Reklama

Emeryt z nazwiskiem. Do Korony przymierzany… Olivier Kapo

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2014, 09:02 • 22 min czytania 0 komentarzy

34-letni napastnik w tej chwili jest zawodnikiem greckiego Levadiakosu, w którym występuje polski bramkarz Sebastian Przyrowski. W poprzednim sezonie nie zachwycał. Zagrał w 19 ligowych meczach, ale zdobył tylko dwie bramki. Jednak w przeszłości Kapo grał w reprezentacji Francji, w której zaliczył 9 meczów, strzelając 3 gole. W 2003 roku zdobył z Francją Puchar Konfederacji. Pojawiał się na boisku w jednej drużynie z takimi asami jak Lilian Thuram, Zinedine Zidane, Thierry Henry. To była jeszcze ta wielka drużyna, która zdobyła mistrzostwo świata i Europy. – Kapo w Koronie? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Mogę powiedzieć tylko tyle, że być może już w najbliższym tygodniu zatrudnimy nowego napastnika. Mamy kilku kandydatów – mówi prezes Korony Marek Paprocki, który nie ukrywa, że na liście życzeń są piłkarze zagraniczni – czytamy w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym.

Emeryt z nazwiskiem. Do Korony przymierzany… Olivier Kapo

Przed wami fragmenty najciekawszych materiałów w dzisiejszej prasie.

FAKT

Legia jest sama sobie winna – podkreśla prezes PZPN Zbigniew Boniek. W wywiadzie będącym zdecydowanie propozycją numer jeden w poniedziałkowym wydaniu Faktu. Oto fragment:

Po decyzji UEFA przyznającej Celtikowi walkower odezwały się głosy, że teraz to tylko w Bońku nadzieja. Był pan w stanie pomóc?
– To nie jest dobre podejście. Oczywiście jako szef PZPN pomogę zawsze Legii czy każdej innej polskiej drużynie na tyle, na ile mogę. Dzwoniłem, pytałem, mocno się w to zaangażowałem, ale przepis według którego Legia została ukarana, nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Nie było absolutnie żadnej furtki. Musiał być walkower. Inna sprawa, że kara akurat w tym przypadku jest naprawdę ostra. Niewspółmierna do winy. Za kradzież lizaka nie dostaje się 25 lat więzienia. Nie ścinają głowy gilotyną. Zważywszy, że Bereszyński grał tylko cztery minuty, eliminacja Legii z występu w kolejnej rundzie może boleć. Ale prawo jest prawem. Ludzie mówią, że przypadek Debreczyna sprzed kilku lat jest taki sam, a wtedy Węgrom się upiekło. Tyle, że właśnie nie jest. Tam piłkarz nie był zawieszony, po prostu nie wpisano go na listę. Były widełki do zastosowania innej kary. W przypadku Bereszyńskiego, nie. Tylko walkower.

Reklama

Mimo to Legia zamierza walczyć. Odwoła się. Ma jakiekolwiek szanse?
– Nawet gdyby miała jeden procent szans, to ma pełne prawo się odwołać, jeżeli uważa, że Komisja Dyscyplinarna popełniła kilka błędów formalnych. Z prezesem Bogusławem Leśnodorskim byłem w kontakcie od początku tej sprawy. Starałem się pomóc, jak mogłem. W czwartek dzwoniłem do Michela Platiniego, do swoich innych prominentnych znajomych w UEFA, ale wszędzie usłyszałem to samo: Zibi, nie da się nic zrobić. Jedynym ratunkiem dla Legii byłyby jakieś uchybienia podczas podejmowania decyzji przez Komisję. Ponoć lista drużyn przed losowaniem europejskich pucharów musi być znana 12 godzin przed ceremonią, choć nie wiem, czy w takim przypadku ma to zastosowanie. W każdym razie Legia może mieć pretensje raczej tylko do siebie. Ktoś popełnił błąd, którego nie powinien popełnić. 9 lipca UEFA wysłała do klubu pełną listę piłkarzy zawieszonych w całej Europie plus procedury postępowania w przypadku zdyskwalifikowanych zawodników. Ktoś tego nie dopilnował. Mówienie teraz, że UEFA zorganizowała spisek przeciwko Legii, jest absurdem. Zrzucanie odpowiedzialności na europejską federację, noszenie koszulek z napisem Fuck UEFA, jest śmieszne, bo wina leży jednak po stronie klubu. A Komisja Dyscyplinarna to niezależne ciało. UEFA czy sam Platini nie chce mieszać się w jej decyzje. Trochę jak PZPN w decyzje Wydziału Dyscypliny. Jeśli coś nie podobałoby mi się w ich orzekaniu, mógłbym zmienić skład orzekający, ale nie samą decyzję.

W ramkach: Jerzy Dudek komentuje, że wina Legii jest niezaprzeczalna (w całym felietonie ani jednego świeżego, odkrywczego wniosku), przy Łazienkowskiej ciągle liczą, że coś w tej sprawie da się jeszcze wskórać, jednak kierowniczka Legii musi pogodzić się z utratą pracy.

Trzecia i czwarta strona to relacje z Ekstraklasy. Teodorczyk lubi Gdańsk.

Tuż przed przerwą Lech mógł się cieszyć, gdyż zyskał przewagę liczebną. Lechię osłabił bowiem Zaur Sadajew (25 l.). Czeczeniec dość brutalnie potraktował stopą Łukasza Trałkę (30 l.) i został wyrzucony z boiska przez Szymona Marciniaka (33 l.). Ta sytuacja zupełnie zmieniła oblicze tego meczu w drugiej połowie. Lech dominował na boisku absolutnie, choć kto wie, jakby się to wszystko skończyło, gdyby Maciej Makuszewski (25 l.) wykorzystał tuż po zmianie stron idealną okazję na 2:0. Zemściło się to w końcówce. Po bliźniaczych akcjach goście strzelili dwa gole. Za każdym razem dośrodkowywał spod linii bocznej Tomasz Kędziora (20 l.), a piłkę umieszczał w siatce uderzeniami głową Łukasz Teodorczyk (23 l.). Ta wygrana raczej jednak nie pomoże trenerowi Rumakowi, nad którego losem zarząd Lecha będzie radził we wtorek. Lechia z kolei musi pomyśleć, jak zapanować nad Sadajewem, który w bezmyślny sposób osłabił drużynę, co kosztowało ją utratę punktów.

Reklama

Na koniec wróćmy jeszcze do Lewandowskiego, przywitanego jak wielka gwiazda. Robert został zaprezentowany kibicom na Allianz Arenie. Jak było? Poczytajcie.

To był dzień, którego Robert Lewandowski (26 l.) długo nie zapomni. Przy aplauzie blisko siedemdziesięciu tysięcy widzów Polak pierwszy raz wyszedł na murawę Allianz Areny jako piłkarz Bayernu Monachium. Prezentacja drużyny cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, chęć kupienia biletów na nią wyraziło aż 120 tysięcy osób! Tuż przed wyjściem z tunelu na boisko uśmiechnięty od ucha do ucha Lewy przekomarzał się ze swoim nowym kolegą, Francuzem Franckiem Riberym (31 l.). Po chwili wybiegł na boisko, a fani poderwali się z miejsc. To było naprawdę niezwykle miłe przyjęcie w nowym klubie. Widać, że polski snajper swoimi występami w meczach sparingowych rozbudził ogromne oczekiwania. Inni nowi gracze, jak bramkarz Pepe Reina (32 l.), obrońca Juan Bernat (21 l.), czy sprowadzony z Eintrachtu Frankfurt Sebastian Rode (24 l.) również otrzymali brawa, ale to było nic w porównaniu z burzą oklasków otrzymaną przez naszego rodaka. Jeśli Robert w meczach o stawkę będzie grał równie dobrze jak w grach kontrolnych, to szybko może zostać bohaterem monachijskich trybun.

RZECZPOSPOLITA

Dziś na łamach Rzeczpospolitej dwa teksty Piotra Żelaznego. Najpierw: Paris Saint-Germain walczy o trzeci tytuł z rzędu, ale myśli o głównie o wygraniu Ligi Mistrzów.

Wbrew pozorom we Francji wciąż panuje system dynastyczny. Chociaż rewolucja francuska miała ostatecznie z nim skończyć, okrutnie rozprawiając się z Burbonami, ostał się w futbolu. Na przełomie lat 60. i 70. panowała niemal niepodzielnie dynastia Saint-Etienne (siedem tytułów w ciągu dziesięciu sezonów), dziesięć lat później rozpoczęła się era Olympique Marsylia (pięć mistrzostw z rzędu, ale ostatnie zabrane przez federację), aż w końcu na początku XXI wieku nastąpił czas Olympique Lyon, który przez siedem kolejnych lat zdobywał trofeum. Obecnie Ligue 1 znajduje się pod panowaniem dynastii Paris Saint-Germain z jej najwspanialszym przedstawicielem w postaci Zlatana Ibrahimovicia. Sezon 2014/2015 ma być trzecim paryskiej dynastii finansowanej przez arabskich szejków. Konkurentów do tytułu wielu nie ma – jedynie AS Monaco stara się dotrzymać kroku paryżanom, jeśli chodzi o przepych i rozmach. Cóż, w końcu to drużyna z księstwa. Z Lazurowego Wybrzeża płyną jednak dość niepokojące informacje. Otóż coraz częściej mówi się, że zajmujący 74. miejsce na liście miliarderów „Forbesa” rosyjski biznesmen i właściciel klubu Dmitrij Rybołowlew nawet nie tyle, że się nudzi błyszczącą zabawką, ile zaczyna mieć pewne kłopoty finansowe (oczywiście na poziomie miliardera). Rosjanin zgodnie z wyrokiem sądu musi zapłacić swojej byłej żonie Elenie nieco ponad 4,5 miliarda dolarów odszkodowania (to najwyższy wyrok w historii sądownictwa), w tym sezonie nie szalał więc na rynku transferowym. Przynajmniej przy zakupach. Chociaż Monaco wypożyczyło z Fulham bramkarza Maartena Stekelenburga, który w 2010 roku zdobył z Holandią tytuł wicemistrza świata. Rybołowlew przede wszystkim sprzedał do Realu Madryt za 80 milionów euro jedno z odkryć mistrzostw świata – kolumbijskiego pomocnika Jamesa Rodrigueza. Tego samego, którego pozyskał za 45 milionów zaledwie rok wcześniej z Porto. Rodriguez w poprzednim sezonie zaliczył 13 asyst i strzelił dziewięć goli w Ligue 1 i to głównie dzięki niemu Monaco zajęło drugie miejsce.

Legia pisze do UEFA i Celticu. Mariusz Rumak odchodzi z Lecha – drugi z tekstów to po prostu podsumowanie ostatnich, najbardziej gorących wydarzeń w polskiej piłce.

W czasach, gdy futbol jest wielkim biznesem, a awans do Ligi Mistrzów łatwo przeliczyć na miliony euro, odwoływanie się do honoru i moralności szefostwa Celticu wydaje się nieco naiwne (pomijając oczywiście skandaliczny fakt, że nikt ze szkockiego klubu nie pofatygował się, by chociaż odpisać na e-mail). W liście otwartym Mioduski pisze: „Czy którakolwiek z prawdziwych legend Celticu FC przyjęłaby awans przy zielonym stoliku, gdyby zdecydowanie przegrała starcie na boisku? Jestem przekonany, że nie pozwoliłaby im na to legendarna celtycka duma. Czy mogliby po czymś takim spojrzeć w oczy swoim kibicom, których wystawiliby na pośmiewisko?”. Znacznie bardziej przekonujący i rzeczowy wydaje się argument mówiący o formalnych uchybieniach komisji przy orzekaniu. Prezes Leśnodorski stwierdził, iż dostał sygnały, że decyzja została podjęta jednoosobowo (w komisji miało zasiadać siedem osób), a także, co być może nawet ważniejsze, że Legia nie dostała szansy przedstawienia żadnych wyjaśnień. Jej przedstawiciele zostali zaproszeni tylko na odczytanie orzeczenia. Jeśli błędy formalne zadecydowały o wykluczeniu Legii z Ligi Mistrzów (a tak było), pozostaje nadzieja, że nad błędami formalnymi własnej komisji UEFA nie przejdzie do porządku. Na rozwiązanie sprawy jest bardzo mało czasu, bo pierwsze mecze IV rundy eliminacji już 19 i 20 sierpnia. Wiadomo, że w konsekwencji wydarzeń z piątku do dyspozycji zarządu oddały się cztery osoby z pionu sportowego Legii – w tym dyrektor sportowy Jacek Mazurek i kierownik drużyny Marta Ostrowska. Pani kierownik nie było już zresztą na ławce w meczu z Górnikiem Łęczna. Kac po pucharach także w Lechu. Do dyspozycji zarządu nie oddał się Mariusz Rumak, ale z wieści płynących z Poznania wynika, jakoby jego los był już przesądzony. Wywalczone w końcowych minutach po dwóch golach Łukasza Teodorczyka zwycięstwo nad grającą całą drugą połowę w osłabieniu Lechią w Gdańsku na nic podobno już nie wpłynie, a we wtorek przedstawiony ma być nowy trener Lecha. Jeszcze niedawno najwyżej stały akcje Macieja Skorży, ale podobno nowym kandydatem numer jeden stał się były selekcjoner Waldemar Fornalik.

GAZETA WYBORCZA

Jak co poniedziałek, w Wyborczej dużo sportu, ale dziś piłka nożna ustępuje nieco miejsca tenisowi, kolarstwu czy speedwayowi. W Poligonie: Legia wstaje z ziemi.

To walka na dwóch frontach – jeden polega na próbie podważenia sposobu działania komisji dyscyplinarnej UEFA, która w piątek wydała na Legię wyrok. Ale jest też druga droga. Gdyby szefowie Celticu powiadomili UEFA, że nie czują się pokrzywdzeni błędem Legii i wynik uzyskany na boisku uważają za sprawiedliwy, władze europejskiej piłki swoją decyzję by cofnęły. Legia chciała sprawić, by władze i kibice Celticu poczuli wstyd z powodu tak wywalczonego awansu. Aby to osiągnąć, szefowie Legii wysłali do Celticu kilka pism, wiele e-maili, a Mioduski także udzielił wywiadu dla wyspiarskiej telewizji Sky Sports, w którym apeluje do kierownictwa szkockiego klubu: “Bądźcie mężczyznami, odezwijcie się”. Szefowie Celticu zapadli się bowiem pod ziemię, wyrok UEFA mimo klęski 1:6 cichaczem przyjęli. Na dziwne zachowanie władz szkockiego klubu pierwszy zwrócił uwagę prezes PZPN Zbigniew Boniek: – Celtic udawał, że go nie ma, czekał. Nie odpowiadał na telefony i e-maile. Takie zachowania nie przystoją wielkim klubom. Ale każdy ma swoją etykę. Mioduski na konferencji podsumował: – Zachowanie Celticu jest oburzające. A chwilę później wystosował list otwarty do władz Celticu: “Wzywam Was, byście zgodnie z duchem gry i zasadami fair play oraz na podstawie art. 34 pkt 5 regulaminu dyscyplinarnego UEFA zajęli z Legią Warszawawspólne stanowisko wobec organów dyscyplinarnych UEFA. Spotkajmy się w Warszawie lub w Glasgow i załatwmy tę sprawę honorowo”. Wyspiarskie media błyskawicznie podchwyciły sprawę, choć początkowo omyłkowo zrozumiały słowa właściciela Legii jako zaproszenie do… rozegrania dodatkowego, trzeciego meczu. W odpowiedzi na zarzuty strony polskiej Celtic odezwał się dopiero wczoraj wieczorem: “Jesteśmy zawiedzeni wypowiedziami szefów warszawskiego klubu. To wewnętrzne postępowanie UEFA. My nie mamy nic do tego”. Staje się jasne, że nadzieje Legii na to, że Celtic ją wesprze, są płonne. Awans do LM daje około 60 mln zł.

Warsaw joke – to dzisiejszy felieton Wojciecha Kuczoka.

Jeśli wierzymy w istnienie sportowej złości i jej zbawiennego wpływu na morale zespołu, Legia winna teraz dokonywać wściekłych egzekucji na kolejnych rywalach i dodawać sobie otuchy myślą o tym, że finał Ligi Europejskiej rozegra na własnym stadionie. Wizerunkowo też wbrew pozorom nie jest źle – zostać jednocześnie sportowym i moralnym zwycięzcą, a zarazem skompromitować rywali bardziej już się nie dało. Nie dość, że legioniści na boisku obnażyli wszystkie wady szkockiej drużyny (czyli właściwie nie zostawili na niej suchej nitki, bo jeśli Celtic ma dziś choć jedną zaletę, to w dwumeczu z Legią trudno byłoby ją wykryć nawet z użyciem mikroskopu), to jeszcze dowiedli, że ekipa z Glasgow nie tylko w piłkę grać nie umie, lecz także jest zarządzana przez stadko drobnych cwaniaczków bez pojęcia o fair play. Budżet Celticu został przedłożony nad honor klubu, bo cokolwiek by powiedzieć o słuszności kary poniesionej przez Legię, o bezdyskusyjnej literze prawa, w imię którego UEFA podjęła decyzję, to wykluczenie wzbudza niesmak porównywalny z obłąkańczo mściwą anatemą, którą objęto Luisa Suáreza za kłapnięcie szczęką na mundialu. Jeśli wierzymy w istnienie ducha sportu, dyskwalifikacja Legii nie ma z nim nic wspólnego, jest tryumfem szpetnej biurokracji nad pięknym futbolem, jest decyzją absurdalnie niesprawiedliwą, choć obrzydliwie legalną. Celtic przyjął ten hańbiący awans, choć większy splendor mogła mu przynieść rezygnacja z takiej gratki. Oczywiście Szkoci w obecnej formie nie mają żadnych szans na sukces – jeśli w ogóle uda się im przejść drużynę z Mariboru, skończą rozgrywki bez punktu, wśród ogłuszających gwizdów zgnębionych kibiców.

Podniesiono kurtynę: w poprzedzającym pierwszą kolejkę Premier League meczu o Tarczę Wspólnoty Arsenal rozgromił Manchester City 3:0. To może być zapowiedź odwrócenia hierarchii – kto mistrzem Anglii? Nad tym zastanawia się felietonista Wyborczej Michał Okoński.

Że nie będzie tak ciekawie jak przed rokiem, kiedy z czterech najlepszych drużyn trzy zaczynały z nowymi trenerami, David Moyes przekonywał się, jak trudno wejść w buty Aleksa Fergusona, Liverpool wracał do elity, Arsenal zdobywał w końcu jakiś puchar, a mistrzostwo wymknęło się José Mourinho? Otóż będzie jeszcze ciekawiej: rywalizacja o tytuł i o miejsca w Lidze Mistrzów od lat nie zapowiadała się na tak wyrównaną. Mistrzostwa broni Manchester City, teoretycznie dotknięty sankcjami UEFA za naruszenie reguł Finansowego Fair Play, ale potrafiący obchodzić ograniczenia, czego dowodzi m.in. podpisanie kontraktu z niechcianym w Chelsea Lampardem, wypożyczonym z powiązanego właścicielsko z MC New York City FC. Niezależnie od tego, że Manuel Pellegrini nie szalał na rynku transferowym, nadal ma jeden z najlepszych składów w lidze, z Touré, Agüero i Silvą. Pierwszy z wymienionych ostatecznie pogodził się z klubem po kuriozalnej aferze związanej z niezłożonymi przez pracodawcę życzeniami urodzinowymi i tak jak pozostałe gwiazdy ma wiele do udowodnienia po nieudanym mundialu. Za City przemawia stabilność zwycięskiej kadry i imponująca siła ataku, przeciw – niewielka rywalizacja w obronie: o tym, jak wiele zależy w niej od Kompany’ego, mogliśmy się przekonać także w meczu z Arsenalem, który kapitan drużyny oglądał z trybun. W przypadku Chelsea sprawa jest prosta: wracając ubiegłego lata do Londynu, José Mourinho deklarował wywalczenie mistrzostwa właśnie w drugim sezonie. W osiągnięciu celu mają pomóc – oprócz tych, którzy już zachwycali: Oscara czy Hazarda, zdrowego w końcu van Ginkela, Maticia oraz powracającego z wypożyczenia Courtoisa – nowi na Stamford Bridge Fabregas, Costa czy Filipe Lu~s. Mógł sobie przed rokiem mówić Mourinho o źrebakach, którymi byli jego piłkarze w starciu z potężniejszymi rzekomo rywalami, tym razem oczu nam nie zamydli: ma świetnych bramkarzy, solidnych obrońców, mocny środek pola, błyskotliwych skrzydłowych oraz silnych i skutecznych napastników. 

SPORT

Okładka katowickiego dziennika.

W Sporcie dziś wyłącznie relacje i ligowe sprawozdania. Zacytujemy tylko to, co zwróciło naszą uwagę. Na przykład Leszka Ojrzyńskiego, składającego ręce do Boga…

Składamy ręce do Boga i dziękujemy, że tak się skończyło – rozpoczął swoją pomeczową wypowiedź po meczu z Zawiszą Bydgoszcz trener Podbeskidzia, Leszek Ojrzyński. Górale wygrali w niedzielę na wyjeździe 2:1, a decydującego gola zdobyli w doliczonym czasie gry. – Jest taka piłkarska prawda, że co piłka zabierze, to później odda. W pierwszej kolejce to my przegraliśmy w ostatniej akcji. Dziś było podobnie, całe szczęście, że na naszą korzyść – dodał szkoleniowiec górali. Opiekun Podbeskidzia nie mógł być jednak zadowolony z postawy zespołu przed przerwą. – Zamiast być góralami z Bielska, znów byliśmy… Mikołajami. Bo podarowaliśmy rywalom prezent, już nie po raz pierwszy w tym sezonie. W drugiej połowie byliśmy jednak góralami z krwi i kości. Dziękuję moim piłkarzom za to, że pokazali charakter i dali z siebie wszystko. – powiedział Ojrzyński.

Górnik może stracić Mateusza Zacharę i Błażeja Augustyna. Konkretów – zero.

W tym tygodniu można się spodziewać konkretnej oferty dla Zachary. Mówi się o klubach z Holandii i Belgii, które interesują się piłkarzem klubu z Roosevelta. – Czy chcę odejść? Jak będzie ciekawa propozycja, to na pewno chciałby spróbować – mówi sam Zachara, a działacze Górnika wydają się pogodzeni z pożegnaniem piłkarza. I zadowoleni, że Zachara tak dobrze zaczął sezon, bowiem każdy kolejny gol podbija tylko cenę. Zachara ma co prawda wpisaną w umowie kwotę odstępnego na poziomie pół miliona euro, ale taką kwotę trudno będzie za niego dostać. Górnik oczywiście mógłby być nieprzejednany, ale biorąc pod uwagę zaległości finansowe wobec samego piłkarza i trudną sytuację finansową, na pewno będzie w rozmowach elastyczny i zadowoli się mniejszą kwotą. Z drugiej strony, trzy gole w czterech meczach to bardzo dobra karta przetargowa dla klubu i Zachary przy negocjacjach indywidualnego kontraktu. Jeżeli wszystkie strony dojdą do porozumienia, to Zachara zagra jeszcze w dwóch meczach Górnika, z Koroną w Kielcach i Łęczną na Roosevelta. Tym ostatnim pożegnałby się z zabrzańskimi kibicami. Czy tylko on? Drugie gorące nazwisko w Górniku do oczywiście Błażej Augustyn, który zaliczył kolejny bardzo dobry mecz i spora jest jego zasługa w tym, że zabrzanie w tym sezonie stracili dopiero dwa gole. Ofert nie brakuje, także zagranicznych, więc utrzymanie piłkarze może być ponad obecne możliwości Górnika, a pieniądze za sprzedaż tej dwójki pozwoliłyby uregulować choćby część zaległości wobec innych piłkarzy, którzy w piątek zagrali najlepszy mecz w tym sezonie.

Sport rozmawia również z asystentem Angela Pereza Garcii, który do tej pory był piłkarskim menedżerem, ale zarzeka się, że od przyjazdu do Polski zawiesił swoją działalność.

Latem w gliwickim klubie doszło do wielu zmian. W Piaście nie tylko pojawili się nowi zawodnicy, ale także nowy asystent trenera – Aloisio Mohamed Hamed Al-lal. Hiszpan został prawą ręką Angela Pereza Garcii i głównie dzięki jego zabiegom na Okrzei trafili nowi zagraniczni zawodnicy. Słaby początek w wykonaniu Piasta obciąża więc także jego konto. – Nasz problem nie tkwi w grze, nie ma też żadnego czarodziejskiego zaklęcia, by to zmienić. Diabeł tkwi w szczegółach. Jedna drużyna stwarza sobie jedną okazję i strzela, inna ma ich pięć i goli nie ma. Na poziomie defensywy musimy być bardziej skoncentrowani. Jeżeli będziemy dominować w obronie, to będziemy zespołem bardzo trudnym do pokonania. Na razie tak nie jest. Pracownik Piasta ma także licencję menedżerską. Czy nie występuje w tym przypadku konflikt interesów? To prawda, że miałem licencję agenta, ale nie wykonuję tego zawodu od momentu zatrudnienia w Piaście. Czy w przyszłości wrócę do tej profesji? Nie wiem. 

SUPER EXPRESS

Na łamach Super Expressu najpierw dwie strony dotyczące Legii, która w sobotę wyżyła się na Łęcznej. Tego artykułu cytować nie będziemy, lepiej od razu skupić się na kolejnym. Szkoci, miejcie honor i oddajcie nam awans! – bije dziś z tytułu. Tak mocno jeszcze w tym temacie nie było.

– Ostatni raz rozmawialiśmy w czwartek po meczu. Wysyłaliśmy e-maile, dzwoniliśmy, ale nie było odpowiedzi – powiedział “Super Expressowi” zirytowany prezes Leśnodorski. Władze mistrzów Polski nie pozostały obojętne na ignorancję Szkotów i wysłały emocjonalny list otwarty do Glasgow: “Czy którakolwiek z prawdziwych legend Celticu przyjęłaby awans przy zielonym stoliku, gdyby zdecydowanie przegrała starcie na boisku? Jestem przekonany, że nie pozwoliłaby im na to legendarna celtycka duma (…). Wzywam Was, byście zgodnie z duchem gry i zasadami fair play zajęli z Legią Warszawa wspólne stanowisko wobec organów dyscyplinarnych UEFA” – napisał Dariusz Mioduski. Ciekawe, czy to skłoni Szkotów do dialogu, czy też sprzedadzą swój honor za możliwość zarobienia ponad 35 mln zł, jakie UEFA płaci za awans do fazy grupowej LM. Podle zachowali się nie tylko rywale z Glasgow, ale także UEFA. – Gdy byłem w Nyonie na losowaniu, zapewniono mnie, że będę mógł zająć stanowisko i złożyć wyjaśnienia. Nagle ktoś przyszedł, zabrał mi plakietkę uprawniającą do wejścia na posiedzenie, a o decyzji UEFA dowiedziałem się z mediów – narzeka Leśnodorski. Co więcej, restrykcyjnie przestrzegająca przepisów UEFA… sama je złamała. Decyzja o tym, że zamiast Legii w losowaniu LM weźmie udział Celtic, zapadła 2 godziny przed ceremonią, choć listy klubów powinny być przygotowane 12 godzin przed. Warszawianie będą walczyć o sprawiedliwość, choć szanse na powodzenie są nikłe.

W ramkach:
– Betis chce Jodłowca
– Szczęsny i spółka rozbili City
– Bełchatów znów zagrał na MAKsa

Owacja dla Lewandowskiego na prezentacji Bayernu.

Robert Lewandowski dostał ogromne brawa od kibiców Bayernu Monachium. “Bawarczycy” zaprosili ich na prezentację zespółu, po której odbył się trening na Allianz Arena. W ten sposób przywitali się z fanami przed nadchodzącym sezonem. Podopieczni Pepa Guardioli wychodzili pojedynczo z tunelu prowadzącego na murawę, po czym otrzymywali gromkie owacje. Burza braw rozpętała się szczególnie na widok Roberta Lewandowskiego. Równie głośno przywitano wracającego po długiej kontuzji Holgera Badstubera oraz mistrzów świata z Brazylii: Manuela Neuera, Philippa Lahma, Bastiana Schweinsteigera, Thomasa Muellera, Jerome’a Boatenga i Mario Goetze. Na stadion mistrzów Niemiec przybył niemal komplet widzów – 65 500 osób. “Bawarczycy” pierwszy mecz na swoim obiekcie rozegrają 22 sierpnia w 1. kolejce Bundesligi. Tego dnia zmierzą się z zespołem Mateusza Klicha, czyli VfL Wolfsburg.

Objętościowo jest tych tekstów sporo, ale nie ma na czym zawiesić oka.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Majka, Majka, wszędzie Majka.

Jeszcze raz musimy wrócić do wywiadu ze Zbigniewem Bońkiem. Jak już wcześniej wspominał w rozmowie z Weszło, próbował pomóc, ale nic nie wskórał.

Jakim cudem nie dopilnowano tak błahej, ale bardzo ważnej kwestii, jak poprawne wysłanie listy?
– Nie mam pojęcia. To nie jest pytanie do mnie. Faktem jest, że przepisy nie zmieniły się z dnia na dzień. Od dawna są takie same. Jest to dla mnie sytuacja trudna do zrozumienia. Bardzo żal jest mi piłkarzy i trenera. Sam byłbym takim obrotem sprawy zdruzgotany. Kibice jeżdżą wszędzie za swoją drużyną, cieszą się z jej wyników, a potem ktoś im to odbiera… To, co mnie najbardziej zastanawia, to fakt, że Bereszyński był ponoć wpisany na listę, a potem z niej skreślony. Rozumiem, że trener Berg nie musi znać szczegółowo przepisów, ale nikomu w klubie nie zapaliła się lampka, że coś jest nie tak? Bereszyński nie był na liście na mecze z St. Patrick’s, ale pojawił się na niej przed pierwszym spotkaniem z Celtikiem, w którym też nie mógł zagrać. Nie rozumiem tego. W klubie powinni się orientować w takich sprawach. Popełniono kosztowny błąd.

Na kanwie tej sprawy UEFA może zmienić ten zero-jedynkowy przepis. W zależności od okoliczności stopniować karę?
– Nie sądzę. Zawodnik nie odbył kary zgodnie z procedurami. Został zrobiony błąd. Jest jasno napisane, że występ zdyskwalifikowanego piłkarza to walkower. Poluzowanie tego mogłoby doprowadzić do wielu interpretacji w przypadkach nie tak jasnych jak Legii i dla UEFA zaczęłyby się kłopoty. Zresztą oni mają tam większe problemy. Niech ktoś sprawdzi w ostatnich trzech latach, czy jakiś klub wystawił na boisko zawodnika, który był zawieszony. Nikt nie robi takich błędów.

W Legii pogróżki, żale i wyciąganie konsekwencji. Smutek, żal, nieprzespane noce. Widok twarzy właścicieli Legii: Dariusza Mioduskiego i Bogusława Leśnodorskiego, tych podkrążonych oczu i zmęczonych twarzy, idealnie obrazuje ostatnie 72 godziny w klubie.

Złość kibiców skupiła się na kierowniczce drużyny, Marcie Ostrowskiej. Zdarzały się sytuacje, że ktoś dzwonił do klubu i żądał jej adresu. Pracownicy dostali polecenie parkowania samochodów służbowych w garażu, bo otrzymywano pogróżki, że zostaną zniszczone. Z kolei Ostrowska postanowiła, w obawie o siebie i rodzinę, wyjechać na kilka dni z Warszawy. To pokazuje, jak poważna jest to sprawa. Mioduski i Leśnodorski apelowali o rozsądek, ale ich słowa nigdy nie trafią do wszystkich, lepiej zachować środki ostrożności. Już kilka godzin po piątkowej decyzji UEFA, jedna z osób odpowiedzialnych za zgłaszanie zawodników, złożyła wymówienie. Była z drużyną w Edynburgu, wróciła w strasznym stanie psychicznym. Kolejne trzy osoby z szeroko pojętego działu sportowego, oddały się do dyspozycji zarządu klubu. Najbliższe posiedzenie odbędzie się jutro, na nim zapadną pierwsze decyzje. Właściciele zapowiedzieli, że konsekwencje zostaną wyciągnięte. – Nie jesteśmy bezduszną korporacją, która będzie wyciągała każde potknięcie pracowników, żeby ich ukarać. Wymagamy profesjonalizmu i kompetencji, ale błędy będą zdarzały się zawsze. Na pewno w Legii nie będzie tak, że ludzie będą pracowali w strachu przed tym, że mogą popełnić jakiś błąd. To nie jest zgodne z naszymi wartościami. Bądźmy ludźmi. 

Ivica Vrdoljak w krótkiej rozmowie przekonuje, że ból po odpadnięciu z LM w takim stylu zostanie w piłkarzach Legii na zawsze. Tymczasem Betis zainteresowany Jodłowcem.

– Rozważamy taką możliwość. To jest dla naszego klubu bardzo interesujący piłkarz – przyznaje w rozmowie z PS Alexis Trujillo, dyrektor sportowy Betisu. – Obserwujemy go już od dłuższego czasu. Nasi skauci widzieli wiele meczów Legii z jego udziałem. Co bym u niego wyróżnił? Jest to piłkarz, który ma dobrą technikę, potrafi grać głową, a na boisku imponuje charakterem, ma wspaniałą osobowość. To bardzo ciekawy zawodnik, ale na razie nie prowadzimy rozmów z Legią – dodaje Trujillo. Media z Sewilli piszą jednak, że negocjacje z warszawskim klubem już trwają. Jodłowiec jest piłkarzem o tyle wartościowym dla Betisu, że może grać na pozycji defensywnego pomocnika oraz na środku obrony, gdzie drużyna często miewa duże problemy.

Dalej już głównie sprawozdania meczowe:
– Zabójcze kontry dały punkt Ruchowi
– Ruch godnie pożegnał się z Kolejorzem
– Egzamin dojrzałości Marcina Budzińskiego.

Na koniec ciekawostka, o której wspomnieliśmy na wstępie: do Korony może trafić… Olivier Kapo.

34-letni napastnik w tej chwili jest zawodnikiem greckiego Levadiakosu, w którym występuje polski bramkarz Sebastian Przyrowski. W poprzednim sezonie nie zachwycał. Zagrał w 19 ligowych meczach, ale zdobył tylko dwie bramki. Jednak w przeszłości Kapo grał w reprezentacji Francji, w której zaliczył 9 meczów, strzelając 3 gole. W 2003 roku zdobył z Francją Puchar Konfederacji. Pojawiał się na boisku w jednej drużynie z takimi asami jak Lilian Thuram, Zinedine Zidane, Thierry Henry. To była jeszcze ta wielka drużyna, która zdobyła mistrzostwo świata i Europy. – Kapo w Koronie? Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Mogę powiedzieć tylko tyle, że być może już w najbliższym tygodniu zatrudnimy nowego napastnika. Mamy kilku kandydatów – mówi prezes Korony Marek Paprocki, który nie ukrywa, że na liście życzeń są piłkarze zagraniczni. Kapo może rozwiązać kontrakt z Levadiakosem, bo klub zalega mu z wypłatami – chodzi o kilkaset tysięcy euro. Stad pomysł, by go sprowadzić do Polski. Na razie urodzony w stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej Francuz nie podjął jeszcze decyzji, bo skupia się na wyegzekwowaniu pieniędzy od Greków. Jeśli mu się uda, może się zdecydować na ofertę Korony, której trenerem jest świetne dogadujący się z Francuzami Ryszard Tarasiewicz. Ten szkoleniowiec pokazał już w Zawiszy Bydgoszcz, że potrafi rozmawiać z obcokrajowcami i zmotywować ich do maksymalnego wysiłku. Przy nim w polskiej ekstraklasie błysnęli Andre Micael, Herold Goulon czy Jorge Kadu. To sprawia, że można uwierzyć, iż byłby w stanie także zmobilizować do gry wiele potrafiącego napastnika, który jednak najlepsze piłkarskie lata z pewnością ma już za sobą. Jednak Tarasiewicz nie chce się wypowiadać na temat szczegółów transferowych planów swojego klubu. Korona musi szukać nowych piłkarzy, bo po odejściu Macieja Korzyma brakuje jej ofensywnych, skutecznych pod bramką rywali piłkarzy. Dlatego prezes klubu obiecuje transfery jeszcze tego lata. Musi działać, bo w czterech pierwszych meczach Korona zdobyła tylko jeden punkt. W piątkowym pechowo przegranym spotkaniu z Cracovią (1:2) do siatki trafił wprawdzie napastnik Przemysław Trytko, ale był to strzał z rzutu karnego. Drugim ofensywnym piłkarzem w kadrze jest Kazach Chiżniczenko, który w Koronie występuje już pół roku, ale rozczarowuje.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...