Można być na siódmym miejscu tabeli wszech czasów Ekstraklasy, a jednak NIC nie wygrać? Można, dowodem Pogoń Szczecin. To wręcz fenomen, bo być jedną z najlepszych drużyn w historii polskiego futbolu, a nie mieć ŻADNEGO trofeum, to jednak trzeba się postarać.
Portowcy trzy razy dotarli do finału Pucharu Polski, a przede wszystkim dwa razy byli wicemistrzem kraju. I choć ferajna czasów Sabriego Bekdasa była barwna, tak puchary ją zweryfikowały, podczas gdy wicemistrzowie w 1987 w opinii wielu grali wówczas najładniejszą piłkę w Polsce: strzelali najwięcej bramek, mieli Marka “Valdano” Leśniaka, mieli szereg kadrowiczów, a za sterami “Napoleona”, trenerskiego kata: Leszka Jezierskiego.
Czy wtedy Pogoń była najbliżej sukcesu?
***
Przeboleć nie mogę, że tym składem, z tymi piłkarzami, nie zdołaliśmy zdobyć z Pogonią Mistrzostwa Polski.
Marek Leśniak
***
Jacek Cyzio: – O trenerze Jezierskim krążyły w środowisku legendy – legendy, które mogę potwierdzić. Był katem piłkarzy. Na obóz zimowy jechaliśmy bez piłek, nie licząc lekarskich. Biegaliśmy po górach, w śniegu po pas, z obciążnikami na dresach. Wieczorami mieliśmy trening stacyjny, tysiące skoków przez płotki, na materacach. A na koniec gra piłką lekarską.
Weszło: Graliście mecz piłką lekarską?
– Tak. Człowiek był naładowany po całym dniu. Gdy wracaliśmy z obozu i człowiek dostał normalną piłkę, to jak ją kopnął parę dni jej potem szukał. U trenera nie było kontuzji. Jak słyszał o kontuzji, dostawał białej gorączki. Kazał wychodzić na boisko. Nogi zbite, ponaciągane mięśnie – nie było kontuzji. Jak ktoś już naprawdę nie mógł chodzić, to chociaż stał i patrzył co robią koledzy. Pamiętam jak Kaziu Sokołowski miał uraz i włożyli mu nogę w gips. Trener pojechał do Łodzi, do rodziny. Wraca we wtorek, Kaziu na stole, z nogą w gipsie. Trener zobaczył co się dzieje i się… nie zgodził. Kazał przynieść młotek. I rozbił gips. To był sympatyczny, wesoły człowiek, ale przy tym kat. Potrafił rozweselić szatnie. Niekiedy też naubliżać. Z Markiem Leśniakiem były sytuacje, że wyzywali się dosyć mocno. A Marek to był jego ulubieniec, niemniej swoje musiał usłyszeć. Tak jak każdy z nas. Człowiek coś przeskrobał, był na tapecie przez cały tydzień. Nie dało się nigdzie schować, trener cię szukał, żeby coś powiedzieć. Ważąc wszystko, na pewno nigdy mu nie zapomnę tego, że dostałem szansę w seniorskiej piłce. To były fajne czasy.
***
JESIEŃ
Zaczęło się od triumfu.
Nawet w juniorach Pogoń skupiła się na kolekcjonowaniu pomniejszych medali, ale z jednym wyjątkiem: 1986 rok, w mieście niesłychany głód sukcesów, młoda Pogoń – Adamczuk, Cyzio – przegrywa pierwszy mecz z Zawiszą 0:1 w Bydgoszczy, w rewanżu dopinguje ją aż siedem tysięcy kibiców.
I Pogoń wygrywa 2:0, dając kibicom w Szczecinie trochę radości po rozczarowującej całorocznej kopaninie Portowców. Jezierski w swoim pierwszym sezonie zajął zaledwie dziesiąte miejsce, cztery punkty nad strefą spadkową – a przecież dwa lata wcześniej Pogoń potrafiła zająć miejsce medalowe i w pucharach napędzić stracha FC Koln z Littbarskim, Allofsem i Schumacherem w składzie.
