Wyobraź sobie trzecioligowy klub, który:
– Zapewnia zawodnikom nawet pięciocyfrowe sumy w kontraktach, ale opóźnienia potrafią sięgnąć pół roku.
– Przed ważnym meczem reguluje płatności jedynie tym graczom, którzy wychodzą w pierwszym składzie.
– W momencie sporych poślizgów w wypłatach chce zmotywować pieniędzmi ligowego rywala tak, by ten spiął się przed meczem z drużyną walczącą o awans.
– Niektórym piłkarzom podsuwa aneks do umowy, który gwarantuje rozwiązanie kontraktu w razie jakiejkolwiek kontuzji.
– Z jednym piłkarzem – zdrowym jak wół, lecz niepasującym do koncepcji – prezes klubu jeździ od kliniki do kliniki, by udowodnić mu, że ten ma kontuzję i powinien opuścić zespół.
– Nakazuje niepotrzebnym zawodnikom stawiać się na treningach, ale nie pozwala im dotykać piłki.
– Zabrania wyjeżdżać z miasta, nawet w dni wolne.
– Nie opłaca piłkarzom składek, a pisma z ZUS-u chowa głęboko w szafie.
– Nie opłaca części swoich przewoźników, którzy do dziś wysyłają zażalenia. O fakturach z restauracji nie wspominając.
– Potrafi wycofać drużynę rezerw i zespół juniorów starszych, jednocześnie przestając płacić za szkołę występującego tam kontuzjowanego zawodnika.
Wyobraź sobie, że chodzi o Kotwicę Kołobrzeg.
*
– Prezes, będąc w swoim odczuciu rozczarowany grą w poprzedniej rundzie jednego zawodnika, chciał rozwiązać jego umowę. Ten nie zamierzał odpuścić i pozostał w klubie. Tym samym prezes wpadł na pomysł, by… znaleźć u niego uraz tak, by pojawiła się podstawa do szybszego rozwiązania kontraktu. Zabierał go na przeróżne wizyty u specjalistów od Gdańska do Szczecina ale lekarze stawiali jednomyślną diagnozę – chłopak jest zdrowy i gotowy do gry. Podczas jednej z takich wycieczek gracz nie wytrzymał i powiedział, co o tym wszystkim myśli. W tym momencie prezes zatrzymał się na drodze ekspresowej i w dosadnych słowach dał do zrozumienia, że jeszcze jedno słowo, a piłkarz będzie musiał wysiąść z jego auta i wracać samemu.
*
Prezesem Kotwicy Kołobrzeg jest lokalny przedsiębiorca, Adam Dzik. I jego postać będzie w tej historii najistotniejsza.
Mowa o człowieku, którego boją się wszyscy pracownicy. Gdy w sekretariacie pytamy o możliwość rozmowy, panie sekretarki zaczynają szeptać i proszą, by wyjść, byle prezes niczego niepotrzebnie nie usłyszał.
Mowa o człowieku, który na początku sezonu wpływał na decyzje zwolnionego później trenera Sławomira Suchomskiego, przez co szkoleniowiec – jak bardzo łatwo zgadnąć, a co przyznają sami zawodnicy – kompletnie stracił posłuch w szatni.
Mowa o człowieku, który poprosił tej zimy miasto o trzy miliony złotych. Prośba rzecz jasna nie została spełniona.
Wreszcie mowa o człowieku, który – tutaj cytat prosto z klubu – kontuzjowanych zawodników uważa za kompletnie bezwartościowych. Takich do odstrzału.
Dowód:
– Prezes – gdy tylko dowiedział się, że kolegę z zespołu w przeszłości trapiły urazy – jakiś czas po podpisaniu kontraktu podsunął mu aneks do umowy. Aneks ten mówił, że w razie jakiegokolwiek urazu jego kontrakt zostanie rozwiązany. Chłopak jest bardzo młody – ma 18 lat – więc przystał na tę propozycję, jednak koniec końców tego nie podpisał. Ale to właśnie pokazuje, jak „Dziku” – bo tak mówimy na niego w szatni – potrafi wpływać i pośrednio wymuszać na piłkarzach pewne działania. Nie jest tajemnicą, że zanim zespół przejął Petr Nemec, to właśnie Adam Dzik decydował, kto ma grać w składzie, przez co trener Sławomir Suchomski stracił u nas poważanie i autorytet.
Adam Dzik, prezes Kotwicy Kołobrzeg (fot. Telewizja Kablowa Kołobrzeg)
Zarówno pierwszy, jak i drugi cytat usłyszeliśmy po zakończeniu rundy jesiennej z ust zawodnika Kotwicy, z którym kołobrzeżanie w trakcie rozgrywek postanowili rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron. Jak przyznał sam zawodnik – wypowiadający się anonimowo, podobnie jak większość naszych rozmówców, którzy obawiają się zemsty Dzika, przede wszystkim w postaci nieuregulowania pozostałych zaległości – wolał pójść na kompromis. Uznał, że nie ma ochoty dalej walczyć z prezesem. Więcej – twierdzi, że gdyby nie zdecydował się na powyższy krok, przez dłuższy czas nie miałby okazji wyjść na boisko, o wypłacie zaległych pieniędzy nie wspominając.
Kogo uważa za główny problem Kotwicy? Ludzi odpowiedzialnych za zarządzanie klubem. Zła atmosfera w szatni, brak wypłat na czas oraz przedmiotowe traktowanie osób będących piłkarzami czy pracownikami klubu to główne powody, dla których ww. osoba nie miała zamiaru dalej uczestniczyć w tym projekcie. – Nie chodzi tylko o mnie, podam przykład legendy klubu, kapitana Tomasza Rydzaka. Kotwica pożegnała się z nim latem 2018 roku, co wywołało spore kontrowersje w Kołobrzegu. Dziś zarówno Rydzak, jak i wielu innych byłych piłkarzy zdecydował się wejść z klubem na drogę sądową, bo to jedyna szansa, by odzyskać zaległe pieniądze – dodaje.
– Na chwilę obecną (15 grudnia, przyp. red.) tylko siedmiu zawodników z całej kadry ma uregulowane zaległości. Prezes powiedział, że przed świętami zapłaci resztę tym, którzy zostają w klubie. My – czyli pozostali, którzy nie dostąpili tego zaszczytu – śmiejemy się gorzko i ironicznie, że jesteśmy w angielskim systemie płacowym. Otrzymujemy tygodniówki, na przykład niedawno dostałem wynagrodzenie za dwa tygodnie października. Wprawdzie opóźnienia nie są w moim przypadku zbyt duże, ale gdy mam na utrzymaniu rodzinę i kredyt do spłacenia, to nawet miesięczny poślizg wpływa na komfort życia. Już teraz prezes mnie unika, żeby podpisać faktury z racji usług, które świadczyłem klubowi. A mnie to potrzebne, bo miałem jednoosobową działalność gospodarczą.
– Zdaję sobie sprawę, że moja suma w kontrakcie – jak na trzecioligowe realia – jest dużo wyższa niż przeciętna płaca w większości pozostałych zespołów, ale skoro ktoś zdecydował się mi tyle zaoferować, to powinien wywiązywać się ze swoich zobowiązań. Każdy z nas pracował, trenował i posiada różnego rodzaju wydatki, więc uważam, że takie wybiórcze płacenie pensji jest niesprawiedliwe.
– Przed meczem z Unią Janikowo część zaległych pensji otrzymali jedynie zawodnicy, którzy mieli wyjść w pierwszym składzie. To jest dopiero wybiórczość!
– Wiele osób zarzuca mi, że odpuściłem zbyt łatwo. Powiem szczerze – mam po dziurki w nosie prezesa i atmosfery w klubie. Jestem zdrowy, mogę grać w trzecioligowym zespole. Wolę kosztem mniejszych pieniędzy być w innym miejscu, gdzie skupię się na treningach i wróci mi radość z grania w piłkę. Chciałbym znów poczuć, że jestem doceniany, a przede wszystkim szanowany.
– kontynuacja wypowiedzi naszego rozmówcy.
Ale dobra, skąd wziął się w klubie Adam Dzik, który na wstępie zaczął opowiadać piłkarzom, że mógł kupić sobie Stomil Olsztyn za pięć milionów złotych, ale wolał budować powoli właśnie tutaj, w Kołobrzegu? I jak to się w ogóle wszystko zaczęło?
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Kotwica Kołobrzeg – przypomnijmy: to ten klub, który latem ściągnął między innymi Grzegorza Piesio i Adama Pazio – posiada wiele, by prędzej czy później wdrapać się na poziom centralny i zapuścić tam korzenie. Z boku wszystko wygląda pięknie. Malowniczy, nadmorski kurort, rok w rok odwiedzany przez rzeszę turystów. Nowoczesny stadion. Ponadprzeciętne możliwości finansowe, których nie powstydziłaby się część pierwszoligowców. A jednak ataki na drugą ligę kończą się fiaskiem, a gdy już udaje się wdrapać na poziom centralny, następuje szybki powrót do rzeczywistości. Albo wycofanie z rozgrywek, albo spadek.
Generalnie – jest przeciętnie. Kotwica trwoni swój potencjał, Kotwica trwoni swoje pieniądze.
