Podpuść i skasuj. Filozofia piłkarska stara to jak świat i regularnie dostarczająca satysfakcjonujących plonów. Dziś ten plon dla Piasta to wygrana z Legią Warszawa i zepchnięcie głównego rywala do mistrzostwa z sezonu 18/19 aż do grupy spadkowej.
Legia znalazła się pod kreską oznaczającą koniec grupy mistrzowskiej. Szczęście stołecznej ekipy polega na tym, że solidarnie nie wygrał nikt z pierwszej trójki i zamiast odjazdu czołówki od peletonu mieliśmy w tej kolejce zawody we wsadzaniu sobie kija w szprychy. Pech – że choć strata do lidera to marne cztery punkty, to cała Polska widziała, że z Legii taki materiał na mistrza, jak z figurek z ciastoliny na wystawę w Muzeum Czartoryskich. I po prostu w tym momencie ferajna Aleksandara Vukovicia grająca bez większego ładu i składu nie zasługuje na ósemkę ani wynikami, ani też stylem.
Piast podpuszczał dziś warszawski zespół bardzo konsekwentnie. Legii do pewnego momentu pozwalał na bardzo wiele. Novikovas pędzi skrzydłem na prostopadłą? Proszę bardzo. Luquinhas finezyjnym podaniem wypuszcza Jędrzejczyka w pole karne? Śmiało. Gwilia dostaje piłkę na 25. metrze? Ależ śmiało. Zaraz potem i tak następowała kasacja. Czasami nieco gorsza w wykonaniu, przez co Mikkel Kirkeskov szybko złapał żółtą kartkę i potem wyglądał bardzo niepewnie, bo agresywny doskok mógł go kosztować drugie żółtko. Ale zwykle bardzo pewna, w czym przodowali pozostali obrońcy.
To samo zresztą grane było i po drugiej stronie boiska. Piotr Parzyszek przez niemal godzinę podpuszczał obrońców Legii, że dziś nic nie zagra. No gdybyśmy oceniali go za ten mecz od 1. do 56. minuty, to albo dostałby 2, albo maksymalnie 3 za do bólu bezpłciowy występ. Ale to, co zrobił gdy sędzia techniczny miał już w ręku dyspozycję Waldemara Fornalika, by zdjąć Parzyszka z boiska, kupuje mu cenzurkę o parę punktów wyższą. Wykończenie świetnej akcji Sebastiana Milewskiego było takie, jakiego spodziewasz się po bezwzględnym snajperze.
Bezwzględnym snajperze, jakiego dziś Legia mogła Piastowi pozazdrościć. Bo Jose Kante owszem, doszedł do kilku sytuacji więcej niż Parzyszek. Tylko co z tego, skoro głową i klatką piersiową pudłował za każdym razem, kiedy udało mu się nabiec na wrzutkę któregoś z kolegów? No nic. Bo Jarosław Niezgoda, owszem, w dwadzieścia minut doszedł do lepszej sytuacji strzeleckiej niż Parzyszek przez całe spotkanie, wliczając szansę z której urodziło się prowadzenie Piasta. Tylko co z tego, skoro jedną z interwencji kolejki zaproponował w tym momencie Frantisek Plach?
Jorge Felix to był w tym meczu dość podobny case do Parzyszka. To znaczy – pierwsza połowa do zapomnienia, gdyby poszedł do kibla w piętnastej minucie i zatrzasnął się tam na dwa kwadranse, różnicy wielkiej by nie było. Ale skrzydłowy raz jeszcze udowodnił, że to jeden z nielicznych graczy naszej ligi mogący nawet średni mecz okrasić chwilą magii. Przełożenie Jędrzejczyka po zagraniu Kirkeskova, a potem dobitka własnego strzału bezczelną podcinką obok świeżo upieczonego reprezentanta Polski Majeckiego… magicy od powtórek z kilku kamer mają naprawdę godny zapętlania materiał.
Takiego materiału Legia zwyczajnie nie potrafi dziś dostarczać. Naprawdę współczujemy tym, którzy żyją każdym meczem legionistów jak życiem zastępczym, gdy uświadamiają sobie, w jak krótkim czasie ich drużyna od klepanki Vadisa, Niko i Prijo stała się bezkształtnym tworem z dziś, sprzed tygodnia, dwóch, miesiąca, dwóch i trzech…