Przystawki mają służyć połechtaniu podniebienia przed daniem głównym. Nie powinny tuczyć, napełniać, wchodzić w paradę temu, co ma nastąpić po nich. I rzadko tak robią, choć pewnie zdarzają się wyjątki. I takim właśnie wyjątkiem, wychodząc już z tej kulinarnej metafory, był mecz Realu z Valencią. Wysokie tempo, innowacyjne pomysły, straceńcze akcje po obu stronach, hektolitry potu, trochę nerwów i szalona końcówka. No, stanowczo nie spodziewaliśmy się, że rozbieg przed środowym El Clasico może przynieść aż tyle emocji.
Wszyscy umiemy używać kalendarza. Właściwie potrafią to już dzieci w przedszkolu, więc oczywistym jest, że dużymi krokami zbliża Bożego Narodzenia, prawda? Z jednej strony tak, a z drugiej strony po wydarzeniach ostatniego tygodnia mamy wrażenie, że nieco inną rachubę czasu uznają piłkarze Valencii, którzy zdają się dalej żyć hasłami z pewnego międzynarodowego święta sprzed ponad miesiąca, a konkretnie Halloween. Podopieczni Alberta Celadesa przypominają bowiem bandę dzieciaków, które nie otrzymały cukierków w dwóch bardzo bogatych domach i wdrażają w życie plan psikusów na butnych właścicielach tych apartamentów. We wtorek zaskakująco wyrzucili Ajax za burtę Ligi Mistrzów, a w niedzielny wieczór przez cały mecz starali się utrzeć nosa faworyzowanemu Realowi Madryt.
I wyglądali w tych staraniach naprawdę nieźle, choć zaczęli głęboko cofnięci. Dla kontrastu Real atakował masowo od pierwszej minuty, wykorzystując swój ultra kreatywny środek pola z Kroosem, Modriciem i Isco w roli głównej. Raz po raz któryś z panów napędzał ofensywne akcje swojego zespołu, próbował swoich sił z dystansu, albo szukał w polu karnym Karima Benzemy. Wszystko jednak skutecznie w pewnym momencie przerywali defensorzy Valencii lub bez większych problemów kolejne strzały parował świetnie ostatnio dysponowany Domenech.
Ta optyczna przewaga Królewskich, pozorne przyduszenie rywali na ich połowie, nieco zmyliło gości, którzy w swoich staraniach zaczęli łudząco przypominać Ajax.
Dlaczego? Ano dlatego, że Valencia, oprócz mądrej defensywy, wcale nie zamierzała na tym poprzestać. Z każdą chwilą nabierała pewności siebie i odzyskiwała swój charakter. Parejo wprowadzał spokój w środku pola, Wass pracował niczym mrówka na swojej flance, Rodrigo co chwilę nękał któregoś ze stoperów Realu, a w międzyczasie Ferran Torres powinien skompletować hat-tricka. Najpierw ładnym zwodem wywalczył sobie wyśmienitą pozycję siedem metrów od bramki Courtoisa, ale nie podniósł głowy i strzelił leciutko wprost w niego. Potem był o włos od wykorzystania złego wyjścia do dośrodkowania Belga, ale pod presją chybił głową, aż w końcu, już w drugiej połowie, miał okazję wyprowadzić Valencię na prowadzenie po tym, jak poślizgnął się Ramos, i znalazł się w sytuacji sam na sam. Jaki efekt? Żaden. Courtois dalej górą.
Tempo całego widowiska było niezłe, ale nie porywające. Oba zespoły po stracie piłki mądrze ustawiały się na własnej połowie i obserwowaliśmy pokaz szukania przestrzeni do otworzenia gry przez błyskotliwych pomocników z jednej i drugiej strony. A jako, że i tu, i tu takowi byli, to raz na jakiś czas, w tych szczelnych znajdowała się jakaś dziura i działo się coś ciekawego.
Przypominało to wszystko dobry thriller. Z każdą sekundą napięcie rosło, a w ostatnich minutach sięgnęło zenitu. Najpierw do głosu doszła Valencia, która przeprowadziła szybką akcję, zakończoną rajdem Wassa pod końcową linię boiska w polu karnym i dogranie wprost pod nogi osamotnionego pod bramką Solera. Młody hiszpański piosenkarz piłkarz tylko przystawił nogę i Mestalla oszalała. 1:0. Scenariusz mecz z Ajaxem powtórzony. Wow.
Co więcej, za chwilę mogło być 2:0, ale belgijski bramkarz Realu świetnie skrócił kąt przy strzale Manu Vallejo. Nie było czasu na zastanowienie, bo Real pędził już z kontrą, przy której bramkę zdobył Jović, ale sędzia odgwizdał spalonego. Nadzieja madryckich gości malała z każdą minutą, aż do ostatniego rzutu różnego. Była już końcówka doliczonego czasu gry. W pole karne Valencii powędrował nawet Courtois i to on odegrał tam jedną z głównych ról. Najpierw wywalczył sobie pozycję w powietrzu, potem oddał strzały, który niepewnie odbił przed siebie Domenech, zakotłowało się, piłka zgubiła się w gąszczu nóg, żeby wylądować w okolicach stóp Karima Benzemy. Bum. Mamy 1:1.
I koniec. Remis.
Kurczę, teraz w każdej restauracji będziemy prosić o przystawki przypominające mecz Realu z Valencią przed El Clasico. Pewnie takich nie dostaniemy, ale zawsze warto spróbować, bo to było naprawdę klasowe spotkanie.
Valencia 1:1 Real Madryt
78′ Soler – 90+5′ Benzema
Fot. Newspix