W Premier League zdarzają się mecze, gdy jedna z linii defensywnych zachowuje się tak, jakby właśnie spotkała się po raz pierwszy, w dodatku po paru ładnych latach rozbratu z futbolem. Zazwyczaj dotyczy to jednak tych słabszych ekip, na które wjeżdża z pełnym impetem pociąg z Liverpoolu czy Manchesteru. 90 minut atakowania i jedna ze stron wygrywa kilkoma bramkami, często zdobytymi po błędach rywali. Dziś zdarzył się mecz, gdy obie linie defensywne wyglądały jak kilku ziomków z orlika.
West Ham United przyjmował u siebie Arsenal i już w pierwszych minutach, gdy dwóch obrońców Arsenalu wzajemnie nabiło się piłką we własnym polu karnym, wiedzieliśmy że będzie wesoło. Praktycznie przez pełne półtorej godziny oglądaliśmy popisy nieudolności defensywnej, to pod jedną, to pod drugą bramką. Arsenal? A proszę bardzo, poza wspomnianym nieudolnym wybijaniem piłki warto wspomnieć akcję bramkową Ogbonny. Stały fragment, zły blok, złe wybicie. W końcu strzał obrońcy West Hamu, który trafił Maitlanda-Nilesa w plecy, na tyle szczęśliwie, że gospodarze wyszli na prowadzenie.
Fatalnie wyglądały próby Arsenalu wyjścia spod wyższego pressingu, kiepściutko wyglądało krycie, nawet pojedynki wychodziły zabawnie. Mihail Antonio w jednej z akcji przejechał sobie zupełnie swobodnie między czterema obrońcami i oddał uderzenie na bramkę Leno.
West Ham United pewnie by ten mecz wygrał. Sęk w tym, że sam w obronie bardzo szybko zaczął przypominać rywala. Najpierw odpalił się Aaron Creswell, który dokonał rzadkiej w czasach VAR-u sztuki: zapracował na jakieś 2,5 czerwonej kartki. To, w jaki sposób dwukrotnie potraktował Pepe, wywoływało wstręt u każdego człowieka z kręgosłupem moralnym. To pierwsze wejście to był bandytyzm w czystej postaci – nożyce, właściwie w powietrzu, które zacisnęły się gdzieś w okolicach kolana piłkarza Kanonierów. Oczami wyobraźni widzieliśmy już ambulans wjeżdżający na murawę i nagłówki o półrocznej przerwie. Jakim cudem nie doszło tam do złamania/uszkodzenia więzadeł – nie mamy pojęcia. Wiemy tylko, że jeszcze lepsze było zachowanie sędziego, który najpierw sugestywnie pokazał, że czyste wejście, a potem… nakazał rozpocząć od autu, w ogóle nie odgwizdując faulu.
Cresswell ewidentnie zachęcony pobłażliwością sprzed przerwy, po wznowieniu jeszcze raz spróbował połamać skrzydłowego biegającego po jego stronie. Tym razem trafił obiema nogami w kostki zawodnika Arsenalu, za co otrzymał żółty kartonik. Nie mamy informacji, czy Manuel Pellegrini podjął decyzję w trosce o własny zespół, czy jednak po to, by chronić zdrowie Pepe. W każdym razie: Cresswella, którego nie potrafił usunąć z boiska Mike Dean, chwilę później zdjął trener West Hamu.
Młoty jakoś wytrzymały godzinę grania, z czego przez 9 minut bez Cresswella, którego zastąpił Masuaku. No a potem się zaczęło.
Dlaczego nikt nie atakował Kolasinaca wjeżdżającego lewym skrzydłem? Dlaczego tak totalnie odpuszczono krycie Martinelliego? Dlaczego Pepe dostał tyle wolnego miejsca i tyle czasu, że zdołał co do centymetra wymierzyć uderzenie na bramkę Martina? Czemu Martin mimo wszystko nie zdecydował się na interwencję po tym strzale? Czemu przy golu Aubameyanga na siódmym (!) metrze od bramki stało aż dwóch (!!!) niekrytych piłkarzy gości?
Wiele pytań, żadnych odpowiedzi poza tym, że Cresswell pewnie zdołałby połamać przy tych trzech akcjach bramkowych przynajmniej dwóch rywali.
Zaćmienie defensywy gospodarzy trwało dziesięć minut, podczas których Arsenal trzykrotnie pokonał Martina. Mamy wrażenie, że z Fabiańskim między słupkami udałoby się zapobiec przynajmniej jednej z bramek, ale to i tak didaskalia. Najważniejsze są twarde fakty: grały dwie średnie drużyny, które mają gigantyczne problemy z grą obronną. Wygrała ta, która lepiej wykorzystała momenty słabości przeciwnika.
Arsenal wygrywa po raz pierwszy od 24 października, ale dalecy jesteśmy od upatrywania we Fredriku Ljungbergu cudotwórcy, który odmienił zespół Kanonierów. Ot, dzisiaj po prostu West Ham zaprosił lokalnego rywala do 10-minutowych tańców w ich szesnastce. Między 1. a 60. oraz 70. a 90. minutą oglądaliśmy stary, kiepski Arsenal Emery’ego. Trzy punkty mogą cieszyć fanów Aubameyanga i spółki, ale już gra niespecjalnie.
West Ham United – Arsenal 1:3 (1:0)
38′ Ogbonna – 60′ Martinelli, 66′ Pepe, 69′ Aubameyang
Fot. Newspix