Wczorajsza gala Złotej Piłki wnerwiła nas wszystkich, mniej więcej zgodnych co do tego, że Robert Lewandowski nie zasłużył na miejsce niższe niż Cristiano Ronaldo czy Kylian Mbappe. Ale prawdziwy powód do niepokoju mają ludzie za naszą zachodnią granicą, którzy z pełną mocą przekonali się, jak daleko odjechała im światowa czołówka. Fakt, że najlepszy piłkarz na ich podwórku zajął dopiero ósme miejsce, to nie tylko efekt kiepskiej dyspozycji Bayernu w Lidze Mistrzów. To efekt rozjazdu między popularnością lig hiszpańskiej i angielskiej, a Bundesligą.
Na początku spójrzmy w ilu państwach Lewandowski wygrał, jest to długa lista, więc zaparzcie sobie herbatę i siadajcie spokojnie do lektury.
1. Niemcy
2. Polska
Już, to wszystko. Oczywiście, nikt nie żąda zwycięstwa polskiego napastnika przy TAKIM roku Leo Messiego i TAKICH sukcesach drużynowych oraz indywidualnych Virgila van Dijka. Lista państw, w których zwyciężył, jest jednak o tyle wymowna, że np. w Rosji, Gruzji, Liberii, Omanie, Nikaragui oraz na Jamajce (i jeszcze w jedenastu innych państwach) wygrał Cristiano Ronaldo. Najbardziej ekstremalny wybór to chyba chłopak ze Sri Lanki, który dał trójkę Alexander-Arnold, Aubameyang, Griezmann oraz pan Chorwat, który na podium wrzucił CR7, Alissona oraz… Sergio Aguero.
Wspominamy o tym, bo w głosowaniach da się jednak wyczuć pewien klucz. W pewnych państwach, jak np. w Salwadorze, Eswatini czy Gwatemali, Premier League obsadzało 4-5 pozycji w rankingu. To w takich miejscach często doceniano również Bernardo Silvę, Riyada Mahreza czy Raheema Sterlinga. Od razu dało się wyczuć: tam ogląda się głównie Anglię. Były miejsca, w których cały czubek obsadzali bohaterowie Ligi Mistrzów i tutaj mamy na przykład sympatycznego Fina, który w piątkę wrzucił Dusana Tadicia i Son Heung-Mina.
Bundesliga? Podejrzewamy, że w niektórych miejscach nie jest nawet transmitowana, a wobec tego cotygodniowe wyczyny bramkowe i czysto piłkarskie Lewandowskiego stanowią tam temat równie odległy jak problemy defensywne Korony Kielce. Intuicja już wczoraj, na gorąco, podpowiadała nam, że Bayern Monachium i cała liga, w której ten Bayern występuje, są po prostu mało seksowne.
Dzisiaj zerknęliśmy sobie na liczby.
Instagram:
Premier League – 33 miliony obserwujących
La Liga – 24 miliony
Bundesliga – 4,4 miliona
Twitter:
Premier League – 20,8 miliona obserwujących
La Liga – 4,6 miliona
Bundesliga – 2,2 miliona
Facebook:
La Liga – 57 milionów polubień
Premier League – 43 miliony
Bundesliga – 7,3 miliona
To jest katastrofa wizerunkowa niemieckiej piłki, która zresztą przy nieco lepszej grze Cristiano Ronaldo może jeszcze zostać prześcignięta przez Serie A (3 mln polubień, 4,3 mln obserwujących na Instagramie, marne 122 tysiące na TT).
Podobnie zresztą wypada sam Bayern Monachium, który nie ma szans rywalizować z globalnymi markami.
Facebook+Twitter+Instagram:
Liverpool – 35 mln + 13,1 mln + 21,5 mln = 69,6 miliona
Barcelona – 103 mln + 31,4 mln + 80,3 mln = 214,7 miliona
Real Madryt – 110 mln + 33,3 mln + 81 mln = 224,3 miliona
Manchester United – 73 mln + 20,7 mln + 32,6 mln = 126,3 miliona
Bayern Monachium – 49 mln + 4,8 mln + 19,1 mln = 72,9 miliona
Bayern może konkurować tylko z Liverpoolem, a to też głównie dlatego, że The Reds przez 384 lata nie zdobyli ani jednego mistrzostwa Anglii, długimi sezonami bujali się w dole wielkiej czwórki, potem w dole wielkiej szóstki, a momentami nawet w środku tabeli. Odzyskują stracony czas dopiero teraz, za sprawą Jurgena Kloppa, a po tym sezonie zapewne przeskoczą Bayern w większości klasyfikacji popularności. Jak do tych fanów na Sri Lance mają dotrzeć gole Lewandowskiego? Jak mają dotrzeć do nich osiągnięcia Bayernu?
Azjatyckie tournee to za mało, by rozbudzić w sobie miłość tajskich, boliwijskich, japońskich i kongijskich dzieciaków. Tu potrzeba ruchów o globalnym wymiarze, ruchów, o które dopominał się swego czasu nawet sam Robert Lewandowski, świadomy, że Bayern zaczyna być królem głównie swojego podwórka. Drenaż pozostałych bundesligowych klubów przez lata wystarczał na walkę o najwyższe trofea, dziś monachijczycy, ale i cała liga niemiecka potrzebuje już bardziej zdecydowanych ruchów, by zagościć w wyobraźni ludzi na całym świecie.
Z drugiej strony… Może to właśnie jest urok Bundesligi? Wystarczy spojrzeć na trybuny, na życie miast. Gdybyśmy mieli wskazać najniższy odsetek przypadkowych turystów pośród tych najmocniejszych klubów, pewnie padłoby właśnie na kogoś z ligi niemieckiej. To tam ostały się jeszcze romantyczne zasady, które nie pozwoliły Red Bullowi na przejęcie i nazwanie po swojemu drużyny z ligowego topu. To tam cały czas nie dotarło transferowe wariactwo. To tam swoje kariery ciągną ludzie pokroju Lewandowskiego – na boisku zdolni do rywalizacji z najlepszymi, jednak poza nim bez szans w starciach marketingowych z Pogbą czy Griezmannem.
Bundesliga jest najbardziej swojska spośród globalnych lig. Ma to swój urok, gdy Żółta Ściana w Dortmundzie rytmicznie podskakuje w rytm pieśni sprzed dwudziestu lat, ale ma też swoją cenę, gdy wyżej od gwiazd Bundesligi wyceniani są nawet po słabszym sezonie Kylian Mbappe czy Cristiano Ronaldo.
Fot.Newspix