Jeśli wiesz, że o twoim wyjściu z grupy decyduje mecz z Barceloną, nigdy nie jest to dobra wiadomość. Nawet jeśli Blaugrana przyjeżdża drugim garniturem, bo w wyjściowej jedenastce brakuje Messiego, Suareza, Pique i innych, wciąż nie mówimy o egzaminie w typie dwa plus dwa, ale o zadaniu z gwiazdką z fizyki. No cóż, jeśli jednak Inter znów chce coś znaczyć w Europie i takie przykłady musi rozwiązywać.
Nie rozwiązał. Wiosnę spędzi w oślej ławce. To znaczy: w Lidze Europy.
No, ale sam jest sobie winny i już nawet nie chodzi tylko o dzisiejszy mecz. Miał 2:0 z Borussią na wyjeździe, nie wyciągnął z tego i remisu, przegrywając 2:3. Zaczynał grupę ze Slavią, chyba ją trochę zlekceważył i poniósł tego konsekwencje, dostając tylko remis. Zrobić w tych dwóch starciach sześć oczek to nie była czarna magia, kolejna misja Toma Cruise’a nad przepaścią. A wówczas starcie z Barceloną byłoby jedynie miłym jesiennym pykaniem na do widzenia z fazą grupową i na dzień dobry z fazą pucharową.
Skończyło się na nieprzyjemnym mrozie i tylko na do widzenia z grupą.
I tak jak pozostanie ludziom związanym z Interem rozmyślać, “co by było gdyby” przy okazji meczów ze Slavią i BVB, tak teraz wszystko też rozbije się o gdybologię. Mieli przecież gospodarze swoje okazje, taki Lukaku powinien jeszcze długo się zastanawiać, dlaczego z kilku metrów – przy miejscu i czasie pozwalających na rozłożenie biwaku – trafił prosto w Neto. Czasem brakowało centymetrów, jak wtedy gdy Martinez założył rywalowi sombrero, potem walnął z dystansu, a piłka niewiele, bo niewiele, ale jednak minęła bramkę.
W innych wypadkach brakowało też lepszej orientacji, bo futbolówka wpadała do siatki, lecz i Martinez, i Lukaku znajdowali się na spalonym.
Serio: w końcówce spodziewaliśmy się, że coś wpadnie dla Interu. Barcelona broniła się coraz bardziej rozpaczliwie, już w naprawdę ostatnich momentach blokowała strzały gospodarzy, zawierzała też szczęściu, bo te pudła Lukaku to nic więcej jak jej szczęście, patrząc z tej perspektywy.
Tylko co z tego? Jakieś wrażenia to jedno, a wynik to drugie. Inter za sprawą – w końcu… – Lukaku trafił tylko raz przy dwóch trafieniach rywali i ten związek Antonio Conte z Ligą Mistrzów napisał kolejny nieudany epizod. Nic ciekawego z Juventusem, kiedy „udało się” odpaść nawet w fazie grupowej, niewiele więcej z Chelsea, teraz wylot po kluczowym meczu z mocno rezerwową Barceloną. Są mistrzostwa krajowe, nie ma trofeów w Europie.
Oczywiście – jeszcze można swoje wygrać w Lidze Europy, ale to mniej więcej jak zostać wyproszonym z dobrze zastawionej imprezy na taką, gdzie podają suchary i wodę z kranu.
I w tym wszystkim naprawdę pozytywnie zaskoczyła nas Barcelona. Można było nieśmiało zakładać, że nie będzie dzisiaj w stanie powalczyć o korzystny wynik, bo nie raz, nie dwa bywało w tym sezonie tak, że nie potrafiła tego zrobić i w galowej jedenastce z Messim w składzie. A tu co? Prawda, trochę szczęścia, o czym wspominaliśmy, ale też dwa kluczowe konkrety, które ustaliły rezultat meczu.
Najpierw Perez trafił z najbliższej odległości, gdzie nie było spalonego, bo do Hiszpana nie zagrywał Vidal, a piłkarz Interu, więc sędzia nie miał powodów do podnoszenia chorągiewki.
Potem wprowadzony kilka chwil wcześniej Fati i cóż to była za akcja! Szybka klepa z Suarezem, strzał zza szesnastki, piłka wpada po długim rogu, Handanović się wyciąga, ale nie może nic zrobić. Do widzenia państwu, tak się strzela na tym poziomie, jak nie potraficie, to zapraszamy pięterko niżej.
Trochę pasuje nam do tego hasło „pokrzyczeli, pojęczeli i po rewolucji”. Barcelona była bowiem przez jesień słaba, w niektórych spotkaniach aż prosiła się o dużo gorszy wynik, a jednak wychodzi z tej grupy jako zwycięzca, który nie poniósł ani jednej porażki. To też świadczy o klasie. Może nie trenera, ale piłkarzy już tak.
Inter – Barcelona 1:2 (1:1)
Lukaku 44′ – Perez 23′ Fati 87′
Fot. Newspix