W zasadzie trudno powiedzieć, dlaczego szefowie dali Jezierskiemu kolejną szansę. W Pogoni nie bano się wymieniać szkoleniowców. Dość powiedzieć, że po Jezierskim do tej pory nie było u Portowców ani jednego trenera, który przepracowałby dwa pełne sezony od deski do deski.
Jacek Cyzio: – W szatni było wielu bardzo dobrych piłkarzy, począwszy od Adama Kensego i Marka Ostrowskiego, przez braci Sokołowskich, Marka Leśniaka. W bramce Marek Szczech, byli też Urbanowicz, Wolski, Jurek Hawrylewicz, Adam Benesz, byli młodzi z Mariuszem Kurasem na czele. Myślę, że w tamtym okresie to była najlepsza kadra w lidze. Większość zawodników grała w reprezentacji, czy to pierwszej, czy olimpijskiej, czy juniorskiej. Górnik miał porównywalną jakość, ale górował nad nami chyba tylko doświadczeniem.
Dziś, z perspektywy, mówi się: Jezierski poznał zespół, a zespół poznał jego. Zapamiętany został przez pryzmat treningów, które wpędzały piłkarzy w czarną rozpacz, ale był również mistrzem psychologicznej gierki – w szatni potrafiły latać wyzwiska, za chwilę pochwały. Szło się w tym pogubić, Jezierski niejednokrotnie brał swoich piłkarzy pod włos.
Andrzej Miązek: – Podczas jednego z treningów zarządził zrobienie dziesięciu podskoków. Jako młody zawodnik zasuwałem najbardziej. Trener podszedł do mnie. “Oszukiwałeś” powiedział i nakazał powtórzyć ćwiczenie. Sytuacja zaczęła się powtarzać. Męczył mnie tak przez trzy tygodnie. Gdy skończył się okres przygotowawczy, szkoleniowiec zawołał mnie do siebie. “W pierwszym meczu zagrasz w wyjściowym składzie”. Byłem zszokowany tą informacją. Trener natomiast powiedział mi, że za pomocą katorżniczej pracy na treningach chciał sprawdzić, jak silny psychicznie jestem. Innym razem złapałem rywala w pasie i przewróciłem go na ziemię – Tadeusz Diakonowicz pokazał mi czerwoną kartkę. Trener powiedział mi: “Dobrze zrobiłeś”. Zapytałem jak to dobrze, skoro będę pauzował trzy spotkania. “Nie martw się Andrzej, i tak będziesz miał płacone za te trzy spotkania. Twój faul uratował nas przed stratą bramki i dał nam punkt, należy ci się”. Po zdobyciu wicemistrzostwa Polski podszedł do mnie wraz ze swoją żoną, przyniósł kieliszek i nalał wódki. “Pij, młody, dobry byłeś” podsumował moją pracę w żołnierskich słowach i dał przyzwolenie. Umiał docenić dobrą robotę.
Drużyna trzymała się też poza boiskiem. Klasyka tamtych lat, z tym co dobre i złe: piłkarze spotykali się całymi rodzinami, spędzali ze sobą wolny czas. Wspólne wypady do kawiarni, ale też do dyskoteki.
Jacek Cyzio: – Na pewno wiele rzeczy, które wtedy robiliśmy, dzisiaj by nie przeszły. Byliśmy młodymi ludźmi, nie było tak aparatów, była też większa wyrozumiałość dla zawodników.
Andrzej Miązek: – Po każdym meczu wyjazdowym na moim miejscu w autokarze czekał na mnie czteropak piwa. Kładł go tam nasz kierowca, który nigdy nie chciał zapłaty za ten alkohol.
Pogoń, po której nikt się cudów nie spodziewał, kończy rok na pozycji wicelidera, choć z zauważalną stratą do Górnika Zabrze. Niemniej i tak jest postrzegana jako jasny punkt smutnego roku w polskiej piłce: kadra Łazarka powoli przegrywa eliminacje do Euro 88, kadra olimpijska powoli przegrywa eliminacje do igrzysk w Seulu, a wszyscy pucharowicze polegli. Owszem, Legia po świetnych meczach z Interem, ale fakty faktami: wiosną nie zagra żaden polski klub.
Tymczasem Pogoń to rewelacja sezonu, klub chwalony za szkolenie, brylujący w corocznym podsumowaniu talentów “Piłki Nożnej”.
Wymowne: w “Piłce Nożnej” ukazuje się też felieton Floriana Krygera, swoiste “Jak to się robi w Szczecinie”. Tekst w zasadzie nie stracił wiele na aktualności, choć minęło przecież ponad trzydzieści lat.
Jezierski w “Piłce Nożnej” otwarcie mówi o niedosycie. Jego zdaniem Pogoń mogła być liderem.
– Śmiem twierdzić, że gdyby nie kłopoty zdrowotne i “choroba kartkowa”, eliminujące najlepszych piłkarzy, nigdy nie wpadlibyśmy w dołek. Rozpadła się nam druga linia. Kazio Sokołowski nie grał w pięciu meczach, Kensy w czterech, Benesz w dwóch. A oporócz nich zbyt często brakowało prezentujących wysoką formę: Makowskiego – pięć meczów i i Miązka – cztery.
Jezierski podkreślał jednocześnie powrót mody na Pogoń.
– Ludzie tu naprawdę tęsknili za dobrą piłką. Przy tym umieją doskonale ocenić wartość prezentowanych aktualnie przez zespół umiejętności. Wzrastająca liczba widzów na trybunach też jest jakimś wyznacznikiem. Kiedy obejmowałem funkcję pierwszego trenera, na mecze przychodziły 2-3 tysiące widzów. Teraz zasiada ich dziesięciokrotnie więcej.
Kazimierz Sokołowski w książce “70 wywiadów na siedemdziesięciolecie”: – Nigdy nie zapomnę też czegoś, co cyklicznie miało miejsce w Szczecinie. Mam na myśli jesienne mecze w tym mieście. Ciemne niebo, stadion skąpany w promieniach sztucznego oświetlenia i tysiące ludzi, którzy chcieli nas dopingować. Pamiętam, jak potężne grupy kibiców maszerowały ulicą Jagiellońską, która musiała być zamykana dla ruchu samochodowego. Zainteresowanie Pogonią było niesamowite, wystarczy wspomnieć słynny mecz z Widzewem, podczas którego ludzie siedzieli przy linii bocznej, bo brakowało miejsc na trybunach.
***
“Piłka Nożna”: Z jakimi nadziejami podchodzicie do wiosennej rundy?
Leszek Jezierski: – Zespół znajduje się w przełomowym momencie. Ma wszystkie atuty w ręku, pytanie: czy będzie je umiał wykorzystać.
***
WIOSNA
Zima w Szczecinie jest osobliwa. Po pierwsze, zespół jedzie do Algierii, gdzie ich kontaktem jest święcący w Afryce triumfy Stefan Żywotko. Jezierski nie ukrywa: to nagroda za dobrą rundę jesienną. “Piłce Nożnej” mówi:
– Od początku traktowałem ten wyjazd jako nagrodę za postawę zaprezentowaną w rozgrywkach. nie czarujmy się, wyprawa miała głównie turystyczny charakter. Sporo zwiedziliśmy, byliśmy na Saharze – to największe atuty tej wyprawy.
Sportowo wyjazd nie ma żadnego sensu. Gdy Pogoń przyjechała na miejsce, akurat przerwano rozgrywki piłkarskie ze względu na rozruchy w kraju. Dopiero po wstawiennictwie Żywotki udaje się zorganizować jakikolwiek mecz – Pogoń przegrywa na zamkniętym stadionie z JS Kabylle 0:5, grając pierwszy w swojej historii mecz na sztucznym boisku. Największym sukcesem jest oczywiście powszechny w tamtych czasach handel obwoźny – niektórzy piłkarze przywieźli nawet dwadzieścia kilogramów mandarynek.
Gorzej, że zespołowi ubyły dwie gwiazdy. Po pierwsze, kapitan Janusz Makowski, którego rejteradę w “Skarbie Kibica” eufemistycznie nazwano “wyjechał prywatnie do RFN”. Kensy, gwiazda środka pola, za zgodą klubu wyjechał do Linzu, choć miał propozycję… testów w Paris Saint-Germain. Na drodze do PSG stanęła jednak żona Teresa. Kensy wspominał w wywiadzie z Mateuszem Migą dla “Sportu”:
– Otrzymałem wtedy zaproszenie na testy od Paris Saint Germain, jednak miałem już podpisany kontrakt z LASK Linz. Teresa stwierdziła, że lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu i nie pojechałem – mówi. Naprawdę? Pani Teresa, ot tak, odrzuciła możliwość przeprowadzki do Paryża? – Ja bym tam nie pojechała – ucina i nie chce się rozwijać. A rozłąka choćby na kilka miesięcy nie wchodziła w grę. Nie w tym małżeństwie.
Pan Adam też jakoś specjalnie tego Paryża nie żałuje. – Miałem już 30 lat, bo wcześniej nie można było wyjeżdżać z kraju. Kolana powoli się już odzywały. To chyba nie był dobry moment na takie eksperymenty – dodaje, a potem spogląda z uczuciem na małżonkę. – Tak naprawdę bez Teresy nie osiągnąłbym tego wszystkiego.
Pogoni nie wzmacnia nikt poza awaryjnie sprowadzonym z trzeciej ligi Krzysztolikiem. Pierwszy mecz? Brutalne lanie 1:4 od Śląska, za które Portowcy dostają minusowe punkty. W tamtym sezonie za zwycięstwa minimum trzema bramkami dostawało się trzy oczka, za porażkę takim stosunkiem traciło się punkt.
Sam katastrofalny wynik i tak był w tle wobec zamieszania z Markiem Leśniakiem, któremu klub zarzucił brak woli walki w meczu z wrocławianami. Leśniak odgryzał się, że jak miało być lepiej, skoro w klubie są tylko cztery pary butów, w których można grać na zamarzniętej nawierzchni. Tak naprawdę są to targi o mieszkanie, które przed następnym meczem klub już zdąży załatwić, a piłkarz będzie zarzucał prasie, że rozdmuchano sprawę, choć przyznaje też, że się zagrzał i niepotrzebnie dolał oliwy do ognia.
Inna sprawa, że choć piłkarze Portowców mogli liczyć na więcej niż zwykli obywatele, mieli i wymarzone wówczas odtwarzacze VHS, i łatwiej o towary wszelakie czy wejściówki, tak sprzętowo i tak było jako tako. Przykładowo jeśli chodzi o autokar, do legend klubowych przeszło, jak podczas wyprawy na mecz do Kolonii dwa razy złapał gumę, przez co zespół dotarł do Niemiec z wielkim opóźnieniem i po nieprzespanej nocy. Marek Leśniak: – Któregoś razu w trakcie podróży jeden z kolegów opierał się o szybę. Nie trwało to jednak długo, bo ta wypadła i z hukiem roztrzaskała się o ulicę. Wcześniej mieliśmy też takiego dużego jelcza. To dopiero była maszyna! W trakcie podróży było bardzo gorąco i otworzyliśmy luk w dachu, by trochę przewietrzyć wnętrze. Autobus jechał z prędkością może 80 km/h, ale to i tak było za dużo, bo wyrwało klapę od tego luku. Do samego Szczecina jechaliśmy z dziurą w dachu. Późnym wieczorem zrobiło się zdecydowanie zimniej i zaczęliśmy z utęsknieniem wspominać klapę, która została gdzieś na poboczu jednej z polskich dróg.
W litanię problemów Jezierski włączał również podejście PZPN. Narzekał na to, jak traktowani są powoływani całą ławą piłkarze.
– Jeśli jesteśmy przy Kurasie, to uważam, że opiekunowie wyrządzili mu wielką krzywdę. W meczu z Węgrami wypadł na boczną linie wysypana nie gaszonym wapnem. Po spotkaniu obmył ranę wodą. Zwijający się z bólu chłopak dotrwał do Okęcia. Tu, widząc co się dzieje, jego opiekunowie zostawili go samemu sobie i rozjechali się do domów. Co zrobił Kuras? Wziął taksówkę i przyjechał do Szczecina. Ciekawe kto teraz zapłaci rachunek na czterdzieści tysięcy złotych? Gdy ranę zobaczył lekarz, natychmiast wysłał Mariusza do szpitala. Stwierdzono oparzenie drugiego stopnia. Gdy próbowano odkleić spodenki od rany, musiano zastosować narkozę, bo Mariusz mdlał na stole operacyjnym. Nie jest to jedyny przykład na to, że powrót z reprezentacyjnych wypraw odbywa się według znanego schematu: Murzyn zrobił swoje… Ostatnio Leśniak i Sokołowski zostali zostawieni na Centralnym sami sobie. Spędzili długie godziny w podróży. Wszystko przed meczem z Wałbrzychem, nie mogłem mieć pretensji za ich słaby występ.
A jednak mimo spiętrzenia problemów, zespół odpalił. Jezierski słynął z szorstkiego podejścia do swoich graczy, ale zarazem im ufał. Jak już zdecydował się na skład, dawał mu okrzepnąć.
Adam Benesz: – W rundzie wiosennej sezonu 1986/87 przegraliśmy pierwszy mecz ze Śląskiem we Wrocławiu 1:4, potem z trudem zremisowaliśmy u siebie z broniącą się przed spadkiem Stalą Mielec 1:1, zdobywając gola w końcówce meczu. Mimo to, Jezierski nie tracił głowy, wciąż ufał tym samym piłkarzom i opłaciło się. Graliśmy potem znakomicie, ofensywnie.
Pogoń może nie wygrywała jak leci, ale niektóre mecze były spektakularne. Spotkanie 4:3 z Legią uważane był za mecz sezonu. Jerzy Engel uznał, że był to najlepszy mecz Legii w sezonie, wliczając mecze pucharowe, a przecież warszawski klub spotkanie z Portowcami przegrał. To i tak było nic w porównaniu z nierealnym 7:2 z GKS-em Katowice, brązowym medalistą tamtego sezonu. “Tempo” po tamtym spotkaniu w jedenastce kolejki znalazło miejsce dla dziesięciu Portowców.
Trzy kolejki przed końcem sezonu Pogoń grała w Zabrzu. Miała kilka punktów straty, ale zwycięstwo dawałoby jej jeszcze szansę na tytuł. Co prawda Jezierski tonował emocje:
– Mrzonki. Jest to nierealne. Zajęcie miejsc premiowanego udziałem w europejskich pucharach będzie wielkim osiągnięciem.
Tabela przed meczem z Górnikiem
Tak naprawdę mecze z Górnikiem pokazały różnicę między doświadczeniem obu drużyn. Pogoń była równorzędna, może nawet lepsza, zarówno w meczach bezpośrednich, jak i pod względem maksymalnego potencjału zdradzanego w niektórych meczach. Po jesiennym 2:2 w Szczecinie Jezierski mówił tak:
– Dziesięć razy oglądałem to spotkanie magnetowidzie i do dziś nie mogę sobie wytłumaczyć jak to się stało, że zespół dyktujący warunki gry, zdecydowanie lepszy, po godzinie przestał gać w piłkę.
Rewanż w kluczowym momencie sezonu? Pogoń jest lepsza w Zabrzu, naciera, wynik to 1:1. Fragment relacji “Sportu”:
Przerwa nic nie zmieniła – nadal żwawiej atakowała Pogoń. W 76 minucie polujący na gola nr 23. jeszcze nie koronowany król strzelców ośmieszył Dankowskiego i Wandzika po czym kierując piłkę do opuszczonej bramki trafił… w słupek.
Zamiast Leśniaka, bohaterem zostaje Andrzej Iwan, który w 81. minucie strzela gola na wagę tytułu.
Jacek Cyzio: – Nie wiem czego nam w tamtym sezonie zabrakło. Trenowaliśmy bardzo ciężko. Mieliśmy świetny zespół. Chyba trochę doświadczenia… a może po prostu cwaniactwa? Nie wiem.
Gdyby Pogoń wygrała oba mecze z Górnikiem, od czego nie była daleko, gdyby nie słaby początek wiosny – kto wie. Ale Górnik w tamtym czasie był zespołem wyrachowanym, co dla fantazyjnej Pogoni stanowiło najgorszego możliwego rywala. Ostatecznie trudno mówić o jakiejkolwiek niesprawiedliwości: Górnik wygrał o pięć punktów, był też lepszy w bezpośrednich meczach.
Ale Pogoń i tak została uznana za objawienie sezonu i na swój sposób największego wygranego. Najładniej grający zespół, strzelający najwięcej bramek, bohater najlepszych meczów.
Ale nie, nie da się uderzyć w patetyczne tony “wydawało się, że mają przed sobą wszystko” – całą wiosnę było wiadomo, że Portowcy w dalszą drogę ruszą bez Jezierskiego, który miał w planach powrót do ŁKS. Zespół przejął jego asystent, Jan Jucha.
***
– Chciałbym przyswoić sobie najlepsze elementy gry z Gerda Mullera, Iana Rusha i Andrzeja Iwana z jego najlepszych czasów w Wiśle Kraków.
Marek Leśniak po zdobyciu korony króla strzelców.
***
HELLAS
Pogoń zaczęła sezon od towarzyskiego grania w Intertoto, wówczas nie dającego żadnych awansów do Pucharu UEFA czy czegokolwiek – ot, chodził o przetarcie. Trzeba przyznać, że zachowała charakter, a mecze wypadły więcej niż obiecująco: nastrzelała dwadzieścia bramek Magdeburgowi, Hammarby i szwajcarskiemu Le Chaux, wygrywając grupę.
Ich problem był tylko jeden: w losowaniu pierwszej rundy Pucharu UEFA trafili od razu Hellas Veronę, z Prebenem Elkjaerem-Larsenem, wówczas jednym z najbardziej cenionych graczy kontynentu.
Było jasne z jakiej pozycji startuje do tego dwumeczu Pogoń. Adam Benesz zapytany przed meczem przez jednego z dziennikarzy per “co trzeba zrobić, żeby pokonać Włochów”, odpowiedział:
– Ściągnąć Maldiniego albo Romario.
Wszystko wskazywało różnicę światów. Za wygrany mecz Portowcy mieli obiecane 50 dolarów premii, na cały zespół. Piłkarze Hellas otrzymali za awans po 5 tysięcy dolarów na głowę. Za taką kwotę wówczas w Polsce można było kupić dwa domy. Gracze Pogoni cieszyli się tym, czym mogli: choćby otrzymanymi od związku kurtkami marki Casucci czy jeansami od klubu. Klubowych dresów jednak nie mieli.
Pogoń o włoskim zespole nie wiedziała zupełnie nic. Nie wiedziała jak grają, nie miała nagrań meczowych, ot, znali tylko nazwiska. Włosi podeszli do rywala profesjonalnie: podglądali Pogoń na jednym z wcześniejszych meczów.
Przed pierwszym spotkaniem w Szczecinie odbyła się msza przy kościele przy ulicy Witkiewicza, specjalnie zorganizowana w intencji meczu. Kościół wypełnił się kibicami z szalikami, oczywiście był też na mszy cały zespół. “Piłka Nożna” odnotowywała, że do Szczecina przyjechało około stu pięćdziesięciu kibiców z Włoch, w tym dwóch na motorach Kawasaki, którzy tuż po meczu wsiedli i odjechali.
Pogoń wydała na mecz bardzo ładny program meczowy.
1:1 w Szczecinie pozostawiało poczucie niedosytu, niektórzy mieli powtórkę z meczu z Koln, z tym że teraz zamiast zmarnowanych jedenastek były zmarnowane okazje Marka Leśniaka.”Piłka Nożna” pisała, że Włosi pokazali pełen arsenał sztuczek, ze szczególnym uwzględnieniem gry na czas i rozmyślnych fauli. Hellas było zadowolone z remisu, było pewne, że przeciągnie sprawę na swoją stronę u siebie.
Piłka Nożna pisała kąśliwie: “Wystarczy zmusić jakikolwiek polski zespół do gry w ataku pozycyjnym i natychmiast mamy obraz naszego futbolu. Wychodzą wszystkie braki, ubóstwo techniczne, nieumiejętność wygrywania pojedynków, niedokładne dośrodkowania”. Znowu, jak łatwo się w tej opinii odnaleźć, niemniej też wiele się zmieniło – taka drastyczna ocena padła po meczu Pogoni z Hellas, a nie w eliminacjach na wygwizdowie.
Mecz rewanżowy był dla Włochów formalnością. Do tego stopnia, że negocjowali z Portowcami przełożenie spotkania na czwartek, ze względu na to, że w środę rozgrywano hitowy mecz Napoli – Real Madryt, transmitowany w telewizji. Podobno do Szczecina poszedł teleks z ofertą 25 milionów lirów za korektę terminarza. Pogoń pozostała nieugięta.
Jacek Cyzio: – Wyjazd do Włoch był niesamowity. Wszystko było niezwykłe: i hotel. I stadion. I miasto. Ośrodek treningowy. Wszystko robiło wrażenie, nawet to jak ludzie byli ubrani, jakoś bardziej kolorowo. Natomiast nie mieliśmy żadnych kompleksów na boisku. Ja wychodziłem i grałem. Robiłem to co umiem. Nie myślałem, że jestem może słabszy – wychodzę i gram, po to trenuję.
Przed meczem doszło do zamieszania z telewizorami. Piłkarze wieczorem zeszli do recepcji z pretensjami, że nie mają odbiorników w pokojach. Wtedy okazało się, że to decyzja sztabu. „Macie się wyspać, a nie oglądać telewizję!” argumentowano. I zamiast posiedzieć przed TV zabijali nerwy do późna grając w karty.
Mecz nie miał większej historii, Pogoń wyszalała się przez pół godziny, potem Elkjaer włączył piąty bieg. Honorowa bramka Hawrylewicza, zapytanie pomeczowe Włochów o Benesza – zdaniem piłkarza klub nie zgodził się na transfer – i po przygodzie pucharowej.
To był w zasadzie akcent wicemistrza. Wkrótce w Danii zaginął Leśniak, by odnaleźć się w Bundeslidze. Kolejne ogniwa odchodziły, trenerzy zmieniali się jak w kalejdoskopie, zdolni juniorzy wyjeżdżali za chlebem w Polskę.
Sezon 89/90 Pogoń witała w II lidze, broniąc się tam przed spadkiem.
Leszek Milewski
Fot i skany: Skarb Kibica “Tempo”, BramaSportowa, “Piłka Nożna”, fragmenty rozmów z “Piłki Nożnej” i książki “70 niezwykłych historii na siedemdziesięciolecie” Krzysztofa Uflanda.