Jeszcze Barca nie zginęła, póki Messi gra

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

30 października 2019, 00:25 • 4 min czytania

Niedawno Ryan Giggs przyznał, że choć grał w jednej drużynie z Cristiano Ronaldo i bardzo chciałby widzieć w nim najlepszego piłkarza w historii, to musi być uczciwy i przyznać, iż nie ma drugiego takiego samego geniusza futbolu jak Leo Messi. Człowiek obdarzony takim talentem rodzi się raz i nie da się go podrobić. Kiedy Argentyńczyk wychodzi na boisko, rywale Barcelony ani przez sekundę nie mogą być spokojni. Bo wystarczy jedna chwila, jeden moment, jedno mgnienie i potrafi zagrać tak, że oklaskują go wszyscy. Koledzy z zespołu, zawodnicy z przeciwnej drużyny, kibice obu drużyn, ławki trenerskiej i cały piłkarski świat. Nie inaczej było w meczu mistrza Hiszpanii z Realem Valladolid i oglądaliśmy klasyczne one man show najwyższej klasy. 

Jeszcze Barca nie zginęła, póki Messi gra
Reklama

Przed tym spotkaniem Barcelona miała swoje problemy. Dopiero co okrutnie męczyła się w Lidze Mistrzów ze Slavią Praga, jej gwiazdy i ich pomagierzy znajdowali się daleko od swojej optymalnej formy, defensywa pozostawiała wiele do życzenia, a ofensywa już też nie straszyła tak, jak dawniej. Do tego Ernesto Valvedre udowadniający, że próbuje stosować się do przesłania z boiskowych filozofii Johana Cruyffa, wypadł tylko trochę mniej żałośnie niż Wojciech Stawowy konsekwentnie aplikujący do głowy Mateusza Żytki, że ten może pełnić główną rolę konstrukcyjną w taktyce opartej na tiki-tace.

Nikt nie wątpił, że ekipa z Katalonii jest absolutnym faworytem i bezwzględnie musi zwyciężyć, ale z drugiej strony sztab szkoleniowy na przedmeczowej konferencji zabezpieczał się, przypominając, że w tym sezonie Real Valladolid był w stanie urywać punkty Realowi i Atletico. Od razu zapala się lampka, że faworyt wcale nie musi być tak bardzo poza zasięgiem słabszego przeciwnika…

Reklama

Ale jakiekolwiek wątpliwości okazały się nie być zasadne. Jeśli Leo Messi znajduje się akurat w formie, to nie ma na świecie defensorów, którzy byliby w stanie włożyć mu kij między szprychy i spowolnić jego geniusz. To był jego dzień. Najpierw piękną podcinką obsłużył Vidala, wyprowadzając Barcelonę na prowadzenie, by chwilę potem popisać się wspaniałym strzałem z rzutu wolnego. Z okolic trzydziestego metra przymierzył w samo okienko bramki. Nie było w tym ani trochę przypadku. Takie gole w jego wykonaniu widzieliśmy już pięćdziesiąt razy w ciągu jego zawodowej kariery. Goat.

Następnie bardzo mocną piłkę z głębi pola, stojąc tyłem do bramki, przyjął tak, że ta posłusznie obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i znalazła się na jego genialnej nodze na linii pola karnego, skąd Argentyńczyk już wiedział, w jaki najłatwiejszy sposób umieścić ją w najodpowiedniejszym możliwym miejscu. Jordi Masip nie miał najmniejszych szans. Mógł tylko podziwiać, cieszącego się Messiego, który zaraz wyśmienitym prostopadłym podaniem obsłużył beznadziejnego w tym meczu Luisa Suareza i pozwolił mu dołożyć cegiełkę do wysokiego zwycięstwa nad niewygodnym rywalem.

Nie da się jednak nie odnieść wrażenia, że fenomenalny występ Messiego nieco przykrywa gorszą postawę jego kolegów. I choć to make up najwyższej jakości, to długimi momentami prześwitywały przez niego niedociągnięcia urody. I to nawet w sytuacji, kiedy podopieczni popularnego Sergio od piętnastej minuty nie byliby w stanie specjalnie zagrozić bramce ter Stegena.

Niemrawo przy linii bocznej biegał zazwyczaj potrafiący przyspieszyć Jordi Alba. Sposób konstrukcji akcji od własnej bramki znacznie zwalniał zardzewiały Gerard Pique, który w swoich poczynaniach przypomina bardziej Jerome Boatenga z tegorocznych wyczynów średniej klasy w Bundeslidze niż samego siebie sprzed kilku lat.

Najbardziej znamienna była jednak postawa Arturo Vidala, który dopiero co szczerze przyznał, iż w Barcelonie nie czuje się tak potrzebny, jak chciałby się czuć. I trudno się temu dziwić, nawet mimo tego, że strzelił gola. Charakterny Chilijczyk biegał z głową wpatrzoną w murawę, jakby chciał znaleźć nierówną kępkę murawy, którą mógłby usprawiedliwić swoje deficyty w kreowaniu jakichkolwiek ofensywnych akcji. Pomysłowością w rozegraniu wykazał się dwukrotnie. Raz, głupim podaniem, wystawiając Ter Stegena na konieczność dalekiego wybicia piłki, a dwa, kiedy w doskonałej okazji strzeleckiej, szukał kwadratowych jaj i zamiast strzelać, wycofał piłkę, by w konsekwencji ją stracić.

Przeciętnej dyspozycji środka pola nie usprawiedliwia również asysta Ivana Rakiticia, który zmienił bezproduktywnego De Jonga i trochę lepsza dyspozycja zawodzącego ostatnio notorycznie Sergio Busquetsa, która i tak dalece odbiegała od jego najlepszych katalońskich lat. No a Barcelona przecież środkiem pola zawsze stała. Tylko, że to było w czasach, gdy grał tam Xavi z Iniestą, a nie Vidal z Rakiticiem. No cóż, zwycięzców się nie sądzi. Póki na koncie mistrza Hiszpanii po każdym meczu pojawiają się trzy punkty, nie trzeba na siłę szukać dziury w całym. Jakby nie patrzeć tu już siódma z rzędu wygrana Blaugrany.

FC Barcelona 5:1 Real Valladolid

Langlet 2′, Vidal 29′, Messi 34′, 75′, Suarez 77′ – Kiko 15′

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama