Ta “mało sympatyczna reakcja trybun” to eufemizm. Kibicom Lecha puściły nerwy. Na transparentach i okrzykami wyrażali swój żal do piłkarzy o brak ambicji oraz do zarządu o złe zarządzanie. Uważają, że zostali wystawieni do wiatru, bo wizja budowy Lecha na miarę ambicji miasta nie została zrealizowana. Zespół szykowany na fazę grupową LE rozbił się na półamatorskim rywalu mającym studentów w składzie. Straty finansowe, które poniósł “Kolejorz”, są znaczące – czytamy dziś w Gazecie Wyborczej, a na problemy Kolejorza natrafiamy w kilku tytułach prasowych.
FAKT
Zaczynamy tematami ligowymi:
– „Przeszkodził im sędzia” (im – czyli piłkarzom Śląska)
– „Tymczasowy trener, tymczasowy zespół”
– „Semir Stilić superstar!”
O Stiliciu Fakt pisze tak: Jeśli jest w ekstraklasie piłkarz, który może grać tak jak na podwórku, a i tak wszystko mu wychodzi, to jest nim Stilić. Bawi się z rywalami, jednym zwodem kładzie ich na tyłku, a gdy trzeba – strzela gole. Tak było w spotkaniu z Lechią.
Co ciekawego u Cristiano Ronaldo, który zawitał do Warszawy?
Bo nie oszukujmy się, większość z 47 tysięcy kibiców, którzy przybyli na Stadion Narodowy, chciało zobaczyć właśnie Ronaldo, najlepszego piłkarza świata. Wcześniej, przy wejściu do hotelu Hilton, przywitał go przeraźliwy pisk fanów i fanek. CR7 wyszedł z autokaru w okularach przeciwsłonecznych, podczas spotkania z kilkudziesięcioma fanami nie pozwalał, by robiono mu zdjęcia, po meczu przez strefę mieszaną przemknął błyskawicznie, rzucając tylko szybkie „Dziś nie”, gdy poprosiliśmy o krótką rozmowę. Skrzydłowy Realu Madryt miał bowiem podbite oko – „dzieło” Grzegorza Krychowiaka z meczu z Sevillą o Superpuchar Europy – i starał się to za wszelką cenę ukryć.
Jak widać, ciekawego to niewiele… Wrażeniami z Super Meczu dzieli się również Jerzy Dudek i mamy wrażenie, jakbyśmy czytali opowiadanie jakiegoś kibica. Sami oceńcie.
Do Warszawy musiałem w sobotę dolecieć z Gdyni i dopiero o 17.00 wylądowałem na Okęciu. Potem od razu pojechałem do Hiltona. Nie było żadnego problemu z tym, żeby spotkać się z dawnymi kolegami z drużyny, bo akurat schodzili na przedmeczowy posiłek. Najpierw Pepe, oczywiście z Marcelo. Pośmialiśmy się chwilę. Za nimi Cristiano. – Stary, jak ty to robisz, że przez cały czas utrzymujesz się w takiej formie i co kilka dni potrafisz grać z taką intensywnością? – zagaiłem, a on tylko wzruszył ramionami. Dla niego to całkiem normalne. Porozmawiałem też chwilę z Carlo Ancelottim. Bardzo chwalił swoich nowych zawodników, bo nie tylko już teraz są wielkim wzmocnieniem, ale też bardzo dobrze charakterologicznie wkomponowali się w zespół. Było to zresztą widać, bo James Rodriguez i Toni Kroos przy stole nie trzymali się z boku. Żartowali z innymi. Ogólnie w Hiltonie spędziłem prawie godzinę, a najdłużej siedziałem z Ikerem Casillasem. Widać, że wciąż siedzi w nim to, co mu zrobił Jose Mourinho i nie chodzi wcale o to, że Iker został odsunięty od składu, tylko raczej o brak jakiejkolwiek komunikacji. – Nie rozumiem, dlaczego Jose zrobił z tego tak otwarty konflikt medialny i dlaczego w ogóle nie chciał ze mną o tym rozmawiać. Do dziś sobie tego nie wyjaśniliśmy – narzekał. Ale chwilę później wreszcie się uśmiechnął, bo spytałem go o jego siedmiomiesięcznego synka.
RZECZPOSPOLITA
„Dobry wzór z Madrytu nie tylko dla Żyry” – pisze Stefan Szczepłek.
Na meczu Realu z Fiorentiną był Adam Nawałka i coś notował. Wprawdzie nie bardzo wiem, co mógł notować, bo Real nie potraktował meczu na Stadionie Narodowym poważnie, ale to w końcu mistrz Europy, mający w składzie mistrzów świata. Wystarczy, że trener polskiej reprezentacji dobrze zapisał przebieg akcji, jaką zrobili Angel di Maria z Cristiano Ronaldo, po której padła bramka, i nauczy jej swoich zawodników. To była bodaj najładniejsza akcja, przeprowadzona w ciągu dwóch i pół roku istnienia Stadionu Narodowego.
Tomasz Wacławek alarmuje: „Louis, mamy problem”.
Manchester United zaczął sezon od porażki. Przegrał 1:2 ze Swansea z Fabiańskim w bramce. – Kibice mają prawo być rozczarowani. Do przerwy graliśmy nerwowo, dokonywaliśmy złych wyborów. W drugiej połowie nie tworzyliśmy zespołu. To moja wina – przyznał Louis van Gaal po swoim nieudanym debiucie w lidze angielskiej. Manchester United przegrał na inaugurację pierwszy raz od 42 lat, w dodatku na Old Trafford i z rywalem, który po sparingowych zwycięstwach Czerwonych Diabłów nad Romą, Realem Madryt i Liverpoolem wydawał się przeszkodą łatwą do pokonania. Nawet jeśli holenderski trener uprzedzał, że potrzebuje czasu, by przekazać piłkarzom swoją wizję futbolu. Tak było w Ajaksie, gdzie pierwsze mistrzostwo Holandii zdobył dopiero po trzech latach.
Z kolei Piotr Żelazny pochyla się nad problemami Lecha.
Nerwowe i nieprzekonujące są ostatnie decyzje zarządu Lecha i tak samo wygląda drużyna na boisku. Szefowie Kolejorza postanowili gasić pożar, zwalniając Mariusza Rumaka, ale nie mieli dopiętego na ostatni guzik planu naprawczego. W spotkaniu z Pogonią Szczecin zespół poprowadził trener tymczasowy Krzysztof Chrobak, który zapowiadał, że wiele nie zmieni i pozostanie wierny taktyce Rumaka. Efekt widać było w sobotni wieczór. Drużyna grała bez pomysłu, nieskutecznie, przespała całą pierwszą połowę. Jakiekolwiek akcje zaczęły Lechowi wychodzić dopiero po przerwie, gdy już naprawdę poczuł nóż na gardle. Remis 1:1 powinien bardziej zadowalać Pogoń, ale to Lech miał szczęście, że udało mu się zdobyć chociaż jeden punkt. W Poznaniu słychać było tylko doping kibiców gości. Fani Lecha ograniczyli się do wywieszenia kilku prześcieradeł z rymowankami dość wątpliwej jakości („Dobre fury i wypłaty od studentów w piłkę baty”) i okazjonalnych gwizdów. Na jednym z transparentów można było przeczytać: „Teodorczyk – co najwyżej Wkra Żuromin to ty”.
W Rzepie dziś nic, czego byśmy nie wiedzieli.
GAZETA WYBORCZA
Sport.pl Ekstra, czyli jak co poniedziałek jest szansa, że w GW trafimy na dobre materiały… Tekstów o van Gaalu ciąg dalszy – tym razem Rafał Stec w temacie „Ojciec Boga w Manchesterze”.
Właściwie brakowało tylko, by Louis van Gaal, nowy trener United, oficjalnie ogłosił, że jego legendarny poprzednik Alex Ferguson nie miał o niczym pojęcia i się nie nadawał. Ponarzekał przecież van Gaal na wiatr hulający po ośrodku treningowym i rozkazał posadzić osłaniające go drzewa – a Ferguson jakoś nie zauważył, że w tych warunkach nie da się wydajnie ćwiczyć. Zażądał nowych muraw na tamtejszych boiskach – a Fergusonowi nie przeszkadzało, że po dotychczasowych piłka przesuwała się wolniej i inaczej niż na stadionie Old Trafford. Z furią krytykował zakłócające przygotowania do sezonu wakacyjne tournee po Ameryce i wymusił na marketing owcach potulną obietnicę, że plany przyszłorocznych wypraw komercyjnych z nim skonsultują – a Ferguson latał, gdzie szefostwo kazało, i generalnie zawsze wykazywał olbrzymie zrozumienie dla biznesowych potrzeb klubu.
Wojciech Kuczok tradycyjnie na poziomie.
Dość dygresji – o tym, że możemy wygrywać już tylko bez gry, że triumfować zdolniśmy wyłącznie moralnie i symbolicznie, decydują też inne czynniki – polska piłka nie istnieje w Europie nie z powodu międzynarodowych spisków, tylko dlatego, że w Polsce już prawie nikt w piłkę nie gra. Tak swawolny, a zarazem samobójczy wniosek wysnuwam z obserwacji własnych, poczynionych w środku długiego, wakacyjnego weekendu w trakcie przejażdżki przez pół kraju drogami drugo- i trzeciorzędnymi. Że Polacy nie czytają, doszły mnie słuchy, a nawet widy: szczęśliwie obchodząc się bez prawa jazdy, mam wgląd we wnętrza środków komunikacji miejskiej – wiem więc, że Polacy podróżują bez książek. Ale że Polska nie gra w piłkę, z trwogą zauważyłem dopiero co. To wiele tłumaczy; to, by tak rzec, objaśnia tajemnicę naszego nieistnienia na piłkarskiej mapie świata. Nie możemy mieć wyników, skoro nie gramy – w piłkę kopią inni, my się przyglądamy z przejęciem, a nawet uwielbieniem – jak tych 45 tysięcy hiszpano- i italofilów na Stadionie Narodowym. Jadąc przez kraj w sobotnie, pogodne popołudnie, widziałem dziesiątki boisk, od nieskoszonych łąk z pospiesznie skleconymi z żerdzi, spontanicznie pokrzywionymi bramkami przez całkiem dorodne i wymiarowe boiska, dla których wykarczowano prostokąt w puszczy, po wypieszczone orliki, o jakich nie śniło moje pokolenie uganiające się za piłką po szutrze, wyboistym betonie lub murawie cierpiącej na plackowatą łysinę. Nigdzie żywej duszy. Żadnego meczu wioska na wioskę, ach, żadnej nawet gry kilku chłopaków na jedną bramkę, ba, żadnego samotnego geniusza ćwiczącego precyzję strzału w poprzeczkę. Psa z kulawą nogą. Zianie kosmicznej pustki. Przez chwilę pomyślałem, że to jakaś zakrojona na wielką skalę inscenizacja historyczna – w tym się wszak specjalizujemy – oto cały kraj perfekcyjnie odgrywa czasy okupacji, kiedy to hitlerowcy zabronili nam gry w piłkę pod groźbą kary śmierci. Powiadam wam, widziałem zbyt wiele pustych boisk, żeby mieć nadzieję na lepsze czasy futbolowe.
I jeszcze Radosław Nawrot pochyla się nad problemami Lecha, ale nie tymi sportowymi.
Lech Poznań przystąpił do sezonu ze wzmocnioną drużyną przygotowywaną od zimy do sukcesów w kraju i Europie. I w kilka dni nadzieje się rozsypały. – Bałem się reakcji trybun. Nie przyjęto nas sympatycznie – mówił po meczu z Pogonią (1:1) trener Krzysztof Chrobak. Trener tymczasowy, bo po zwolnieniu Mariusza Rumaka za odpadnięcie z islandzkim Stjarnanem w eliminacjach Ligi Europejskiej Lech nie znalazł kandydata na stałe. Ta “mało sympatyczna reakcja trybun” to eufemizm. Kibicom Lecha puściły nerwy. Na transparentach i okrzykami wyrażali swój żal do piłkarzy o brak ambicji oraz do zarządu o złe zarządzanie. Uważają, że zostali wystawieni do wiatru, bo wizja budowy Lecha na miarę ambicji miasta nie została zrealizowana. Zespół szykowany na fazę grupową LE rozbił się na półamatorskim rywalu mającym studentów w składzie. Straty finansowe, które poniósł “Kolejorz”, są znaczące. Premia za awans do fazy grupowej LE to 4 mln zł. Za każde zwycięstwo w tych rozgrywkach można zarobić 800 tys. zł, za remis – 400 tys. zł. A tak klub z Poznania otrzyma nieco ponad 1 mln zł minus koszty podróży. Lech liczył na te środki, bo walczy o rentowność i utrzymanie się w gronie drużyn zdolnych do walki o mistrzostwo Polski. W niedawnym raporcie Deloitte podano, że sporo traci do Legii Warszawa. Ma 49,3 mln zł przychodów przy 94,9 mln zł klubu ze stolicy. Do rankingu nie wliczono transferów piłkarzy. Obejmuje on jedynie pieniądze uzyskiwane z dnia meczowego, czyli wpływy z biletów, sprzedaży praw telewizyjnych, startu w europejskich pucharach i od sponsorów. Te ostatnie w wypadku Lecha wzrosły o 75 proc. w porównaniu z 2012 r. Klub z Poznania wciąż jest atrakcyjną marką. Tamtejsi kibice uważają nawet, że to żyła złota. Prezes Karol Klimczak tłumaczy, że przychody Lecha nie są imponujące, ale za to niskie są koszty. Cięcie kosztów jest istotą polityki Lecha, co bulwersuje kibiców. Ich zdaniem to filozofia rodem z Amiki Wronki – klubu grającego w ekstraklasie w latach 1995-2006, ale bez europejskich ambicji.
