Przedziwny to był mecz. Bo jeśli już w Ekstraklasie pada ten bezbramkowy remis, to na ogół wygląda to tak żenująco, że w okolicach 30. minuty mamy ochotę wyłączyć telewizor, a koło 60. googlujemy alternatywne sposoby na samookaleczenie się. Tymczasem w Gdyni oglądaliśmy mecz z nastawieniem, że zaraz ten gol wreszcie padnie.
Już za momencik.
No, serio, w następnej akcji.
Aż wreszcie Tomasz Musiał zagwizdał po raz ostatni.
Właściwie gol padł już w pierwszej połowie, gdy Patryk Sokołowski władował piłkę do bramki przy kompletnej bierności defensywy Arki. Chłopak miał na piątym metrze hektar wolnego miejsca, Maghoma z Marciniakiem przyklepali najlepsze miejsca stojące. Radość, 1:0 dla Piasta i nagle Musiał pobiegł do telewizora. Arka w szoku, komentatorzy szukają jakiegoś faulu, dopatrują się czy nikt nie zasłaniał Steinborsowi strzału z dystansu. A chodziło o Badię – tego ustawionego w narożniku.
My też byliśmy trochę zdziwieni. Do Badii piłka dotarła przecież po odbiciu się od Skhirtladze, czyli teoretycznie akcja została skasowana. Ale interpretacja takich spalonych wygląda następująco:
– jeśli mamy do czynienia z rozmyślnym zagraniem piłki przez rywala, to akcja się kasuje i spalonego nie ma (np. gdyby Skhirtladze celowo zagrał gdzieś do boku)
– jeśli jest rykoszet, przypadkowe odbicie, to traktujemy go jako kontynuację akcji i sprawdzamy spalonego
– jeśli jest tzw. parada obronna przeciwnika, to też akcja się nie kasuje i sprawdzamy spalonego
Sędzia Musiał uznał, że Gruzin wykonał właśnie paradę obronną, zablokował to uderzenie i nie miał wpływu na to, gdzie piłka później pofrunęła. Zatem liczył się moment oddania strzału przez zawodnika Arki sprzed pola karnego. No i w tym gąszczu wyszło na to, że gol Sokołowskiego nie mógł zostać uznany.
Ufff, mamy to za sobą. Ale to nie było tak, że ta jedyna akcja była czymś ciekawym i godnym odnotowania w tym starciu. Skhirtladze miał ze trzy patelnie i spokojnie mógł przynjamniej jedną wykorzystać. Piast w ostatniej akcji meczu za sprawą Alvesa miał piłkę meczową. Ale jakimś tam symbolem tego starcia będzie dla nas ta akcja, gdy Nalepa puścił w bój Jankowskiego, ten ruszył tak, jakby jutra miało nie być. Biegł, bramka była coraz bliżej, minął już linię pola karnego i… nadepnął na piłkę, prawie się przewrócił.
Niby było 35 strzałów, niby najlepszym piłkarzem meczu wybraliśmy Placha, który uratował dupę gościom. Ale jednak kończymy ten mecz z dużym niedosytem. Kojarząc to wszystko z porą meczu – to jakby zjeść niedzielny obiad z ziemniaczkami, fasolką z zasmażką, a zamiast kotleta dostać jajko na twardo.
Widać, że Arce pasuje to ustawienie z zagęszczeniem środka i wystawieniem tam czterech środkowych pomocników. W sumie ma to jakiś sens – skoro na skrzydłach bryndza, a latem sprowadzono wszystkich playmakerów świata, to grajmy czwórką w środku. Mamy jakieś takie mieszane uczucia wobec Davita Skhirtladze – z jednej strony zaprzepaścił kilka okazji (zwłaszcza tego szczupaka, gdy był totalnie niekryty), ale z drugiej strony to on miał najwięcej jakości w ekipie gospodarzy i to on potrafił zrobić coś z niczego. Ale skłaniamy się ku opcji, że jednak warto ocenić go pozytywnie – z ŁKS-em wpadało mu wszystko, teraz miał naprzeciw siebie Placha w kozackiej formie, a nie Malarza, który klękał jeszcze przed strzałem.
A tak poza tym – apelujemy o to, by na stałe wprowadzić ten niedzielny mecz o 12:30. Nie ma nic lepszego niż kończenie śniadania przy pojedynkach Mokwy i Wawszczyka.
PS Janekx89 podał na Twitterze, że Jacek Zieliński siedzi na gorącym krześle i jego posada jest niepewna. Wcale się nie dziwimy. Według nas z taką kadrą powinien mieć na tym etapie sezonu przyklepane utrzymanie, kwalifikacje wioślarskie do Tokio i triumf w Pucharze Intertoto. No ludzie…
fot. FotoPyk