Zawsze podejrzliwie patrzymy na sytuacje, w których drużyna zaraz po zmianie trenera, o którym trudno byłoby stwierdzić, że nie zna się na swojej robocie, nagle rozgrywa o niebo lepszy mecz niż w tygodniach poprzedzających. Tak też stało się z Jagiellonią. W poprzedniej kolejce zupełnie nie miała serca do walki z Zagłębiem Lubin, za to dziś w zasadzie na nic nie pozwoliła Lechii Gdańsk. Uznajmy jednak, że to bardziej efekt motywacyjnych rozmów przeprowadzonych przez Rafała Grzyba i jego decyzji personalnych, a nie granie przeciwko Ireneuszowi Mamrotowi.
Mający dokończyć jesień na ławce trenerskiej “Jagi” Grzyb trafił z każdym ruchem. Wymienił boki obrony i się nie zawiódł. Na prawej stronie zagrał Andrej Kadlec, który dopiero tydzień temu zaliczył pierwszy ligowy występ w tym sezonie i to wchodząc z ławki. Słowak za bardzo nie udzielał się w ofensywie, w tyłach był jednak solidny, robotę wykonał. Na lewej stronie pojawił się odkurzony po pięciu meczach Guilherme i Brazylijczyk spełnił oczekiwania. Zabezpieczył swoją strefę, a oprócz tego dobrze dośrodkowywał i to po jego rzucie rożnym niepilnowany przed bliższym słupkiem Imaz dał prowadzenie.
W trakcie spotkania Grzyb również odpowiednio reagował. Po zejściu Patryka Klimali na środek ataku przesunięty został Bartosz Bida i niedługo potem wywalczył rzut karny. Sędzia Złotek potrzebował pomocy VAR-u, ale decyzję podjął słuszną. Mario Maloca wszedł “sankami” z pełnym impetem i choć wybił piłkę, równie dobrze mógł połamać nogi rywalowi. Zdecydowanie Chorwat interweniował nierozważnie, dlatego zasłużył także na upomnienie żółtą kartką. Do podobnego zdarzenia doszło dwa tygodnie temu w starciu ŁKS-u z Cracovią. Maciej Wolski już oddał strzał i dopiero wtedy mocny stempel na kostce postawił mu Michał Helik. Skończyło się tak samo: kartką i karnym.
Z jedenastu metrów pewnie na 2:0 podwyższył Imaz i stało się jasne, że “Jadze” przy tak dysponowanej Lechii już nic złego się nie stanie.
Grzyb miał też nosa wpuszczając na ostatni kwadrans Juana Camarę. Hiszpan asystował Tomasowi Prikrylowi, który zdecydował się na strzał z daleka i wpadło, bo nie popisał się wcześniej kilka razy ratujący gości Zlatan Alomerović. Cała akcja zaczęła się od beznadziejnego zagrania Malocy prosto pod nogi zawodników z Białegostoku. Co do Camary, asystować mógł już wcześniej, ale wtedy Maloca w ostatniej chwili zblokował uderzenie Bidy.
Jagiellonia tego dnia bardzo dobrze funkcjonowała jako zespół, nie miała wyraźnie odstających ogniw. Na przeciwnym biegunie znajdowała się Lechia. W jej mechanizmie nic nie działało – defensywa popełniała niezrozumiałe błędy, druga linia była mało kreatywna, statyczni napastnicy sami niewiele mogli wskórać. A przecież po trzech z rzędu zwycięstwach wydawało się, że po wcześniejszym kryzysie nie ma śladu. Gdańszczanie nie wypracowali sobie żadnej konkretnej okazji, Grzegorz Sandomierski co nieco wysilić musiał się jedynie po dwóch niezłych próbach z dystansu w wykonaniu Rafała Wolskiego. “Jaga” przy optymalnej skuteczności wygrałaby jeszcze wyżej, Alomerović przed przerwą zatrzymywał Imaza i Klimalę.
Białostockim kibicom to zwycięstwo musi smakować podwójnie, ponieważ Lechia była dla ich drużyny wyjątkowo niewdzięcznym rywalem. W poprzednim sezonie biało-zieloni wygrali wszystkie trzy mecze ligowe, górą byli także w finale Pucharu Polski. Ogólnie z dwunastu poprzednich konfrontacji, Jagiellonia tylko raz sięgnęła po pełną pulę. Ekipę Piotra Stokowca czeka bolesne lizanie ran. Nie dość, że wynik i gra fatalna, to jeszcze kontuzji doznał Karol Fila, a na ostatnią kolejkę wykartkowali się Sobiech, Mladenović i Wolski. Nieszczęścia naprawdę chodzą parami.
Fot. newspix.pl