Ach, aż nam się przez moment zrobiło żal GKS-u Bełchatów. Skazywany na pożarcie beniaminek przyjmuje u siebie jednego z faworytów do awansu, gra naprawdę fajną piłkę, strzela gola na 1:0, ma parę kolejnych okazji. W tyłach broni się dość mądrze, a gdy nawet robi się cieplej – świetnie między słupkami fruwa Lenarcik (dzisiaj zasłużył na awans na prawdziwego Lenarta). I wtedy na scenie pojawia się Krzysztof Wołkowicz.
Rozumiemy, czasem można przysnąć. Rozumiemy, zdarza się nierozważnie zagrać gdzieś blisko własnej bramki. Ale kurczę, Wołkowicz na przestrzeni paru minut DWUKROTNIE dał sędziemu powody do odgwizdania jedenastki. Za pierwszym razem się upiekło – sędzia zinterpretował starcie właściwie na linii pola karnego jako faul poza szesnastką i poprzestał na żółtej kartce dla piłkarza GKS-u. Chwilę później był już jednak bezwzględny – piłkarz wbiegł w plecy Marquitosa, druga żółta kartka, rzut karny, 1:1.
To były kluczowe chwile meczu, bo i przed tym dwupakiem Wołkowicza, i w końcówce Miedź Legnica nie wyglądała na zespół zdolny do wywiezienia z Bełchatowa punktów. Po częsci wynikało to z nieudolności podopiecznych Dominika Nowaka, najbardziej widocznej przy okazji Pawła Zielińskiego. Piłka odbija się od nóg obrońców, trafia pod nogi “Zielka” na piątym metrze, który ma przed sobą calusieńką bramkę i sporo wolnego miejsca. Uderza od razu, bez patrzenia i w tym momencie najlepiej widać, czemu w futbolu przydają się oczy. Obok słupka i nad bramką. Mamy wrażenie, że gdyby Zieliński kilkukrotnie próbował strzelać z tego miejsca, to ani razu nie udałoby mu się aż tak spektakularnie spudłować.
Wszystko powiedziała zresztą jego reakcja – błagalne spojrzenie w kierunku liniowego, jakby chciał się sam przed sobą usprawiedliwić: przecież i tak byłem na spalonym. Niestety, z tego co widzieliśmy arbiter raczej zinterpretowałby sytuację jako zagranie od piłkarza GKS-u, w związku z czym gol zostałby uznany. No ale by tak się stało, trzeba było strzelić z tych pięciu metrów.
Podobne problemy z wykończeniem mieli dzisiaj Ojamaa (świetnie bronił Lenarcik) oraz Sabala (obok bramki w świetnej sytuacji). Przy takiej skuteczności trudno myśleć o zwycięstwie, a dzięki akcji Kocyły – i remis wydawał się długo poza zasięgiem Miedzi. Cóż zrobił Kocyła? Wbiegł między stoperów Miedzi jak do siebie. Jasne, sporą część roboty wykonali tutaj Biel oraz Wołkowicz (ech, czasy, gdy jeszcze trudnił się czymś innym, niż prokurowanie rzutów karnych), ale to właśnie młodziutki piłkarz GKS-u postawił kropkę nad i, znajdując się idealnie w punkcie pomiędzy oboma środkowymi obrońcami oraz Łukaszem Załuską. Wykończenie było formalnością i od 66. minuty GKS Bełchatów prowadził 1:0.
Co zasługuje na uwagę: bełchatowianie wcale nie wyglądali na drużynę, która zadowoli się pojedynczą kontrą w meczu z wyżej notowanym rywalem. Groźnie na bramkę Miedzi uderzali m.in. Biel, Marzec i Czajkowski. Nieźle wyglądał Thiakane, bardzo aktywny właściwie od pola karnego do pola karnego. Nawet po utracie bramki, GKS zdołał jeszcze groźniej zaatakować, ale świetnie spisał się Załuska.
1:1 to więc raczej zasłużony rezultat, zwłaszcza, że i w kontrowersjach sędziowskich dalibyśmy remis. O ile pierwszy faul Wołkowicza chyba też byśmy zaliczyli jako popełniony w obrębie szesnastki, o tyle tak samo łaskawy sędzia był wobec Miedzi w sytuacji, gdy kopnięty w polu karnym został Biel.
Sęk w tym, że to remis, który nie zadowala Miedzi, liczącej na trzy punkty na terenie beniaminka, ani GKS-u – którego od zwycięstwa dzieliło parę minut i trochę koncentracji u Wołkowicza.
***
GKS Bełchatów – Miedź Legnica 1:1 (0:0)
Kocyła 66′ – Kort 85′
Stomil Olsztyn – Puszcza Niepołomice 0:0
Sandecja Nowy Sącz – Wigry Suwałki 1:0 (0:0)
Klichowicz 74′
Fot.400mm.pl