Gdy w czerwcu 2017 roku kołobrzeżanie w kompromitującym stylu spadli z drugiej ligi, w klubie zaszły bardzo duże zmiany strukturalno-personalne. Z fotelem prezesa po kilku latach pożegnał się Waldemar Błaszczak, którego zastąpił Artur Tłoczek. Miejscowa legenda – wieloletni bramkarz, potem trener bramkarzy, również kierownik. Gdy obejmował stanowisko, na wstępie musiał zmierzyć się ze sporymi problemami finansowymi, które wzięły się z trzech sezonów na poziomie centralnym, ciągłych roszad w składzie i na ławce trenerskiej. Zadłużenie przed sezonem 2017/18 wynosiło pół miliona złotych. Nowy prezes postawił na nową – wręcz zupełnie nową – politykę prowadzenia zespołu pod względem kadrowym i finansowym. Z jednej strony sieć lokalnych przedsiębiorców, kibiców oraz znanych osobistości miała możliwość wykupienia okolicznościowych cegiełek wsparcia. Pomoc ze strony samorządu oraz rozsądne rozporządzanie pieniędzmi pozwoliła w znacznym stopniu zredukować zobowiązanie, jakie klub miał wobec wielu podmiotów. Z drugiej zamierzano stawiać na ludzi związanych z klubem – przykładami Rydzak czy Kacprzycki – oraz chciano stopniowo wprowadzano kołobrzeską młodzież.
I właśnie wtedy – pod koniec pierwszego po spadku sezonu w trzeciej lidze – w klubie pojawił się znany lokalny przedsiębiorca, potentat branży budowlanej a także były piłkarz Kotwicy, Adam Dzik.
W tym momencie problemy finansowe chwilowo zniknęły. Tak samo jak plany wprowadzania młodzieży, gdyż trzy czwarte składu zostało wymienione, a w ślad za nowym trenerem Janem Furlepą przyszli sowicie opłacani zawodnicy.
Ale w Kołobrzegu nastroje były pozytywne. Kibice mieli ogromną nadzieje, że Kotwica wykorzysta swój potencjał i szybko awansuje, a następnie ustabilizuje swoją pozycję na poziomie centralnym. Przebąkiwano o pierwszej lidze, jednak pierwszy sezon (2018/19) mocno rozczarował – już ósme miejsce i dziesięć punktów straty po rundzie jesiennej do lidera praktycznie przekreśliło szanse na awans.
Prezes postanowił zrobić kolejne czystki i pokazać swoje oblicze.
Jak wyglądała ta sytuacja oczami trzech zawodników i kilku osób z otoczenia klubu?
*
Zawodnik numer jeden:
– Wszystko zaczęło się dziwnie. W sezonie 2017/18 przybyłem do Kotwicy, po kilku meczach wywalczyłem sobie miejsce w składzie, notowałem jedne z lepszych liczb w zespole, generalnie wszystko układało się dobrze. To było za prezesa Tłoczka. W kwietniu przyszła seria porażek. Zacięliśmy się. Do akcji wkroczył pan Dzik, który jako sponsor obiecał niezłe premie. Jednak było widać, że to jest wszystko budowane pod to, by w następnym sezonie został prezesem. I tak się stało. Słyszałem, że po zakończeniu rozgrywek mówił: „Ja bym ich wszystkich wyjebał za to, co zrobili na koniec”. Koniec końców zostało pięciu zawodników, reszta poszła w odstawkę. Dwa tygodnie po podpisaniu nowego kontraktu prezes zwrócił się do mnie z prośbą o rozmowę. Zaczął sugerować, że nie będę grał, bo są lepsi i najlepiej będzie, jak odejdę na wypożyczenie. Nie zgodziłem się, gdyż czułem, że mogę powalczyć o skład. Co prawda w nerwach zaproponowałem, żebyśmy rozwiązali mój kontrakt, jeżeli prezes będzie sobie ustalał skład, ale tak naprawdę nie chciałem dać za wygraną. Żądałem odszkodowania jak każdy normalny człowiek, który ma umowę o pracę na kolejny rok, ale prezes chce się go bezpodstawnie pozbyć. Wtedy usłyszałem, że zależy mi tylko na kasie!
Ostatecznie zostałem, pół roku później – grudzień 2018 – po raz kolejny zostałem zaproszony do gabinetu. I to samo – rozmowa, żebym poszukał sobie klubu, że mam czas do marca, że będę normalnie trenował z drużyną, dopóki nie znajdę sobie nowego zespołu. Dziwnym trafem na rozmowy wezwano wszystkich, którzy zostali po poprzednim sezonie. Nawet tych, którzy grali dużo i nie było do nich wielkich zarzutów. Ale no, wysłuchałem tego wszystkiego i postanowiłem rozglądać się za klubem. Jednak to był grudzień, wszyscy przebywali na urlopach, więc trudno było o dobrą ofertę.
7 stycznia 2019 mieliśmy stawić się w klubie według planu, jednak już 2 dostaliśmy telefony, że będziemy musieli się pojawić wcześniej. I wtedy się zaczęło. Rozmawiano w sposób, który łamie zapisy kontraktu w kilku punktach:
– Przesunięcie do zespołu rezerw bez podania powodu.
– W rezerwach na treningach zawodnicy nie mogą trenować z grupą, mają tylko biegać wokół boiska.
– W meczach zawodnicy nie będą grali, ponieważ nie będą zabierać miejsca młodym.
– Na treningach pierwszej drużyny będą musieli stawiać się ze względu na kontrakt, ale nie będą brać udziału w zajęciach.
– Mają być dostępni ciągle w Kołobrzegu, nawet w dni wolne.
– Zawodnikom nie będzie podawany plan treningowy.
Kilku młodych graczy, usłyszawszy wszystkie zapisy, załamało się i odeszło z klubu po jednym czy dwóch dniach. A później czekali na zaległe pieniądze przez około pół roku.
*
Nim gracz numer dwa, dla kontrastu – czas na byłego przewoźnika Kotwicy. Mirosław Duńczak świadczący usługi turystyczne Magic-travel dziwi się, że do niego dotarliśmy, skoro Kotwica Kołobrzeg na swoim fanpage na Facebooku usuwa wszystkie niewygodne komentarze.
Na przykład te po domowej porażce z KP Starogard Gdański, które zniknęły dość szybko.
– Za prezesa Błaszczaka narobiono długów w transporcie. Byłem jedną z osób, która obsługiwała Kotwicę. Wyszło kilka tysięcy złotych długu, więc zaprzestałem jazdy z klubem, ponieważ czasami lepiej nie odzyskać nic niż stracić więcej. W końcu zmienił się prezes. Artur Tłoczek jest moim znajomym z innej organizacji, więc bardzo mocno poprosił mnie, by kontynuować przejazdy. Obiecał, że wszystko zostanie uregulowane, tymczasem w trakcie jego kadencji długi w transporcie się zwielokrotniły. Do tego stopnia, że przejął to pan Dzik, który próbował coś spłacić, ale w sposób bardzo kuriozalny. Opłacał bieżące przejazdy, a pomijał zaległości. W każdej normalnej firmie odbywałoby się to odwrotnie. Niestety, honorowali to troszeczkę inaczej, ponieważ w tytule spłaty napisali „celowość spłaty” i sprawa wyszła taka a nie inna. Nie mogłem tego zaksięgować jako spłatę zaległą. Zaprzestali płacenia i powstał dług z dwóch lat. Dla mnie duży, bo wynoszący kilkanaście tysięcy.
Najdziwniejszą sprawą jest to, że na wszystkie te faktury otrzymali dotacje z urzędu miasta i od sponsorów. I rozliczyli te dotacje! Ale tylko papierkowo, nie fizycznie… Próbowałem kontaktować się z prezesem, ale był nieuchwytny.
Kotwica jako Kotwica jest spalona w wielu miejscach. Jeżdżę z akademią piłkarską AP Kotwica Kołobrzeg, która jest osobnym tworem, zupełnie niezwiązanym z właściwą Kotwicą. I byłem świadkiem jak wchodziliśmy do restauracji i prosiliśmy o faktury. „A, skoro Kotwica, to najpierw zapłaćcie poprzednie faktury, dopiero wtedy wystawimy następną”. Trzeba było tłumaczyć właścicielom, że nie jesteśmy tamtą Kotwicą lecz akademią piłkarską. Tam jest mnóstwo długów, podejrzewam, że w wielu miejscach, o których nie wiemy. Sprawa Kotwicy trafiła przez przypadek do firmy windykacyjnej, ale oczywiście wszyscy panowie przedstawili się jako społecznicy, którzy nie dysponują żadnym majątkiem i powiedzieli również, że klub nie posiada żadnego majątku, żeby spłacić zadłużenie. I na tym skończyła się próba windykacji z mojej strony, bo to dla mnie upokarzające, żeby dociekać swoich praw w ten sposób. Co z tego, że tam pójdę, jak nie będą mieli z czego zapłacić? Sposób dysponowania pieniędzmi jest taki, że nawet dzieci, które powinny dostać pewne zabezpieczenia nie dostają nic, bo kasa jest pompowana w pierwszy skład, który nie jest naszym składem. Nie ma tam osób z Kołobrzegu. Przestałem się tym interesować i przejmować. Dla mnie sposób prowadzenia tej drużyny zniszczył wizerunek kołobrzeskiego sportu.
*
Zaniepokojony rodzic. Bardzo mocno rozmowa.
– Mój syn przyszedł do Kotwicy Kołobrzeg z drużyny grającej w pobliskim mieście. Głównym powodem takiej decyzji była wizja rozwoju syna poprzez treningi z pierwszym zespołem i występy w rezerwach, które zlikwidowano. Docelowo miał w przyszłości zadebiutować w trzecioligowym zespole. Porozumieliśmy się z zarządem, że zamiast uposażenia finansowego klub będzie opłacał prywatną szkołę, gdyż wcześniej syn uczył się w innym miejscu, a ta placówka, o której wspomniałem, dawałaby synowi najlepsze możliwości, by pogodzić naukę z treningami. To był mój, jako rodzica, główny warunek wobec Kotwicy. Klub w tym przypadku wywiązał się z danej obietnicy i załatwił tę kwestię. To w sumie jedna z niewielu spraw, co do których dotrzymano słowa.
Syn obecnie (25 sierpnia 2019 roku przyp. red.) nie trenuje nigdzie z tego powodu, że klub robi nam duże problemy, a my nawet nie wiemy, co jest tego przyczyną. De facto nie ma gdzie grać, bo nie ma zespołu juniorów starszych ani zespołu rezerw (wycofano obie drużyny), a w pierwszym zespole trenerzy stwierdzili, że nie spełnia ich wymagań. Na początku rundy wiosennej, gdy Artur Tłoczek był trenerem rezerw, te zajęcia treningowe przybierały jakąkolwiek porządną formę, lecz po jego odejściu frekwencja wynosiła po trzy-cztery osoby, gdyż na jego miejsce nie został delegowany stały opiekun zespołu. Treningi prowadził szkoleniowiec, który po prostu miał tego dnia wolne. Zgłaszałem ten problem do zarządu, ale byłem ignorowany.
Gdy rozmawiałem z trenerami na temat tej kuriozalnej sytuacji w zespole rezerw, to usłyszałem, że to dla chłopców jeszcze lepiej, iż jest taka mała liczebność na zajęciach, bo wtedy mogą się poczuć, jakby mieli treningi indywidualne. Jako rodzic, który od wielu lat inwestuje w rozwój syna, taka sytuacja i podejście do zawodnika absolutnie mnie rozczarowała.
Po sezonie 2018/19 sytuacja z moim synem wyglądała następująco – po moich ponagleniach trener stwierdził, że syn rozpocznie latem przygotowanie z pierwszym zespołem i prawdopodobnie pojedzie z nim na obóz. Niestety, w czasie jednych z pierwszych zajęć doznał urazu, który wykluczył go z wyjazdu. Najbardziej bulwersujące jest w tym to, że chłopakiem nikt się nie zainteresował, nikt nie pytał, czy potrzebna jest mu dokładana diagnostyka, leczenie, rehabilitacja itd. Zero reakcji z ich strony. Poszedłem porozmawiać z prezesem, ale i tym razem również nie był skłonny poświęcić mi chwili uwagi. Nie odbierał również telefonów. Sami musieliśmy chodzić po specjalistach, aby ustalić, co dolega synowi. Lekarz postawił diagnozę, że nic mu nie dolega, ale klubowy fizjoterapeuta podważył tę opinię i wyraził zaniepokojenie kolanem oraz możliwością pogłębienia się urazu. Od momentu kontuzji mój syn stał się dla nich problemem.
Gdy udało mi się skontaktować z prezesem, okazało się, że kontakt syna jest nieważny. Na kontrakcie sporządzonym w trzech egzemplarzach mamy tylko podpis syna, w klubie mają jedną stronę z dziewięciu i na tejże stronie jest podpis członka zarządu i mojego syna. Podpisu prezesa nie było, a w statucie – jak się potem okazało – formalnie musiał być zawarty podpis wraz z podpisem innego członka zarządu. Jakby tego było mało, nie mógł takich rzeczy podpisywać bez opiekunów prawnych. Powstała absurdalnie chora sytuacja — jak chciałem wyegzekwować środki pieniężne na rzecz leczenia i opłacenia szkoły, to klub uważał, że kontrakt jest nieważny. Jednak kiedy chciałem odzyskać kartę mojego syna, by mógł zacząć grę w innym klubie, wówczas Kotwica nie kwapiła się do załatwienia sprawy tak, aby syn mógł spokojnie odejść. Czyli wtedy uważali, że kontrakt jest ważny!
W momencie wyżej wymienionej sytuacji z kontuzją Kotwica przestała płacić za szkołę i wywiązywać się ze swoich zobowiązań wobec syna. Kolejny raz wybrałem się do siedziby klubu, w końcu miałem okazję wymienić kilka uwag w stronę prezesa, to pan Dzik stwierdził, że on jest odpowiedzialny za pierwszy zespół i reszta drużyn Kotwicy nie należy do zakresu jego zainteresowań, lecz do osób, którym delegował zadania.
Sytuacja miała miejsce latem. Rodzicowi ostatecznie udało się wyciągnąć syna z klubu, choć walka była trudna.
*
Zawodnik numer dwa:
– Jeden z zawodników, który jest jeszcze w Kotwicy, doznał poważnej kontuzji kolana. Prezes zadeklarował pełne wsparcie i zwrot pieniędzy za operację. My, jako szatnia, złożyliśmy się, by go wspomóc. Zebraliśmy około dwóch tysięcy. Jednak gdy kontuzjowany zawodnik poszedł do prezesa, usłyszał, że ten po pierwsze nic nie obiecywał, a po drugie przecież już dostał pieniądze od nas, więc o co mu chodzi.
Inny zawodnik poszedł do prezesa, by porozmawiać o tym, że ten nie zapłacił mu za mieszkanie. Sytuacja miała miejsce po przegranym finale okręgowego Pucharu Polski z Chemikiem Police. Dzik zaczął mówić, że zawodnicy mieli mnóstwo pieniędzy do podniesienia z boiska i chciał, by do rozmowy wrócić na następny dzień. „Ale następny dzień jest wolny, może być za dwa dni?” – zaproponował zawodnik. Wtedy prezes zerwał się na równe nogi i zaczął mówić, że nic nie wie o wolnym. Więcej – powiedział trenerowi, że ma być trening i tak też było. W ogóle co do tych trenerów… Każdy szkoleniowiec, który mu nie ulegał i miał własne zdanie zostawał wyrzucany, prezes wymyślał przeróżne powody. Trener Szweda wygrał sprawę z Kotwica, w kolejce jest trener Furlepa.
Jeden z zawodników ma jeszcze rok kontraktu, ale Kotwica chce się go pozbyć, więc wysłała mu pismo, że kontrakt jest rozwiązany z jego winy, ponieważ nie było go na treningach. I wypisane są daty. Wpisali mu na przykład dwa dni, w których mieliśmy wolne po obozie i dwa dni, w których byliśmy na obozie. Wtedy zawodnik ten był normalnie obecny jednak nie trenował z drużyną, bo miał kontuzję.
Faktem jest, że mieliśmy zakaz wyjeżdżania z Kołobrzegu bez zgody. Podobno w każdej chwili mogła być jakaś sesja dla sponsora, więc trzeba było być pod ręką. Sesji nigdy nie było.
Prezes Dzik otoczył się ludźmi, którzy mają przy nim dobrze, dlatego nie powiedzą mu prawdy. Mówią to, co chce usłyszeć. A on ogólnie jest złotousty. Przychodził i mówił: „Ja mogę se Stomil za pięć milionów kupić, ale wolę w Kotwicy krok po kroku budować”. Dalej, że nie potrzebuje pomocy miasta. No, tak nie potrzebuje, że ciągle były problemy z wypłatami, które przychodzą wtedy, kiedy przychodzi transza z miasta. Ja mam zaległości za grudzień, maj i czerwiec. Jest wielu takich jak ja, bo każdy, kto przestaje być mu potrzebny, nie dostaje już pieniędzy. Sprawy kończą się w sądach, choć Kotwica nie ma szans ich wygrywać.
Trzeba mu oddać, że zainwestował w klub niemałe pieniądze, ale też sam sprawił, że w Kołobrzegu jest niesamowite eldorado finansowe. On myśli, że to odbywa się tak, jak w jego interesach. Że zapłaci więcej i wygra. No nie, czas pokazuje, że wcale tak nie jest. Najgorsze jest to, że on chyba sam nie potrafi zrozumieć, dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej.
Prezes podpłacał zespoły, na przykład Bałtyk Koszalin miał obiecane dziesięć tysięcy złotych za zwycięstwo z drużyną, który był przed Kotwicą. Bałtyk mecz wygrał i kasę dostał. Wiem że sytuacja powtórzyła się co najmniej raz, tylko podpłacony był zespół Górnika Konin. Tego nie mogliśmy zrozumieć. Prezes dawał pieniądze wszystkim dookoła, tylko nie nam. Przecież te dziesięć tysięcy mógł poświęcić i dać zawodnikowi, który odniósł kontuzję, albo miał spore zaległości w wypłatach.
*
A teraz jeden z kibiców.
– Szczerze? Zamiast tego awansu wołałbym, żeby Kotwica była złożona w większości ze swoich wychowanków lub chłopaków z regionu i okupowała środek tabeli. Przestałem się łudzić, że droga na skróty, jaką jest ściąganie graczy typu Piesio czy Pazio, jest właściwa. Dla mnie i innych moich znajomych uczęszczających na mecze naszej drużyny nie byłoby tragedią, gdyby Kotwica się wycofała z powodu problemów finansowych. Oczywiście nie życzę tego klubowi, ale gdyby tak się stało, to w okręgówce czy A-klasie wyjazdy byłyby bliższe, derby co dwa tygodnie, a i znajomi biegaliby po boisku. Pół żartem, pół serio to na mecze moglibyśmy wraz z piłkarzami jeździć składakami lub miejskimi hulajnogami elektrycznymi, bo odległości wyjazdowe mieściłyby się w limicie.
*
Bardzo niemiłą sprawą jest też to, co wydarzyło się w sprawie Akademii Piłkarskiej Kotwicy Kołobrzeg, która powstała w 2011 roku i na mocy porozumienia z ówczesnym prezesem, panem Błaszczakiem, stanowiła osoby twór. Cel? Sprawienie, by każdy z podmiotów mógł spokojnie skupić na swoich zadaniach. Akademia na szkoleniu młodzieży, Kotwica – na budowaniu silnego zespołu seniorskiego.
Jednak sześć lat później MKP Kotwicy Kołobrzeg stwierdził, że potrzebuje mieć zaplecze juniorskie, więc oba podmioty doszły do wniosku, że Akademia Piłkarska bezpłatnie, bez żadnych problemów, odda pod pieczę MKP zawodników z rocznika 2001/2002, czyli juniorów młodszych.
Z kolei z racji tego, że w sierpniu zespoły juniorskie MKP znajdowały się w fatalnej sytuacji kadrowej, niektóre nie wystartowała w lidze mimo że rozgrywki już trwały, część zawodników wyraziło chęć powrotu do skrzydła AP.
I wtedy zaczęła się zabawa.
1 lipca AP wysłała pisma w tej sprawie do zarządu MKP. Po czterech tygodniach otrzymała informację zwrotną, że musi zapłacić ekwiwalent za szkolenie, z racji tego, że w maju weszła w życie nowa uchwała PZPN w sprawie ekwiwalentów. Łączna suma za trzech wychowanków AP po zaledwie roku przebywania w innym zespole (MKP Kotwicy) wynosiła dziesięć tysięcy złotych. Już wcześniej, w 2018 roku, AP również musiała zapłacić za kilku swoich zawodników łącznie pięć i pół tysiąca, choć oddała ich do MKP za darmo tak jak pozostałych juniorów.
Zwrócono się o pomoc w tej sprawie do pani prezydent Miasta Kołobrzeg oraz radnych z komisji sportu. Dopiero po tej interwencji u włodarzy z miasta dwóch zawodników otrzymało zwolnienia z MKP, dodatkowo pojawiła się deklaracja, że kolejne zwolnienia mają być już bezpłatne.
– Jest to o tyle przykre, że oddaliśmy wcześniej ich bezpłatnie do MKP, mamy w statucie zapisane, że szkolimy młodzież, aby potem mogła ona stanowić o ich sile, a w zamian jesteśmy traktowani nie jako partnerzy i musieliśmy kierować się do ratusza oraz lokalnych mediów o nagłośnienie sprawy – słyszymy w Akademii Piłkarskiej.
*
Zawodnik numer trzy:
– Po nieudanej rundzie jesiennej sezonu 2018/19 byłem na spotkaniu z prezesem Dzikiem. Pytał, co sądzę o rundzie, czemu poszło nam słabo, czy jestem gotowy na ciężką pracę w zimowym okresie przygotowawczym, bo pojawi się nowy trener. Kilka dni później na kolejnym spotkaniu dowiedziałem się, że obecny trener Furlepa nie widzi mnie w drużynie, mimo że mówił mi, iż będzie nadal chciał ze mnie korzystać. Jakiś czas później zostałem poinformowany, że decyzją zarządu jestem przesunięty do rezerw. Otrzymałem zakaz treningów z pierwszym zespołem, zakaz wstępu do szatni, miałem zdać cały sprzęt treningowy i wyjściowy, a podczas zajęć rezerw trenować z boku, nie z drużyną. Następnego dnia proszę sms-owo dyrektora Tłoczka, bo z prezesem nie mogłem się skontaktować, o dokument. Chciałem mieć na piśmie, że zostałem przesunięty do rezerw. Zbywano mnie cały czas, tego dokumentu nie dostałem do dziś.
Pierwszy trening w rezerwach miałem 9 stycznia. Gdy byliśmy w szatni przed zajęciami, trener rezerw powiedział, że skoro przyszliśmy, to jest zaliczenie naszego treningu, więc możemy już iść do domu. Argumentacja? Prezes powiedział, że nie musimy trenować, wystarczy że jesteśmy w szatni. Spytałem, czy możemy chociaż biegać wokół boiska. „Ok, ale piłki nie możecie dotykać” – odpowiedział.
10 stycznia spotkałem się z prezesem Dzikiem, porozmawialiśmy. Powiedziałem, że chcę dostać pismo o przesunięciu do rezerw. W tym czasie doszło do zmiany trenera pierwszego zespołu. Spytałem, czy skoro decyzją trenera Furlepy zostałem przesunięty do rezerw, to jako że jest nowy szkoleniowiec, mógłbym wrócić do treningów i pokazać, co potrafię, by mógł zdecydować, czy mnie potrzebuje, czy nie. Odpowiedź? „ To była decyzja trenera Furlepy, ale zarząd ją podtrzymuje”.
Później mogliśmy normalnie trenować z zespołem rezerw, ale najlepsze było tłumaczenie, że prezes Dzik wyjechał na wakacje i nie zobaczy, że trenujemy, więc dyrektor Tłoczek wziął to na siebie.