SUPER EXPRESS
Główny temat dla Superaka to wyprowadzenie Ronaldo ze Stadionu Narodowego. Ot, taka zabawna, tabloidowa historia. W sumie to nawet nie ma co cytować. Podobnie zresztą jak małej cenzurki dla Stilicia, która okazuje się relacja z wczorajszego meczu w Krakowie.
Zerknijmy zaś na dwupytaniową rozmowę z Dariuszem Mioduskim, jak wygląda dziś sprawa Legii. Niestety, niezbyt różowo.
W piątek złożyliście w CAS wniosek o uchylenie decyzji UEFA i zabezpieczenie powództwa. Jeśli Trybunał Arbitrażowy przychyli się do waszych racji, to?
– Jeszcze dziś zostaniemy przywróceni do eliminacji Ligi Mistrzów. Ale nie ma co ukrywać – szanse na to, by tak się stało, są znikome. Przepisy regulujące tę sprawę musiałyby być jednoznaczne, a w tym przypadku nie są całkowicie klarowne. Mieliśmy dżentelmeńską umowę z UEFA, że jeśli przegramy w Komisji Odwoławczej, to poprze nas w staraniach o rozprawę w trybie przyśpieszonym w CAS. Niestety, jak przyszło co do czego, to UEFA nie zgodziła się nas wesprzeć. Jeżeli nasz wniosek o zabezpieczenie powództwa, to jest zawieszenie decyzji o walkowerze, nie zyska aprobaty sędziów, pozostanie nam walka w zwykłym trybie. Ale wówczas na werdykt przyjdzie nam czekać kilka tygodni. W każdym razie drużyna przygotowuje się do dwumeczu IV rundy eliminacji Ligi Europy z Aktobe. Jestem pewien, że piłkarze będą gotowi i odpowiednio zmotywowani na starcie z Kazachami.
PRZEGLĄD SPORTOWY
PS okładkę dedykuje sukcesom lekkoatletów.
Problemy Lecha to również główny temat tutaj – autorem Antoni Bugajski.
