajne doświadczenie, a Moskwę jeszcze sobie kiedyś zobaczę.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix