0:7. Totalne upokorzenie Wisły Kraków w starciu z Legią Warszawa. W realiach Ekstraklasy takie wyniki są szczególnie rażące – mówimy o lidze wyrównanej aż do obrzydliwości, gdzie ostatni zespół w tabeli może pokonać na wyjeździe lidera i w sumie nie ma w tym nic szczególnie ekscytującego. A wczoraj przy Łazienkowskiej obejrzeliśmy drużyny z innych planet, dzielone różnicą kilku klas. Trzeba zatem postawić naturalne w tych okolicznościach pytanie: czy obecna dyspozycja “Białej Gwiazdy” to wyłącznie efekt ogólnej kondycji całego klubu, która jest bardzo kiepska, czy może jednak trener Maciej Stolarczyk trochę się ostatnio pogubił?
– Pan widzi w lidze trzy drużyny zdecydowanie lepsze od nas? – szkoleniowiec Wisły, rzecz jasna jeszcze przed starciem z Legią, stawiał takie pytanie przed redaktorem Weszło FM, Kamilem Kanią. – Pogoń? Nie uważam, żeby była od nas aż tak wiele lepsza. Rozgrywaliśmy z nimi spotkanie w Szczecinie i tej kolosalnej różnicy nie było jakoś widać. I takich meczów było mnóstwo.
Dzisiaj oczywiście te słowa już brzmią trochę śmiesznie. Wisła przegrywa piąte spotkanie z rzędu (a nawet szóste, licząc Puchar Polski), w sumie notuje ósmą ligową porażkę w całym sezonie. Fakt, niektóre mecze przegrane przez “Białą Gwiazdę” rzeczywiście były spotkaniami na styku. Nie tylko starcie z Pogonią Szczecin, ale choćby i derby z Cracovią. Niemniej – nie można udawać, że klęska z Legią wzięła się totalnie z przypadku, że to był gorszy dzień, połączony z eksplozją formy przeciwników. Wiślacy od dłuższego czasu prezentują się słabo, a czasami grają po prostu beznadziejnie. Im dłużej trwa sezon, tym mniej jest w krakowskiej drużynie optymistycznych przebłysków. To już nie jest ta ekipa, która w zeszłym sezonie do końca liczyła się w grze o górną ósemkę. Co tu dużo mówić – Wisła po prostu odstaje na tle rywali.
Na pewno głównym winowajcą zaistniałej sytuacji nie jest trener Stolarczyk. Tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Spójrzmy jednak, czy kadra Wisły rzeczywiście jest aż tak cieniutka, żeby usprawiedliwiać szkoleniowca bez względu na wynik.
Co paradoksalne – przynajmniej na pierwszy rzut oka, najmocniej obsadzoną formacją “Białej Gwiazdy” w starciu z Legią Warszawa wydawała się być defensywa. Między słupkami Michał Buchalik – solidny ligowiec, trudno go uznać za słaby punkt tej układanki. Na bokach obrony Maciej Sadlok i Łukasz Burliga – obaj już z trójką z przodu, pamiętają na pewno lepsze czasy, ale też trudno ich uznać nagle za zawodników formatu pierwszoligowego. To porządni zawodnicy. No i środek defensywy, złożony z Rafała Janickiego i Marcina Wasilewskiego, którym nie można odmówić doświadczenia. Sęk w tym, że obaj – ze szczególnym uwzględnieniem byłego stopera Lecha i Lechii – prezentują obecnie żałosną dyspozycję. Wasilewski jest już naprawdę po drugiej stronie rzeki, a próby odbudowania Janickiego ewidentnie spełzły na niczym. Stolarczyk nie zrobił z niego choćby ligowego przeciętniaka, jakim Janicki był za czasów gry w Gdańsku. To wciąż jest ten sam człowiek-babol, który doprowadzał do szewskiej pasji kibiców z Poznania.
Czy można stawiać to jako zarzut pod adresem Stolarczyka? To chyba byłaby jednak pewna przesada. Można się ewentualnie czepiać, że młody i ponoć całkiem utalentowany Serafin Szota nie dostaje swoich szans wobec tak nędznej formy konkurentów ze środka defensywy.
Marnie prezentował się na tle Legii środek pola Wisły, złożony z Rafała Boguskiego, Lukasa Klemenza i Vukana Savicevicia. Powiedzieć, że nie jest to optymalne zestawienie, to nic nie powiedzieć. Klemenz jest nominalnie obrońcą, też zresztą skrajnie przeciętnym. Boguski od dawna nie jest już piłkarzem na miarę pierwszego składu ekstraklasowego klubu, choć na boisku zawsze zostawia furę zdrowia i zaangażowania, natomiast Savicević to jedno z największych rozczarowań tego sezonu. Facet kilka razy już pokazał, że potrafi pokusić się na boisku o jakieś nieszablonowe, naprawdę efektowne zagranie, ale w bieżących rozgrywkach raczej razi nonszalancją niż olśniewa kreatywnością. Ostatni dobry mecz zanotował chyba jeszcze w trakcie wakacji. Klasyczny piłkarz na dobrą pogodę – kiedy zespołowi idzie, będzie błyszczał. Ale z kłopotów swoich kolegów w pojedynkę nie wyciągnie.
Dużo więcej z takich zawodników Stolarczyk nie wyciśnie, choćby nie wiadomo jak próbował. Pewną jakość do środkowej strefy wnosi Vullnet Basha, ale marna to pociecha, skoro jest on bez przerwy kontuzjowany. Podobnie sytuacja ma się na skrzydłach – Kuba Błaszczykowski to nadal jest zawodnik zdolny, by robić różnicę na poziomie Ekstraklasy. Ale reprezentant Polski jest już zdrowotnie w kompletnej rozsypce. Dlatego przeciwko Legii zagrali Michał Mak i Kamil Wojtkowski. Ten pierwszy to chyba jedyny zawodnik ściągnięty latem na Reymonta, którego można uznać za wzmocnienie. Transferowe okienko zostało kompletnie zawalone.
Na szpicy Stolarczyk stawiaj z kolei na Pawła Brożka. I tutaj akurat dały o sobie znać talenty szkoleniowca do odbudowywania formy nieco zakurzonych zawodników. Brożek, który był już jedną nogą na emeryturze, ma w tym sezonie na koncie siedem goli w jedenastu występach. Znakomity bilans, choć jego też dręczą kłopoty zdrowotne.
Krótko mówiąc – jest w zespole Wisły paru graczy, którzy wciąż prezentują ekstraklasowy poziom, ale – patrząc po prostu na personalia, dodając do tego wiek poszczególnych zawodników i ich notoryczne kłopoty zdrowotne – nie ma w tej chwili “Biała Gwiazda” potencjału na nic więcej, jak tylko walka o utrzymanie w Ekstraklasie. Stolarczyk to nie jest cudotwórca – nie odbuduje każdego piłkarza po przejściach, nie przywróci do mistrzowskiej formy każdego weterana. Preferowany przez niego ofensywny styl gry to broń w pewnym sensie obosieczna – dopóki zespół jest w gazie, jest niesiony pewnością siebie, dopóki Błaszczykowski, Brożek, Wasilewski czy Basha są w pełni sił i formy, to można iść z rywalem na wymianę ciosów i liczyć na jakie szalone zwycięstwo po gradzie bramek. Ale kiedy liderów na murawie brakuje, albo grają na pół gwizdka, gdy zespół jest w mentalnym dołku – kończy się to bolesnym oklepem. Trochę brak wiślakom taktycznego planu B.
Gdzie kryje się w tej chwili największe pole do popisu dla Stolarczyka i najpoważniejszy egzamin dla jego metod? Trzeba Wisłę wyciągnąć z kryzysu mentalnego. W pewnym momencie przy Łazienkowskiej przyjezdni kompletnie odpuścili. Wyglądali jak zbite psy, nie powalczyli nawet o honorowe trafienie. Coś w tym zespole pękło, nie widać tej zaciętości, którą Wisła imponowała jesienią ubiegłego roku. Nie widać tej euforii, która niosła wiślaków wiosną. Zostało kompletne zniechęcenie.
Stolarczyk nie raz i nie dwa Wisłę już z tarapatów wyciągał. Nieprzychylni mu kibice będą oczywiście twierdzić, że mocny mental Wisły Kraków był dotychczas zasługą Radosława Sobolewskiego, który teraz tak kapitalnie spisuje się w roli pierwszego szkoleniowca Wisły Płock. Czy tak rzeczywiście było? Warto się o tym przekonać, dając Stolarczykowi spokój i czas na to, żeby ugasił pożary w głowach swoich podopiecznych. Naprawdę niewielu jest w tej lidze trenerów, którzy bardziej zasłużyli na zaufanie w kryzysie.
fot. Jakub Gruca/400mm.pl