Trzy razy z rzędu odpadli w przedbiegach walki o europejskie puchary, nie potrafią ustabilizować formy w ekstraklasie, regularnie kompromitują się w Pucharze Polski. Prezesi właśnie zwolnili trenera, któremu właściciel klubu wcześniej dawał wielkie wsparcie, a zatrudnili człowieka, który od kilku lat miał prawo żyć w przeświadczeniu, że jako szkoleniowiec seniorów wylądował już po drugiej stronie rzeki. Dlaczego Lech koncertowo trwoni swój sportowy potencjał? Dlaczego nie ściga uciekającej mu Legii? – Gdy pracowałem w Izraelu, miałem bardzo mądrego prezesa. Kiedyś mówi mi tak: Mojżesz prowadził nas 40 lat i doszliśmy tutaj. Cholera, gdyby poprowadził nas troszkę dłużej, to byśmy doszli w Szwajcarii – mówi trener Wojciech Łazarek, który z Lechem Poznań dwa razy zdobył mistrzostwo Polski. Różnica między chciejstwem, a rzeczywistymi możliwościami bywa przepastna. (…) Bo charakternych zawodników w Lechu jest niewielu – Krzysztof Kotorowski, Łukasz Teodorczyk, może Luis Henriquez. I koniec. Było ich więcej, ale po aferze jarocińskiej trener Mariusz Rumak pozbył się Rafała Murawskiego i Bartosza Ślusarskiego. Zachwiał hierarchią w szatni. – Swoje przemyślenia mam, ale zostawię je dla siebie. Za dużo emocji byłoby w tym wszystkim, gdybym zaczął teraz opowiadać – mówi Ślusarski, który teraz strzela gole dla Bełchatowa. – Dobór piłkarzy rzeczywiście nie jest najlepszy. Trochę działa to na zasadzie okna wystawowego. Kupić taniej, sprzedać drożej. Oczywiście to nie jest złe myślenie. W Legii niby też tak jest, ale nie wysuwa się na pierwszy plan – mówi Murawski, zwracając uwagę na znamienne zjawisko: – Legia i Lech szczycą się swoimi akademiami, ale Kolejorz musi na młodych stawiać nawet w meczach o życie. To nawet pół drużyny. A w Legii najwyżej Bereszyński, Żyro, Kosecki, Kucharczyk. Inni są rezerwowymi. Bo nowa fala w Legii dopiero dojrzewa, jeszcze przegrywa walkę o miejsce w składzie. A Lech musi grać nową falą już teraz.
No cóż, zamiast jakiejś konkretnej diagnozy, to mądrzy się kilka głów. W tym Łazarek albo Murawski, który w wielu momentach gada chyba tylko dlatego, że gadać lubi.
Adam Dawiudziuk słusznie zwraca uwagę, że Kucharczyk zawsze wraca mocniejszy.
Wiele razy go skreślano, dawano wolną rękę, on zawsze wracał do składu i strzelał gole. Jedna z rozmów w gronie decydentów z drużyny mistrza Polski. Dyskusja o transferach, w końcu pada zdanie: Michał Kucharczyk mógłby w końcu się określić, czy wejdzie na wyższy poziom i go utrzyma, czy jest na sprzedaż. Kilka słów idealnie podsumowujących pozycję 23-latka w Legii. Od początku sezonu robi wszystko, by ją wzmocnić i ustabilizować. Jeśli kogoś można nazwać wygranym ostatnich tygodni, to właśnie Kucharczyka. – Nie uważam, bym musiał coś udowadniać. Wystarczy, że dobrze czuję się w zespole, koledzy wiedzą na co mnie stać i w każdym meczu dokładam cegiełkę do zwycięstwa. A to, że komuś nie podoba się moja gra, nie obchodzi mnie – stwierdził po spotkaniu z Jagiellonią (3:0). U Henninga Berga na początku nie miał łatwo. Nowy trener stawiał na innych piłkarzy, przede wszystkim Henrika Ojamę. Kucharczyk szybko usłyszał, że jeśli znajdzie sobie nowy klub, nikt nie będzie robił mu problemów ze zmianą pracodawcy. To był cios, przecież jesień poprzedniego sezonu zakończył hat trickiem w meczu z Cracovią (4:1) i powołaniem od Adama Nawałki. Pomocnik się jednak zawziął, mimo propozycji z innych drużyn, postanowił zostać i walczyć o swoje. – Po co szukać skrzydłowego, wystarczy dać szansę Michałowi. Niech dostanie choćby połowę minut, jakie rozegrał Ojamaa – apelował menedżer zawodnika Cezary Kucharski. Kucharczyk stał na przegranej pozycji przez brak regularności. Trenerzy czy kibice cenią takich zawodników, po których wiadomo, czego się spodziewać. Jak dostaną piłkę na lewym skrzydle, to zejdą do środka, uderzą na bramką albo będą dryblować. Do niedawna tego nie miał, improwizował, często gubił się w tym, co ma zrobić. Tak bardzo chciał się pokazać, że po prostu się spalał. To taki typ piłkarza, który lubi wiedzieć, że trener mu ufa. W Legii jeszcze niedawno takiego komfortu nie miał, teraz pod tym względem jest zdecydowanie lepiej. I pozytywnie przekłada się na postawę Kucharczyka.
Znacie historię Boubacara Dialiby? No to poznajcie.
