Jaki jest poziom I ligi, widzi każdy, kto ogląda ją nawet od czasu do czasu. No, można ponarzekać. Wyraźną różnicę widać nawet w porównaniu do Ekstraklasy, gdzie beniaminkowie nie mają lekko. W tamtym sezonie Miedź Legnica i Zagłębie Sosnowiec nie zdołały się utrzymać, a teraz Raków Częstochowa i ŁKS robią sporo, żeby pójść tym śladem. W piłce jednak często chodzi o coś innego niż czysto sportowe wysublimowanie: o emocje. A tych I liga ostatnio zapewnia w nadmiarze, aż się wylewają z brzegów.
Na pierwszy plan wysuwają się zwłaszcza Olimpia Grudziądz i Chrobry Głogów. Pierwsza z tych drużyn, prowadzona obecnie przez Jacka Trzeciaka, to chyba najbardziej porąbana ekipa w całej stawce. Potrafiła już rozbić Chrobrego 5:0, przegrać z Chojniczanką 3:5 – mimo że wyszła od 0:2 do 3:2 – czy stracić wygraną w Legnicy mimo dwubramkowego prowadzenia. Ostatnio poszła jeszcze dalej.
Tydzień temu Olimpia podejmowała u siebie Puszczę Niepołomice. Do doliczonego czasu gole nie padały, co nie znaczy, że było nudno, jedni i drudzy mieli swoje okazje. Wreszcie gospodarze wcisnęli, piłka trochę przypadkowo trafiła do niedawno pozyskanego Omara Monterde, a ten technicznym strzałem trafił do siatki. Wydawało się, że jest po wszystkim, a rywale mogą już tylko płakać. Nic z tych rzeczy – 94. minuta, rzut wolny, grudziądzanie kilka razy nieudolnie wybijają, aż wreszcie Jakub Bąk przecina uderzenie któregoś z kolegów i mamy remis. Sędzia nawet nie wznawia gry…
To było tylko preludium do tego, co stało się w miniony weekend w Tychach. Otwarte spotkanie z obu stron, mnóstwo okazji. Olimpia chyba nawet miała ich więcej – poprzeczka, słupek, kilka bardzo dobrych pozycji do strzału w polu karnym – ale nic nie wpadało. Za to GKS trafił dwukrotnie, gol na 2:0 palce lizać, zobaczcie koniecznie. Potem mogło być 3:0, zdaniem miejscowych piłka po strzale głową Dario Kristo i odbiciu od poprzeczki wylądowała już za linią bramkową. Sędzia stwierdził inaczej. Mimo to nic nie zapowiadało dramatu dla gospodarzy. Stało się jednak coś niewytłumaczalnego. Podopieczni Ryszarda Tarasiewicza między 87. a 94. minutą stracili trzy bramki i przegrali! Omran Haydary kolejny raz potwierdził, że żadna siła nie zatrzyma go w Grudziądzu na dłużej (już latem omal nie trafił do Zagłębia Lubin). Reprezentant Afganistanu najpierw strzelił dwa gole, by na deser w ostatniej akcji asystować Joao Cricumie. Tyszanie w szoku, zwłaszcza że zaczynało im żreć: 14 na 18 możliwych punktów we wcześniejszych sześciu kolejkach i wyeliminowanie GKS-u Bełchatów z Pucharu Polski. Jak widać, nie może być za dobrze. Tarasiewicz na konferencji tradycyjnie narzekał na sędziowanie, ale nawet jeśli ma trochę racji, pretensje musi zgłaszać przede wszystkim do swoich zawodników.
Chrobry Głogów z kolejki na kolejkę przekonał się, co oznacza powiedzenie, że w piłce bilans szczęścia i pecha na koniec zawsze wynosi zero. W poprzedni weekend przegrywający mecz za meczem zespół Ivana Djurdjevicia mierzył się z równie słabą Odrą Opole. Zapowiadało się starcie pod hasztagiem #DnoDna. Tymczasem było to przednie widowisko, a kibice Chrobrego otrzymali darmowe badania kardiologiczne. Kto nie zszedł na zawał, miał zdrowe serce. Piłkarze Djuki dość pewnie prowadzili 2:0, szykowało się drugie w sezonie zwycięstwo, a pierwsze u siebie. I bęc, Odra w samej końcówce w ciągu dwóch minut odrobiła straty. No można się załamać, prawda? Chrobry zamiast tego wściekle ruszył do ataku i ostatni rzut rożny pozwolił odzyskać trzy punkty, które wydawały się bezpowrotnie utracone. Michał Ilków-Gołąb znakomicie musnął piłkę po wbiegnięciu na bliższy słupek. Podobnie jak w omawianych meczach Olimpii, nie było już nawet wznawiania gry od środka.
W piątek karta się odwróciła. Chrobry przegrywał 0:2 w Nowym Sączu, po dwóch rzutach rożnych wyszedł na 2:2 (wyrównał, a jakże, Ilków-Gołąb), by dać sobie strzelić trzeciego gola w 88. minucie. Zapisał go na swoje konto Mateusz Gabrych, który dopiero co wszedł na boisko. Raz na wozie, raz pod wozem – klasyczny przykład.
I liga styl życia, od dawna bywa szalona, ale ten sezon i tak może być wyjątkowy. Zwiększenie liczby awansujących do trzech i wprowadzenie baraży dla miejsc 3-6 sprawia, że w praktyce 3/4 stawki przynajmniej po cichu liczy na walkę o najwyższe cele. Trudno się dziwić, skoro za nami już 11 kolejek, a czternasty GKS Bełchatów do szóstej Olimpii traci zaledwie trzy punkty.
Wygląda na to, że granica między walką o awans a o utrzymanie to dwa lepsze lub gorsze mecze. Jeśli uznajemy, że w futbolu chodzi przede wszystkim o emocje, I liga je zapewnia, czasami nawet z nawiązką.
Fot. newspix.pl