Następnie wielokrotnie próbowałem się skontaktować z prezesem Dzikiem, dałem mu numer do mojego menedżera. Zero odzewu do mnie, do menedżera, na telefony, sms-y, maile. Cały styczeń byłem zbywany. Pod koniec miesiąca miał się spotkać z moim menedżerem w Szamotułach, gdzie na obozie przebywał pierwszy zespół. Do spotkania nie doszło, za to menedżerowi udało się porozmawiać z prezesem telefoniczni co do rozwiązania mojej umowy. Rozwiązałem ją, wysłałem pismo do ZUS-u z pytaniem, jak były opłacane wszystkie moje składki, bo udało mi się dowiedzieć, że Kotwica tego nie robiła. Byłem podczas ostatniego półrocza dwa-trzy razy u lekarza rodzinnego, pani z recepcji mówiła, że wyświetla się jej, iż nie jestem opłacany i że nie można mnie przyjąć. W klubie utrzymywali, że to błąd w systemie. Tłumaczono to także tym, że na ich prośbę miałem zacząć naukę w szkole „Żak”, co miało się wiązać z ulgami dla klubu jeśli chodzi o opłacanie ZUS-u. Później, jak zacząłem rozmawiać z dyrektorem Tłoczkiem na ten temat, to powiedział mi, że jak byłem w szkole „Żak”, to ona powinna opłacać mi składki. Odpowiedziałem mu, że nie ma czegoś takiego w kontrakcie, że szkoła mi opłaca, tylko że klub mi opłaca. Powiedzieli mi, że w takim razie mam być ubezpieczony przez firmę mojego taty. Zgłosiłem całą sprawę. Przez ZUS wyszło, że moje składki wiele miesięcy nie były opłacane. ZUS próbował się skontaktować z Kotwicą, ale ich pisma były ignorowane. Dostałem pismo zwrotne z ZUS-u, że będą robić szczegółową kontrolę, by wszystko dokładnie posprawdzać. Do dziś nie otrzymałem z klubu świadectwa pracy, co jest jego obowiązkiem. Jeżeli chcę przejść na bezrobocie, dostać zasiłek, to potrzebuję świadectwa pracy. Kotwica nie wysłała mi świadectwa pracy za trzy i pół roku, kiedy tam grałem.
*
Niektóre sprawy dotyczą zeszłego sezonu, niektóre obecnego. Wspólnym mianownikiem jest to, że w zachowaniu prezesa Dzika nie zmienia się nic.
Podobnie jak w wynikach Kotwicy. Po fatalnej rundzie jesiennej sezonu 2018/19 „Perła Bałtyku” okazała się najlepszą drużyną na wiosnę, ale koniec końców awans wywalczyły rezerwy Lecha Poznań. W obecnych rozgrywkach kibice po kilku porażkach, kolejnej zmianie trenera (za Sławomira Suchomskiego przyszedł Petr Nemec) oraz niepokojących sygnałach co do sytuacji finansowej klubu w dużej mierze przestali już nerwowo i z ogromnymi oczekiwaniami podchodzić do kwestii celu, jakim jest awans do drugiej ligi.
Choć trzeba przyznać, że zatrudnienie Petra Nemeca natchnęło wiarą jego piłkarzy, którzy podkreślają to na każdym kroku. Co prawda po porażce w Stężycy z Radunią 2:6 Czech myślał o złożeniu wypowiedzenia (już po drugim meczu!), ale później przyszła seria pięciu zwycięstw z rzędu i nastroje się unormowały, choć wraz z wynikami nie poprawiła się szeroko pojęta sytuacja organizacyjna klubu z tego malowniczego, nadmorskiego kurortu.
90minut.pl
Kotwica cały czas liczy się w walce o awans, w drugiej kolejce rundy wiosennej podejmuje na własnym stadionie niekwestionowanego lidera z Kalisza. Pytanie, czy coś się zmieni czy może poprawa wyników jest jedynie tymczasowa, skoro cały czas mówimy o kolosie na glinianych nogach?
Jedno jest pewne – przynajmniej kawa jest tam teraz smaczna, bo trzeba wiedzieć, że pierwszą inwestycją prezesa był… zakup ekspresu. Powód? Adam Dzik podczas jednej z wizyt w klubie zapragnął napić się dobrej kawy. “Mała czarna” podana przez sekretarkę nie spełniła jego oczekiwań, więc rozczarowany prezes wziął sprawy w swoje ręce. I naprawdę kupił ten ekspres!
Norbert Skórzewski, Piotr Stolarczyk (ligowiec.net)
Dwukrotnie poinformowaliśmy prezesa Kotwicy Kołobrzeg Adama Dzika o powstającym reportażu i z dużym wyprzedzeniem poprosiliśmy o zabranie głosu. Spotkaliśmy się z brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. W sekretariacie klubu usłyszeliśmy, że prezes otrzymał nasze zapytania, ale skoro nie odpowiedział, to najwyraźniej ma ku temu powody.
Fot. własne, Telewizja Kablowa Kołobrzeg
Kod promocyjny Fuksiarz umożliwia odbiór niepowtarzalnych promocji bukmacherskich! Sprawdź to!