Do Bośni trafił w wieku siedemnastu lat. Był styczeń. Zobaczył zwały śniegu i przez pierwsze miesiące tęsknił za ciepłą ojczyzną. – Bywało, że siedziałem sam w swoim pokoju, patrzyłem przez okno na padający śnieg i ciągle nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Myślałem, że ten śnieg jest już na stałe. Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy ktoś mi powiedział, że wkrótce śnieg zniknie, przyjdzie wiosna, a po niej lato – mówi. Lody puściły, śnieg stopniał, temperatura poszła w górę i wszystko się zmieniło. Dialiba zaczął grać tak dobrze, że wkrótce dostał obywatelstwo, a zaraz potem powołanie do młodzieżowej reprezentacji Bośni. Zagrał jeden mecz, strzelił gola Walii i było na tyle, bo potem przeniósł się z Bośni do Hiszpanii. (…) Potem był szok w Sarajewie i nie chodziło tylko o śnieg. Miasto wciąż odczuwało skutki 4-letniego oblężenia. Leje po bombach, wyrwy w budynkach, ostrzelane ściany i te przerażające cmentarze na każdym skrawku wolnej ziemi, nawet… na boisku treningowym Željezničara. – Trudno było mi objąć to rozumem – mówi Dialiba. – Europę znałem tylko z telewizji, a przekaz był taki, że tutaj wszystko jest w porządku, nie ma biedy, kryzysów ani wojen. Dopiero gdy tutaj przyjechałem, zrozumiałem, że tak jest, ale nie zawsze i nie wszędzie. Podobnie jest z Afryką. Zapewniam, że nie wszędzie panuje bieda i smutek, tak jak to pokazują media. W Sarajewie poznałem mnóstwo ludzi, których życie legło w gruzach. Bieda, nędza, zniszczone domy i ten śnieg… Miałem dość – wspomina. Nietrudno się dziwić, że był bliski depresji. Ludzi, którzy sprowadzili go do Bośni namawiał, by znaleźli mu coś innego.
Z kolei Dominik Piechota przedstawia ciekawą sylwetkę Olivera Kapo.
Kapo to również interesująca postać poza boiskiem. Kiedyś prowadził bloga, gdzie zamieszczał niezwykle szczere wpisy. Tłumaczył tam chociażby, dlaczego odszedł z Glasgow. Nie szczędził cierpkich słów władzom klubu, które miały zmienić samodzielnie jego umowę, a także Neilowi Lennonowi. Nie chciałem zostać dłużej w sytuacji, w której młody trener, będący wcześniej doświadczonym piłkarzem, nie potrafi narzucać swoich decyzji ani zarządzać finansami – pisał. Poza tym jest związany z byłą miss Senegalu, Vanessą Edorh, która w piątek była z nim na trybunach w Kielcach. Kapo, będąc jeszcze zawodnikiem Birmingham, zasłynął jako człowiek o dobrym sercu i jeszcze większym geście. Spędził w klubie z St. Andrew zaledwie rok, ale po zakończeniu sezonu został bohaterem historii, która poruszyła brytyjskie media. Po ostatnim meczu podszedł do niego James McPike, zawodnik drużyn młodzieżowych odpowiedzialny też za obuwie graczy pierwszej drużyny. 17-latek poprosił swojego idola o pamiątkową parę butów na zakończenie rozgrywek. Olivier odmówił takiego prezentu, by za moment wręczyć juniorowi kluczyki do swojego Mercedesa SLK. Młodzieniec był przekonany, że to zwykły żart, jednak piłkarz pochodzący z Wybrzeża Kości Słoniowej szybko rozwiał jego wątpliwości. Napastnik wdzięczny za całoroczną opiekę nad jego sprzętem sportowym podarował mu samochód warty 30 tys. funtów. Odwiózł Jamesa do domu, zostawił mu także papiery wozu i zapasowe kluczyki. Pojawił się problem, bo nastolatka nie było stać na ubezpieczenie, od klubu dostawał 300 funtów tygodniowo. Hojny Kapo zaoferował, że pierwszy rok opłat też weźmie na siebie. W tamtym czasie zarabiał 1,5 mln funtów rocznie. – To przecież nic takiego. Dla mnie to był tymczasowy samochód, który musiałem sobie sprawić po przyjeździe do miasta. Oprócz tego mam porsche i hammera, więc nadal mam czym jeździć – bagatelizował.
Jest jeszcze kilka tekstów, choćby felieton Przemysława Rudzkiego, których nie zacytujemy. Ale w dzisiejszym PS na pewno jest co poczytać.
Fot.FotoPyk