W większości domów jest jakiś stary, archaiczny, zakurzony przedmiot, który kiedyś służył naszym dziadkom, nasi rodzice zdążyli się do niego przywiązać, ale jego okres przydatności już dawno minął i w rodzinie musi znaleźć się ktoś odważny, kto weźmie go do ręki, nie będzie się rozczulał i po prostu wrzuci go do lamusa. W Bayernie rolę takiego przedmiotu pełni Jerome Boateng, który w meczu z Werderem kompletnie się skompromitował. Dopiero jego zejście z boiska pozwoliło mistrzowi Niemiec odnaleźć swój rytm i w miarę spektakularny sposób przełamać się po dwóch porażkach z rzędu.
Na początek mały flashback. Krótka retrospekcja. Był 2015 rok. Bayern podejmował Barcelonę w półfinale Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz. Katalończycy byli zwyczajnie lepsi, ale jedna sytuacja przeszła do historii – gol Leo Messiego po wspaniałej akcji, w której magicznym balansem ciała całkowicie zwiódł Jerome Boatenga. Niemiec przewrócił się na ziemię i tylko bezradnie patrzył, jak Argentyńczyk dopełnia swojego dzieła. To była sztuka. Nikt nie miał pretensji do stopera reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów. Po prostu musiał uznać wyższość wielkiego przeciwnika.
To było jednak cztery lata temu. W piłce to i dużo, i niedużo. Przykładowo taki geniusz Messiego błyszczy dalej, ale niestety nie dla każdego czas jest taki łaskawy. Doskonałym przykładem jest właśnie Boateng. Dobra, o co chodzi? Po osiemnastu minutach gry sztabowi szkoleniowemu Bayernu powinna zapalić się w głowie czerwona lampka. Najpierw Boateng miał asekurować rzut różny swojej drużyny, został z tyłu, ale nagle okazało się, że z kontratakiem pędzi Rashica, a stoper znajduje się dobre kilka metrów za nim. Wyglądało to zabawnie. Jak wyścig najnowszego modelu ferrari z zdezelowanym małym fiatem. Autentycznie. Minęło kilka chwil i kolejne dziwactwo. Tym razem zasłużony środkowy obrońca całkowicie spóźnił się przy interwencji na Klaassenie i złapał żółtą kartkę. Już czwartą w tym kolorze w trwającej kampanii, i piątą w ogóle.
Nie to jednak zażenowało nas najbardziej, a akcja bramkowa dla Werderu. W roli głównej znów Rashica. Wszystko zaczęło się na czterdziestym metrze. 23 latek finezyjnie kierunkowo przyjął sobie piłkę, mając na plecach Boatenga – w tym momencie szarża powinna dobiec końca. Żaden normalny defensor nie pozwoliłby sobie na nieprzerwanie tak poprowadzonego dryblingu. Ale on sobie pozwolił. Po chwili skompromitował się jeszcze bardziej, bo znów nie nadążał na swoich długich nogach i mógł tylko kiwać głową ze wstydu, kiedy jego rywal piekielnie mocnym strzałem otwierał wynik na Allianz Arenie.
Chyba nie trzeba dodawać, że 31-letni środkowy obrońca opuścił boisko w przerwie. Powinien zapaść się pod ziemię.
Bez niego Bawarczycy wyglądali dużo już dużo lepiej. Zresztą można było odnieść wrażenie, że wszystko, co dobre po stronie Werderu też zaczynało się i kończyło na ogrywaniu Boatenga, bo od czterdziestej piątej minuty absolutnie zniknęli z boiska. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Właśnie, nomen omen czarodziejskiej, bo nie sposób inaczej określić występu Philippe Coutinho. Brazylijczyk jest krytykowany, ale tym razem dał piękną próbkę swoich umiejętności. Strzelił hat-tricka i to w jakim stylu. Najpierw doprowadził do wyrównania, potem pięknym lobem po wyśmienitym podaniu Alaby pokonał Pavlenkę, a na koniec zabawił się już całkowicie w swoim stylu i schodząc z lewej flanki do środka przymierzył w okienko bramki Werderu. Wow.
Pyszniutki dublet dołożył też Robert Lewandowski. W szczególności druga bramka, kiedy w ekwilibrystyczny sposób przyjął piłkę po podaniu Thomas Muellera i z zimną krwią wykorzystał swoją sytuację, mogła imponować. Żeby jednak nie było, to polski snajper na dobrą sprawę mógł skończyć ten występ nie z dwoma, a z co najmniej czterema bramkami na koncie, ale w pierwszej połowie dzień konia trafił się Pavlence. Czech bronił wszystko i do tego uwziął się na naszym rodaku. Lewy próbował pokonać go głową z siedmiu metrów i podcinką z sześciu, ale w obu sytuacjach golkiper wykazał się kapitalnym refleksem.
Bayern nie zagrał wybitnych zawodów. Z Werderem w ostatnich latach przeważnie wygrywał bardzo wysoko i tym razem nie było inaczej, choć początkowo wydawało się, że będzie mieć pewne problemy. Ewidentnie Hans Flick szuka nowych rozwiązań, jego zespół ustawiał się bardzo wysoko, atakował masowo, panowała dużo większa elastyczność i wymienność pozycji. Dobrze się na to patrzy, ale z drugiej strony w takim układzie bardzo dużo zależy od indywidualnej dyspozycji zawodników defensywnych. Jeśli ktoś zacznie partaczyć, jak akurat w tym meczu Boateng, dużo częściej Bayernowi przydarzać się będą takie wpadki, jak z Borussią Mochengladbach i Bayerem niż takie relatywnie spokojne zwycięstwa, jak to z Werderem.
Bayern Monachium 6:1 Werder Brema
45′, 63′, 78′ Coutinho, 45+4′, 72′ Lewandowski, 75′ Muller – 24′ Rashica
Fot. Newspix