Nie zwalniamy z tematem braku należytego bezpieczeństwa u sędziów prowadzących mecze na najniższych szczeblach. Ostatnie dni i tygodnie pokazują, że problem narasta i dalsza bierność to pogrążanie się w patologii. A skoro chodzi o arbitrów, trudno, żeby głosu nie zabrał Zbigniew Przesmycki, przewodniczący Kolegium Sędziów PZPN. Jego zdaniem najwięcej zależy od uświadamiania ludzi już na samym początku.
– To jest bardzo złożony problem. Kwestia bezpieczeństwa sędziów wiąże się z kwestią edukacji, od pierwszych kroków stawianych w piłce. Dotyczy to nie tylko zawodników, ale również trenerów pracujących z dziećmi i ich rodziców. Sędzia jest w tej układance niezbędny, bez niego się nie da, więc trzeba go szanować, mając świadomość, że też jest człowiekiem i może się pomylić. Musimy wpływać na postrzeganie sędziów przez najmłodszych, bo często od samego początku uczą się postaw antysędziowskich. Inaczej możemy sobie mówić, narzekać pisać i nic to nie da. Chętnych do sędziowania nadal jest wielu. Ostatnio byłem tutaj w warszawskim związku, ponad sto osób ukończyło kurs. Tyle że po roku, dwóch zostaje dziesięciu z nich. Wychodzą na boisko i mierzą się z inną rzeczywistością. Gdyby na ulicy ktoś pana nazwał ch…. i uderzył z główki, to pójdzie siedzieć, poniesie konsekwencje. A na boisku? Najwidoczniej wolno więcej.
Wynotowaliśmy, że tylko w ostatnich dwóch tygodniach w niższych ligach pobito sześciu sędziów. Pan też z własnych obserwacji i otrzymywanych sygnałów widzi, że ten problem się nasila?
Oczywiście wiem o tych rzeczach z relacji kolegów, dostaję maile, śledzę media. Nie było to jednak przedmiotem analizy. Wydaje mi się, że w pierwszej kolejności trzeba podjąć działania, o których mówiłem na wstępie. A czy to jakaś eskalacja? Jak wiemy z rachunku prawdopodobieństwa, są okresy, gdy pewne zjawiska się kumulują, a potem przez dłuższy czas nic się nie dzieje. Tu jednak wydaje się, że nastąpił jakiś niebezpiecznych przechył, do celu po trupach, więc sędzia jest pierwszym winnym, w razie takiego czy innego niepowodzenia.
Pana zdaniem PZPN może zrobić coś więcej w tym temacie, na przykład nakładać dodatkowe kary czy wymuszać na klubach lepsze zabezpieczenie meczów?
Znając prezesa Zbigniewa Bońka, na pewno jest on zbulwersowany ostatnimi doniesieniami i już myśli nad pewnymi rozwiązaniami. Wiadomo, że tymi sprawami zajmują się wydziały dyscypliny w lokalnych związkach, ale PZPN – to chyba jest możliwe prawnie – mógłby na przykład zażądać, żeby dana sprawa była rozpatrywana na naszym szczeblu.
O coś takiego apelowaliśmy już wczoraj w pierwszym tekście o pobitym arbitrze.
Tak, niezależnie od kwestii prawnych, na pewno warto się nad tym zastanowić. Gdyby takie zdarzenia trafiały do PZPN, jestem przekonany, że za zachowanie typu uderzenie w głowę, złamanie nosa i tym podobne, byłaby dożywotnia dyskwalifikacja. Żadnej wyrozumiałości.
Może właśnie to byłoby rozwiązanie: każde poważniejsze naruszenie nietykalności sędziego przechodzi do Wydziału Dyscypliny PZPN, który ma szerszy wachlarz kar niż lokalne organy?
Myślę, że byłoby to rozsądne rozwiązanie i jak sądzę, również dobrze przyjęte przez organy dyscyplinarne lokalnych związków.
Jeden z pobitych sędziów w rozmowie z nami wypunktował największe problemy w najniższych ligach: kibice zbyt blisko boiska, tylko teoretyczne zabezpieczenie meczów, w wielu przypadkach obecność jednego sędziego zamiast całej trójki.
Dlatego powtarzam, że tak ważne jest szkolenie i uświadamianie już na szczeblach młodzieżowych. W tych starszych kategoriach sędzia jest nieraz rówieśnikiem zawodników i tym bardziej mogą go nie szanować. Trzeba pokazywać, że sędziowanie – może wbrew pozorom – to także jest umiejętność i to dużej klasy, że w przypadku sędziego, tak jak piłkarza, należy mówić o poziomie wyszkolenia, chociaż w innych obszarach. I że sędzia podobnie jak zawodnicy, którym gwiżdże, może znajdować się na różnym etapie rozwoju jeśli chodzi o umiejętności. Akceptujemy to, że nawet najlepsi zawodnicy mają niekiedy nie tylko słabe dni, ale nawet słabsze okresy. A sędzia wychodzi i jest nastawienie, że nie ma prawa się pomylić. To wszystko musimy uzmysławiać członkom środowiska piłkarskiego i otoczenia tego środowiska, w tym kibicom. UEFA też pochyla się nad tym problemem. Ostatnio w materiale na temat braku szacunku dla sędziów bohaterem został były portugalski trener Legii, prowadzący teraz zespół grający w Lidze Europy. I zalecenia UEFA są jednoznaczne, takie zachowania muszą być karane bez pobłażania, a pokazywanie kartek siedzącym na ławce rezerwowych ułatwia takie działanie.
Może powinniście wprowadzić wytyczne, żeby sędziowie na boisku za wszelkie dyskusje od razu karali kartkami? Wielu zawodników przestałoby się nakręcać.
Cały czas szukamy złotego środka. Ale niewykluczone, że przyszedł moment, w którym dogmatycznie, za samo podbieganie do sędziego z pretensjami, powinna być kartka i koniec dyskusji. A już nie mówiąc o trenerach czy pozostałych członkach sztabu. Oni też nie mają prawa reagować na decyzje i działania sędziów. Nie od tego jest kierownik drużyny czy fizjoterapeuta, to chyba jasne. Trener też nie. Co by było, gdyby sędziowie krytykowali jego decyzje, wyśmiewali, że robi taką a nie inną zmianę, że ściąga najlepszego zawodnika? Byłoby to nie do pomyślenia, nikomu nie przyjdzie to do głowy. Ale w drugą stronę można wiele, nawet jeśli widziało się jakieś zdarzenie ze stu metrów. To musi spotkać się z odporem i sądzę, że ostatnie wydarzenia, o których również wy pisaliście, sprawią, że sędziowie przyjmą jednolitą, bez pobłażliwości, linię działania.
Czyli można coś tutaj zrobić?
Jak wprowadziliśmy zaostrzenie kar za faule, zaczęła się krytyka, że zawodnicy nie mogą grać i walczyć na boisku. Ale wydaje mi się, że akurat w takich sprawach, gdy zapomnimy o hejterach i tych z góry nastawionych na “nie”, jest klimat do tego, żeby wzmacniać pozycję sędziów i konsekwentnie karać zapominających o tym, że od sędziowania są sędziowie. Trenerzy mogą tu robić wiele złego, niejeden kibic widzi ich zachowanie, a potem sam wychodzi na boisko w B-klasie, ma zakodowane pewne reakcje i wydaje mu się, że względem arbitra w zasadzie może wszystko. I mamy takie niewyobrażalne akty bandytyzmu.
Czyli uważa pan, że z problemami ws. sędziów jest tak samo jak ze szkoleniem w polskiej piłce: zaczyna się to już od najniższych szczebli, na samym dole?
Tak sądzę. Wydaje się, że sędziowie są traktowano jako zło koniecznie, nie daje im się prawa do błędu, często obwiniani są o takie czy inne niepowodzenia. Może przydałoby się tych najbardziej agresywnych zawodników i trenerów wysyłać karnie z gwizdkiem na boisko. Wtedy zobaczyliby, jak trudna i złożona jest to robota. Oczywiście mówię to z lekkim przymrużeniem oka, byłoby to niewykonalne ze względów technicznych. Status sędziego w piłce musi się zmienić. W rugby jego nietykalność nie jest tylko na papierze. Ostatnio czytałem w angielskiej prasie, że przykłady z piłki nożnej negatywnie wpływają na rugbystów, narzekających, że oni nie mogą mrugnąć okiem do sędziego, a w piłce płazem uchodzi znacznie więcej. Powinniśmy iść drogą rugby – arbiter ma być święty, przy oczywistym przecież założeniu, że nie myli się celowo. Zakładamy, że na boisko wychodzi człowiek uczciwy, wyszkolony, nominowany przez kogoś, jak najlepiej przygotowany i stara się wykonać swoją pracę najlepiej jak potrafi.
Efekt obecnego stanu rzeczy jest taki, że w niższych ligach zaczyna brakować sędziów.
Tak jak mówiłem, przy samym naborze jeszcze nie ma problemu. Znacznie gorzej przedstawia się ta tzw. sprawność rekrutacji. Po wyjściu na boisko zostaje może jeden z pięciu, a często jeden z dziesięciu uczestników kursu sędziowskiego. Wielu uczestnicząc w kursie nie zdawało sobie sprawy, że sędziowanie tak “boli” i rezygnują. A potem brakuje sędziów do obsadzenia wszystkich meczów. Często sędzia główny jest sam na boisku nie z powodu względów oszczędnościowych, ale przede wszystkim kadrowych. I niech pan sobie odpowie na pytanie, jak młodzi kandydaci reagują czytając, że temu złamano nos, tego pobito, a ten nie mógł wyjechać ze stadionu. Odpowiedź będzie oczywista.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK