Daniel Ściślak zatrzymuje się przy wejściu do Miejskiej Bursy Szkolnej w Zabrzu, uśmiecha się i nieśmiało spogląda w stronę tablicy, na której zawieszone są zdjęcia kilkunastu piłkarzy, będących absolwentami tej placówki. Nazwiska znane i nieprzypadkowe. Jest Rafał Kurzawa, jest Paweł Olkowski, jest Tomasz Bandrowski, jest Przemysław Trytko i jest w końcu Łukasz Piszczek. Ten ostatni zwraca największą uwagę. Gwiazdor pierwszego formatu. Jeszcze rok temu Ściślak codziennie przechodził obok tej listy i marzył, żeby pewnego dnia się na niej znaleźć. I ta sztuka mu się udała. Od kilku miesięcy jego twarz wisi obok tych wszystkich osobistości. Ale on wie, że jeszcze długa droga przed nim. Na razie rozegrał kilkanaście spotkań w Ekstraklasie, zadebiutował w reprezentacji U-21 i rozbudził w sobie apetyt na wiele więcej.
OBEJRZYJ REPORTAŻ WIDEO O DANIELU ŚCIŚLAKU
– Chciałbym tu wrócić jeszcze chociaż na tydzień – roztkliwia się piłkarz Górnika Zabrze.
To jego miejsce. Spędził tu całe liceum. Mieszkał z trzema innymi kolegami. Opowieść goni opowieść. Widać, że dobrze się tu bawił. Pokazuje swój pokój. Numer 213. Strategiczna pozycja w bliskiej odległości do toalety z oknami na niezagospodarowany teren, który stanowił dla dorastających chłopaków łatwo dostępny śmietnik. Ot, jak mieli coś do wyrzucenia, nie fatygowali się do kosza, tylko otwierali okno, siup, rzut i już nie ma problemu. Taki klimat. Cisza nocna obowiązywała tylko na papierze regulaminu. O 22 zamykali się w pokojach i jeszcze przez dobre kilka godzin potrafili toczyć nocne Polaków rozmowy, oczywiście bez wyskokowych ekscesów, bo etos sportowców i profesjonalistów stał u nich na pierwszym miejscu.
Nie możemy przejść ze Ściślakiem nawet kilku metrów, żeby nie spotkał kogoś znajomego lub nie wróciło mu jakieś intensywne wspomnienie. Nie był specjalnie grzecznym i układnym chłopcem. Sam przyznaje się, że potrafił pokłócić się z pracującymi w bursie paniami o zasady tutaj panujące. No i wiadomo, że zdarzało się zrobić coś głupiego. Przykładowo na początku 2019 roku, może styczeń, może luty, już tak dobrze tego nie pamięta, chłopcy dostali na jakimś spotkaniu długopisy z laserami. Zielonymi, długimi, intensywnymi światłami. Aż prosiły się o użycie w niekoniecznie szczytnym celu. Nie czekali długo, wrócili do pokojów i kiedy się ściemniło natrętnie świecili nimi w okna sąsiedniego bloku mieszkalnego. Lokatorzy byli wściekli, poskarżyli się dyrekcji bursy, która przeprowadziła śledztwo, ale Ściślakowi i jego ekipie się upiekło.
Wszyscy tutaj patrzą na niego z sympatią. Chłopak w lecie tego roku zadebiutował w Ekstraklasie, dobrze się zapowiada, robi karierę i zawisł na wspomnianej tablicy, a to ma swój wymiar. Kolejny materiał do dumy dla Miejskiej Bursy Szkolnej w Zabrzu. Na wyjściu 19-letni pomocnik mówi nam jeszcze, że musi odwiedzić kucharki.
– Pamiętaj, kto cię karmił, jak trafisz do Barcelony – mówią mu, żegnając się z nim serdecznie i każąc mu zostać na obiad.
Od małego najbardziej zachwycał go Iniesta i Xavi, potem doszedł jeszcze Thiago. Techniczni, filigranowi, z oczami dookoła głowy. Chciałby być tacy, jak oni, ale do Katalonii jednak na razie bardzo daleka droga. Na razie nie ma nawet pewnego miejsca w składzie Górnika Zabrze, choć kiedy w lipcu debiutował w Ekstraklasie przeciw Zagłębiu Lubin, pokazując się z naprawdę dobrej strony, można było odnieść wrażenie, że w Zabrzu znaleziono następcę Szymona Żurkowskiego.
Tym bardziej, że obu panów sporo łączy.
– Żurkowski stanowi dla mnie wzór. Utrzymujemy kontakt, ostatni raz pisaliśmy ze sobą dwa miesiące temu i chciałbym przejść taką drogę, jak on. Też był w Jastrzębiu, też był w Zabrzu, a teraz próbuje przebić się w Serie A. Idealna ścieżka rozwoju dla każdego młodego chłopaka – opowiada 19 latek urodzony w Jastrzębiu.
Kiedy Ściślak był przedszkolakiem, ktoś z trójki tata-dziadek-wujek (ten ostatni to Marek Bednarek – piłkarz, który grał nawet w Ekstraklasie) zabierał go na treningi jego starszego o trzy lata brata, który trenował w jednym zespole właśnie z Żurkowskim. Chłopaczek plątał się między nogami starszych, biegał wokół stadionu, czekał aż futbolówka wypadnie poza boisko, żeby móc ją podać i w głębi serca wierzył, że może trener pozwoli mu wejść na murawę. Nie pozwalał. Uważał, że jest za młody i jeszcze nie czas.
Kilkanaście lat później inaczej uważał Marcin Brosz, który na początku tego sezonu konsekwentnie postawił na Ściślaka. Kiedy ten wchodził na boisko pełen obaw o to, jak zostanie przyjęty, czy podoła wyzwaniu i czy nie będzie odstawał, szkoleniowiec Górnika powiedział mu, żeby zwyczajnie był sobą i dał ponieść się fantazji. I wyszło bardzo dobrze.
– Sam teraz śmieje się na wspomnienie siebie z początku tego roku. Byłem niecierpliwy, wydawało mi się, że zasługuje na debiut w Ekstraklasie i nie będzie on niczym skomplikowanym, ale kiedy do niego doszło, to nagle zrozumiałem, że wcześniej wcale nie byłem gotowy. Nic a nic. Wprost przeciwnie. Trzeba było swoje przepracować. Jak byłem w juniorach, to nie dostawałem szansy, żeby nawet trenować z pierwszym zespołem, ale to wynikało tylko i wyłącznie z tego, że musiałem więcej z siebie dać. Cieszę się z tego, że mój debiut nastąpił latem 2019 roku, a nie wcześniej, bo byłoby o wiele gorzej – opowiada sam zainteresowany.
Debiut z Zagłębiem uważa za swój najlepszy występ spośród swoich szesnastu w PKO Bank Polski Ekstraklasie. Potem z niezłej strony pokazał się jeszcze z Wisłą i Rakowem, ale im dalej w las, tym było gorzej. Dlaczego? Ano dlatego, że wraz z wywalczonym miejscem w pierwszym składzie zwiększyły się oczekiwania taktyczne. Już nie mógł pozwolić sobie na tak dużą inwencję, już nie mógł tak dużo kombinować, a za to musiał stać się uważniejsze w defensywie i mniej przebojowy w ofensywie. Nie potrafił do końca tego połączyć, zaliczył kilka obiektywnie słabych występów i na koniec roku wylądował na ławce rezerwowych.
Nie przejmuje się tym. Wie, że jeszcze długa droga przed nim. Najbardziej żałuje, że nie dopisało mu szczęście na początku sezonu, bo przy odpowiednim układzie mógłby mieć już na koncie kilka goli i kilka asyst, a nie jak teraz puste rubryki przy jakichkolwiek zdobyczach statystycznych. Inna sprawa, że to problem wszystkich pomocników Górnika. Najbardziej imponują mu umiejętności Jesusa Jimeneza, który gdyby, jak mówi nam 19 latek, wyrobił sobie chociaż jeden charakterystyczny drybling, zwód albo zagranie, to byłby znacznie wyżej, bo możliwości ma bardzo duże. Wierzymy na słowo.
Ściślak został dobrze przyjęty w szatni, zna swoje miejsce w szeregu, po treningach nosi sprzęt, jak na młodego przystało i nie kręci na to nosem. W jego przypadku nie jest to sztucznie wykreowana pokora, zwieszona głowa i wycofanie, a zwyczajna znajomość kolei rzeczy. I to naprawdę może się podobać. Długo wygrywał też rywalizację o miejsce w składzie z Alasaną Mannehem, którego w La Masii szykowano do wielkiego grania, ale coś poszło nie tak i dziś próbuje zbudować swoją markę w Polsce. Dlaczego mu nie wychodzi? Na treningach ponoć potrafi zagrać tak, że aż ręce same składają się do oklasków, ale ma braki w fizyczności.
Urodzony w Jastrzębiu młody piłkarz marzy o tym, żeby znaleźć balans między defensywą a ofensywną i fizycznością a techniką. To najtrudniejsze wyzwanie, ale mocno na tym pracuje i wierzy, że odpowiednie doświadczenie pozwoli mu rozwiązać pierwszy problem, a treningi na siłowni połączone ze zmysłem kombinacyjnym przyczynią się do zbudowania swojego odpowiedniego profilu boiskowego.
***
Zgrupowanie reprezentacji U-21. Kamil Potrykus, asystent Czesława Michniewicza, opowiada jak młodzieżówka rzetelnie siada do analiz na iPadach i jak notuje wskazówki z odpraw. W pewnym momencie, w okolicach 22:00, przez oszklone drzwi puka Daniel Ściślak, otwiera je, wkłada głowę i pyta:
– Trenerze, ma trener jeszcze jakieś tableciki? Pooglądałbym sobie.
Nic dziwnego. Chłopak bardzo wkręcił się w ten sposób spędzania czasu na zgrupowaniu reprezentacji Polski. Wie, że każda taka nowinka, każde takie zainteresowanie, każda nowa technologia może mu tylko pomóc i że niczego nie powinien lekceważyć. Tym bardziej, że Czesław Michniewicz ma doskonały podgląd w to, czy jego podopieczni naprawdę oglądają podsyłane im analizy…
***
Daniel Ściślak powoływany był do tej pory na dwa zgrupowania kadry U-21. Wrześniowe, październikowe i listopadowe. Pierwsze zapamięta najlepiej, bo dostał szansę debiutu w narodowym barwach w meczu z Estonią (5:0). Pokazał się z dobrej strony, zaliczył asystę, zagrał sześćdziesiąt dziewięć minut i myślał, że to dobre preludium do czegoś większego, ale Michniewicz dosyć konsekwentnie uciął te plany w kolejnych meczach sadzając go na ławce albo odsyłając do domu z powodu kontuzji.
Co jednak ciekawe, piłkarz Górnika już zdążył zostać zapamiętany na kadrze z niekoniecznie piłkarskiego powodu.
– Jechaliśmy na Łotwę i zanim weszliśmy jeszcze na pokład samolotu, to dostaliśmy torbę z prowiantem, w której zostały mi już tylko resztki i śmieci. I wtedy stało się coś dziwnego, bo sam nie wiem dlaczego, wsadziłem tam swoje dokumenty. Wszystkie. Paszport też. Nie kontrolowałem w ogóle. Szedłem z tą torbą i już siadaliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć do hotelu na Łotwie, kiedy stwierdziłem, że nie potrzebuję tej torby, skoro w niej niczego nie ma. Podbiegłem szybko do najbliższego śmietnika, wyrzuciłem ją i pojechaliśmy. Za dwa dni, jak już wracaliśmy, przyjechaliśmy na lotnisko, zacząłem szukać paszportu, ale nie mogłem go znaleźć. Cały zestresowany i blady starałem się go znaleźć, ale po bezskutecznych próbach, przypomniałem sobie, że musiałem wyrzucić go z tą torbą. Znalazłem ten śmietnik, ale nie było szans na powodzenie tej misji. Na szczęście, wróciłem do kraju, ale trener Michniewicz śmieje się ze mnie do dziś – opowiada Ściślak, który paszportu już raczej nigdy nie zapomni.
Historia jest zresztą chyba doskonałą puentą jego dotychczasowej przygody z piłką. Do sukcesu będą mu potrzebne bowiem nie tylko umiejętności piłkarskie, ale też głowa na karku.
TEKST: JAN MAZUREK
WIDEO: MATEUSZ STEALAMATCHSTICK
Fot. Newspix