Reklama

Rakels: Lenczyk miał rację. Praga była niepotrzebna, ale kibice przegięli

redakcja

Autor:redakcja

23 sierpnia 2014, 15:46 • 9 min czytania 0 komentarzy

– Wyjazd do Pragi, zaraz po przegranym meczu, był niepotrzebny. Nic tam złego nie robiliśmy, ale to nie był ten moment. Mieliśmy słabe wyniki, naraziliśmy się kibicom. Nie trzeba było wtedy tego robić (…) Robert dostał (od kibiców – przyp. red), bo był sam. Do mnie przyszli na trening w rezerwach. Była cała drużyna, wszyscy zawodnicy i trenerzy, więc tylko mi grozili, że skończę tak samo jak Jeż i Gliwa. Robert dzień po tym co się stało, od razu wyjechał na Słowację. Nawet nie pojawił się w klubie tylko przysłał pismo, że więcej do Lubina nie przyjeżdża – opowiada w wywiadzie dla Weszło Deniss Rakels. Kiedy trafiał do Polski jako 18-letni król strzelców ligi łotewskiej, Zagłębie płaciło za niego niebagatelną kwotę 350 tysięcy euro. W Lubinie prawie nie grał. Sprawdził się tylko w I lidze w Katowicach. A i tak wielu kibicom bardziej kojarzy się z kilkoma aferami, które stały się jego udziałem. Twierdzi, że chce zmienić to w Cracovii.

Rakels: Lenczyk miał rację. Praga była niepotrzebna, ale kibice przegięli

To o czym porozmawiamy?
– O czym? Nie wiem. O piłce?

Działo się wokół ciebie trochę innych, interesujących rzeczy…
– Tak i w pewnym momencie już nie mogłem czytać tych wszystkich głupot, które się pokazywały na mój temat. Aż nie chce mi się o tym gadać. W grudniu, listopadzie bywało tak, że przez pięć dni z rzędu po treningach nie wychodziłem z domu, a w internecie ciągle – Rakels był tu, tam, Rakels znowu imprezuje.

A nie imprezowałeś?
– Nie.

To kto tak pisał i na jakiej podstawie?
– Nie wiem. Dziennikarze, kibice na forach. W szatni mi pokazywali linki. Nie szło nam, nie wygrywaliśmy, więc ciągle nam się przyglądali – gdzie jesteśmy, co robimy. Tylko że często nie mieli racji. My naprawdę wiele razy sami w drużynie się zastanawialiśmy, co jest nie tak, czego nam brakuje, że Zagłębiu tak nie idzie, ale do dziś nikt nie potrafi na to odpowiedzieć.

Reklama

Brakowało wam czegoś?
– Niczego. Świetnie poukładany klub. Nie rozumiem tego.

W porównaniu z Łotwą – eldorado.
– Jasne. Na Łotwie jest teraz coraz gorzej. Liga jeszcze słabsza niż kiedy wyjeżdżałem. Większość drużyn gra młodymi chłopakami z roczników 1996 – 1998. Zanim wystartuje ekstraklasa, nie wiadomo czy będzie w niej grać 10 czy 8 zespołów. Skonto Ryga od 11 miesięcy nie wypłaca pensji. Zostało wykluczone z europejskich pucharów, nie może przeprowadzać transferów. Jeśli w takim klubie jak Skonto jest źle, to nigdzie indziej nie może być dobrze. Piłka nie jest dyscypliną, o której się na Łotwie dużo mówi. Ja w nią wszedłem dzięki ojcu, który w czasach Związku Radzieckiego też grał w Ekstraklasie. Teraz zresztą jest trenerem w pierwszej lidze. Ale ciągle najpopularniejszy jest hokej.

W wieku 18 lat zostajesz królem strzelców. W poważnych ligach to się nie zdarza.

– Do dziś to jest rekord, którego na Łotwie nikt nie pobił.

Wyczyn, który przyciąga uwagę. Moment, który trzeba wykorzystać.
– Dowiedziało się o mnie wielu ludzi, zainteresowanie było duże. Nie wiem czy wykorzystałem to, czy zmarnowałem. Na Łotwie było wiele opinii, że wyjeżdżam za wcześnie, chociaż mi trenerzy mówili co innego. Zagrałem dwa lata w ekstraklasie, zdobyłem króla strzelców i dwa mistrzostwa kraju. Co miałem robić dalej? Na co czekać? Gdybym musiał jeszcze raz wybierać, dzisiaj też przyjechałbym do Polski.

Ale inne opcje były.
– Po tym jak zdobyliśmy po raz pierwszy mistrza, byłem w Sampdorii Genua. Przez kilka dni trenowałem z drużyną U-21, byli zainteresowani rozmowami o transferze, ale prezes mojego klubu (Metalurgsa Lipawa – od red.) podał im cenę z kosmosu. Nie wiem jaką, ale w Sampdorii powiedzieli tylko, że to żart i zrezygnowali. Później była opcja z Rubinem Kazań, nawet podpisałem już przedwstępny kontrakt. Tylko że tam miałbym najpierw grać w rezerwach, więc gdy pojawiła się propozycja z Polski, uznaliśmy z rodziną, że tu mi będzie lepiej. Oni trochę znali Polskę. Tata ma rodzinę pod Warszawą, chociaż nie utrzymuje z nią kontaktów. Głównie zaważyło, że Zagłębie chciało mnie do pierwszej drużyny.

Reklama

I co, rodzice są zdania, że ci się udało?
– Mogło być lepiej, ale wiadomo, że udało. Wybić się z takiego miasteczka, w jakim ja mieszkałem, to jest sztuka. Jekabpils – coś jak Łęczna, może mniejsze. A już na pewno dużo mniejsze od Lubina. Bardzo ciężko tam cokolwiek zrobić. W tak dużym mieście jak Kraków jeszcze nie mieszkałem. Choć od 15. roku życia byłem w Lipawie, w internacie. Grałem w Metalurgsie, miałem najniższy kontrakt, rodzice pomagali.

Najniższy, czyli?
– Jakieś 200 euro. Teraz już nawet nie wiem. Najlepsi zawodnicy na Łotwie zarabiają maksymalnie 2 tysiące euro. Więcej nie dostaniesz. Wielu znajomych doszło do takiego miejsca, że w wieku 25 – 26 lat musieli decydować: czy grać dalej, czy zacząć normalnie zarabiać. W łotewskiej ekstraklasie jest taki zespół, w którym grają prawie sami młodzi, bo po podpisaniu z nim kontraktu dostajesz za darmo szkołę. W wielu klubach są półamatorzy, którzy równocześnie grają i pracują.

I jak tobie się miało w Lubinie nie zakręcić w głowie? 
– Jak zostałem królem strzelców, a miałem dopiero 18 lat, przez moment czułem się najlepszym piłkarzem świata. Takim co to już jest najlepszy na Łotwie, za chwilę wyjedzie i na pewno też da sobie radę. Każdy by tak miał, chociaż szybko mi minęło. Jak tylko przyjechałem do Lubina i posiedziałem na ławce kilka meczów. Prawda jest taka, że w Zagłębiu najbardziej chciał mnie Marek Bajor, to on przyjeżdżał do Lipawy i mnie obserwował, a po dwóch kolejkach od mojego przyjścia został wyrzucony.

Oresta Lenczyka jak wspominasz?
– Dobrze.

Jasne…
– Był trochę dziwny, ale ogólnie bardzo fajnie. Miałem z nim w miarę dobry kontakt, czasem dawał mi zagrać. W Lubinie go lubili i szanowali, bo już wcześniej tam pracował.

Kit mi wciskasz. Przesunął cię do rezerw, na pewno masz poczucie, że niesprawiedliwie.
– Był trenerem, jego prawo. Ten wyjazd do Pragi, zaraz po przegranym meczu, był niepotrzebny. Nic tam złego nie robiliśmy, ale Lenczyk miał rację – to nie był ten moment. Mieliśmy słabe wyniki, naraziliśmy się kibicom. Nie trzeba było wtedy tego robić

Pojechaliście poimprezować?
– Nie, normalny wyjazd na weekend. Niektórzy wzięli żony, dzieci.

Ogólnie, straciłeś trochę w Polsce reputację. Masz tego świadomość?
– No tak. Mam nadzieję ją z powrotem teraz podnieść, tylko trzeba strzelać gole. Trener Podoliński jak tylko przyszedł do Cracovii, powiedział, że chce mnie w drużynie i myślę, że jestem wreszcie na dobrej drodze, żeby coś pokazać. Wcześniej miałem pół roku w Lubinie, kiedy grałem mało. Styl Wojtka Stawowego też był całkiem inny niż Podolińskiego. Nie mówię, że był zły, jego podejście bardzo mi się podobało, ale wcześniej się z takim nie spotkałem. Taktycznie graliśmy praktycznie bez napastnika, każdy zawodnik musiał schodzić do środka pola. Dla mnie to był lekki szok, bo nigdy wcześniej tak nie grałem.

U Podolińskiego jest swobodniej?
– W porównaniu ze Stawowym, tak.

Obawiałeś się czy cię dalej będą chcieli? Pierwszy kontrakt podpisałeś na pół roku.
– Nowy trener to zawsze jest ruletka, ale już jesienią dostałem sygnały, że Cracovia chce, żebym został i podpisał nowy. Cieszę się, bo wracać teraz na Łotwę to w ogóle nie ma sensu. Może za 10 – 12 lat, żeby skończyć tam karierę. Ale tam, jeszcze bardziej niż w Polsce, każdy piłkarz myśli o tym, by wyjechać.

Gdybyś nie strzelił kilkunastu goli w Katowicach, pewnie byłoby po tobie.
– Tak, tam zaliczyłem fajny rok. Klub zbyt dobrze zorganizowany nie był, bardzo ciężko z finansami, ale podobał mi się ten śląski klimat. Zakumplowałem się z kilkoma chłopakami – Budziłkiem czy Fonfarą. Kibice – można powiedzieć – mnie kochali. Strzeliłem kilkanaście goli. Fajny okres.

Płaciło ci Zagłębie?
– Za pierwszym razem 50 na 50, po połowie.

Czyli połowę płaciło Zagłębie, połowy nie płaciła GieKSa.
– (śmiech). Można tak powiedzieć. W drugim roku Zagłębie już dużo, dużo mniej, ale za to w GKS-ie trochę się poprawiło i dostawaliśmy już bardziej na bieżąco.

Byłeś dla Zagłębia obciążeniem. Ale skąd nagle testy w Brighton? 
– Załatwił mi je Marians Pahars, selekcjoner kadry. Sam grał w Anglii i stwierdził, że mnie też tam widzi. Chciał mi pomóc, bo nie miał w kadrze wielu napastników – byłem ja, Rudnevs, Visnakovs, może jeszcze jeden. Przyjeżdżał oglądać moje mecze do Katowic. A że miał dużo kontaktów w Anglii, to któregoś dnia zadzwonił, że wszystko jest gotowe, bilety, klub, tylko lecieć. Miałem zaliczyć dwa treningi i jeden sparing. W nim strzeliłem nawet gola, więc wzięli mnie na obóz do Portugalii – ale tak kontuzja, mięsień.

I na tym koniec? “Dziękujemy”?
– Typowa rozmowa, że może w grudniu się odezwą, że będziemy w kontakcie.

W międzyczasie do afery po wyjeździe do Pragi dorzuciłeś dyscyplinarne wyrzucenie z kadry młodzieżowej. Mocny sygnał, że z tym Rakelsem może być coś nie tak.
– Co nie tak? Trener i tak powiedział, że mojego rocznika już nie będzie powoływał, tylko młodszych pod kątem kolejnych meczów. O tej sprawie też było dużo głupot. Nikt nie wiedział naprawdę o co chodzi, ale wszyscy pisali, że piliśmy i poszliśmy na imprezę. Ale jak? W Liechtensteinie, tam nawet nie ma miasta.

Poimprezować można i bez miasta.
– Nic nie było.

Deniss, trener wyrzuca z kadry pięciu ludzi. Za nic?
– Nie wiem. Mógł wyrzucić nawet wszystkich, tylko żeby jeszcze miał kto grać.

Nie bronisz się, kręcąc i mówiąc „nie chce mi się o tym gadać”.
– Bo nie chce mi się. Powiem tylko tyle, że na Łotwie wielu trenerów komentowało, że cała tamta sytuacja była niepotrzebna. Trzeba było załatwić sprawy w swoim gronie. Nie chcę mówić czegoś złego na trenera, ale wszyscy wiedzą, że to nie jest ktoś taki jak Marians Pahars, który pracował wszędzie i wszystko wie o piłce. Ten od U-21 myśli, że jest najlepszy. Robi po swojemu.

Na koniec wszystko się skumulowało i w Lubinie zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Wszyscy przegięliście. I wy, grając tak, jak graliście, i kibice, próbując wymierzać sprawiedliwość.
– Z jednej strony rozumiem ich frustrację, bo graliśmy tak, że nic nas nie tłumaczy. Ja nie pasowałem im, bo dostawałem pieniądze, a tylko trenowałem z rezerwami. Ale są chyba jakieś granice. Mnie nic bardzo nieprzyjemnego nie spotkało, była tylko taka głośna rozmowa, w której usłyszałem, że mamy zacząć robić wynik itd., ale to co zrobili Michałowi Gliwie czy Robertowi Jeżowi, nie jest do końca normalne. Trochę przegięli.

Zgoda, nienormalne. Pobicie, zniszczony samochód…
– Robert dostał, bo był sam. Ja nie, bo przyszli do mnie na trening w rezerwach. Była cała drużyna, wszyscy zawodnicy i trenerzy. Tylko mi grozili, że skończę tak samo jak Jeż i Gliwa. Robert dzień po tym jak to się stało, od razu wyjechał na Słowację. Przysłał pismo, że więcej do Lubina nie przyjeżdża.

Twój podstawowy problem po Lubinie to jednak przede wszystkim łatka napastnika niewystarczająco klasowego na i tak słabe, źle kojarzone Zagłębie. Tyle czasu bez szansy gry… 
– No, zgadzam się. Zaraz na początku, kiedy przyjechałem tutaj z Łotwy, to szczerze mówiąc czułem, że nie jestem lepszy od tych, którzy grają. Wtedy akurat przyszedł do nas Sernas, później był Papadopoulos. Ale ogólnie – nie dostałem wystarczającej szansy. Dlatego muszę bardzo podziękować Janowi Urbanowi. To on chciał, żebym jak najwięcej grał, znalazł klub i załatwił z Janem Furtokiem, że pójdę do Katowic.

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

fot. cracovia.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...