“Lepsze jest wrogiem dobrego”, “lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” – te życiowe mądrości nie wzięły się znikąd i naprawdę często mają potwierdzenie w praktyce. W przypadku Korony Kielce najlepiej pokazuje to dziś przykład Piotra Malarczyka. Mówimy o dużym paradoksie, że obrońca wykopany z ostatniego aktualnie klubu Ekstraklasy bezboleśnie odnajduje się w zespole mistrza Polski, który w razie sobotniej wygranej zrówna się punktami z liderującą Pogonią Szczecin. Co więcej – tworzy w nim najlepszą defensywę w lidze.
Ktoś coś zrobił nie tak. Ciekawe, kto?
Sprawa Malarczyka to kolejny dowód, że w ostatnim czasie wszystko w Koronie stoi na głowie i mało co odbywa się w niej w logiczny sposób. Oczywiście zawodnik ten ma swoje ewidentne ograniczenia, których nigdy nie przeskoczy, wyjazd do Anglii błyskawicznie go zweryfikował. Trudno jednak byłoby stwierdzić, że w ubiegłym sezonie to właśnie on stanowił jeden ze słabszych punktów i w pierwszej kolejności nadawał się do odstrzału. Malarczyk grał nieregularnie, przed nim w hierarchii stoperów często byli Kovacević, Marquez i – w pierwszej rundzie – Diaw. Wychowanek Korony musiał liczyć na to, że Kovacević zostanie przesunięty do drugiej linii, co nieraz się zdarzało, lub ktoś będzie musiał pauzować. Czasami wchodził też z ławki, gdy broniono wyniku.
PIAST MUROWANYM FAWORYTEM Z KORONĄ. W ETOTO KURS NA WYGRANĄ GOSPODARZY WYNOSI 1,55
Na dobre do składu 28-latek wskoczył dopiero na sam koniec, w grupie spadkowej. Rozegrał tam pięć meczów w pełnym wymiarze. Kielczanie wywalczyli w nich zaledwie jeden punkt, tracąc osiem goli. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że przede wszystkim tylko raz trafili do siatki, to był największy problem. Malarczyk ani szczególnie nie pomagał, ani nie szkodził. Zakończył sezon z szesnastoma występami, miał u nas średnią not 4,45. Daleko do rewelacji, ale poza Kovaceviciem i Rymaniakiem od żadnego obrońcy nie odstawał, wszyscy prezentowali podobny poziom.
Z jakichś powodów to jednak on na starcie przygotowań usłyszał, że nie ma już czego szukać w klubie. Treningi rozpoczął, ale z rezerwami, zagrał nawet dla nich w jednym meczu III ligi. Miał zakaz wstępu do szatni pierwszego zespołu. Tyle dobrze, że przynajmniej Gino Lettieri nie mydlił mu oczu: nie widział go już w składzie, odejście było jedynym rozwiązaniem. Piłkarz rozwiązał obowiązujący jeszcze przez rok kontrakt nie mając na stole nic konkretnego z innych klubów. Na jego szczęście pech dopadł Jakuba Czerwińskiego i Piast potrzebował kogoś awaryjnie na środek obrony. Malarczyk spełniał wiele warunków: nie rozbijał budżetu, a był doświadczony, nie kręciłby nosem w razie siedzenia na ławce, znałby miejsce w szeregu.
Zdecydowano się więc na ruch – nie ma co kryć – mało ekskluzywny. Czas jednak weryfikuje tę decyzję szefów gliwiczan pozytywnie. Nowy obrońca po dwóch meczach na ławce przebił się do składu i od ponad miesiąca miejsca nie oddaje. Gra po prostu solidnie – niczego ekstra jak dotąd nie zaprezentował, ale też niczego mocniej nie zepsuł, nie jest zapalnikiem. Pomogły mu eksperymenty Waldemara Fornalika z trójką stoperów (robiło się jedno miejsce więcej) i słabsza forma Tomasa Huka, który po samobóju na Cracovii wypadł z obiegu. Później Słowak wszedł na minutę z Rakowem, a trzy ostatnie kolejki spędził na ławce. Zapewne nie taki był plan, miał być bezpośrednim następcą Aleksandara Sedlara, ale Fornalik jest trenerem sprawiedliwym.
KORONA ZASKOCZY SAMĄ SIEBIE I WYGRA W GLIWICACH? ETOTO PŁACI PO KURSIE 5,45. REMIS – 4,00
Malarczyk w Piaście wkomponował się chyba nawet lepiej niż zakładano. Obrońcy tytułu mimo odejścia jednego podstawowego stopera i wypadnięcia na całą rundę drugiego, mają najmniej straconych goli w całej lidze. Robi się wręcz bajkowo.
A co tam w Koronie? Dwa razy więcej straconych bramek niż Piast (18), nowe twarzy niczego nie poprawiły. Mając w klubie zawodnika z ważnym kontraktem, do tego wychowanka, kopie się go w dupę i sprowadza 34-letniego nowozelandzkiego Greka czy greckiego Nowozelandczyka, który i tak gra mało. Zarządzanie level master.
Dziś naprzeciwko niedawnego pracodawcy stanie także Bartosz Rymaniak, który okazał się jeszcze bardziej udanym transferem (zgodnie z oczekiwaniami). W jego przypadku rozstanie w Kielcach przebiegało trochę inaczej. Miał dużo mocniejszą pozycję, był kapitanem zespołu. Wygasała mu umowa, nie wykluczał poszukania nowych wyzwań, ale pierwszeństwo dawał Koronie. Jeszcze przed ostatnim meczem poprzedniego sezonu mówił, że rozmowy trwają, tymczasem kilka dni później klub wydał oświadczenie, że uznaje negocjacje za zakończone, bo do 12 maja nie otrzymał odpowiedzi na propozycję nowego kontraktu. Rymaniak mówił, że jest w szoku i nic nie wiedział o takim terminie. W połowie czerwca już nie robił sobie żadnych nadziei na przełom, sprowadzono nowych zawodników. Kilka tygodni później ogłoszono jego przejście do Piasta. Kolejny raz Korona z pozoru prostych rzeczy nie potrafiła rozegrać normalnie.
Gdyby chociaż na boisku grała normalnie…
Fot. Michał Chwieduk/400mm.pl